Jest pierwszy stycznia, pierwszy poranek nowego roku i Harry nie może sobie wyobrazić, żeby mieć jeszcze większego kaca niż obecnie, teraz, w tym momencie. Jego głowa pulsuje, słońce w Denver zbyt jasne, nawet przez zasłoniete zasłony w salonie i Louis nie przestanie jęczeć, że potrzebuje kawy, potrzebuje bluzy, potrzebuje zdjąć soczewki, potrzebuje czegoś, gdzie może zwymiotować.
- Lou, kochanie, na miłość boską, zamknij się do cholery - Harry jęczy ze swojego miejsca za blatem kuchennym, krzywiąc się, kiedy drzwiczki od lodówki trzaskają za nim.
- Nie, to twoja wina, że czuję się tak gównianie. Zmusiłeś mnie do picia.
Parska, gdy wlewa śmietankę do swojego kubka kawy, obserwując jak kolory mieszają się ze sobą. - Nie do końca tak to sobie przypominam. Myślę, że było coś podobnego do ciebie, wypiajającego duszkiem butelkę czerwonego wina, po czym wypiłeś 30 albo 40 shotów.
Louis jęczy głośniej, zasłaniając swoją twarz poduszką, głos stłumiony. - Kłamiesz. To nie było aż tyle. To było tylko jakieś 27. I pół.
Harry bierze łyk kawy, ignorując jak niemalże parzy ona jego język i idzie w stronę kanapy. - To zdumiewające, że jeszcze nie jesteś martwy. Naprawdę. Posuń się.
Nie przesuwa się, tylko podniósł swoją nogę, dając Harry'emu jakieś ćwierć poduszki, gdzie może się wcisnąć, potem układa swoje nogi na kolanach Harry'ego. - Czuję kawę - mówi, twarz wciąż ukryta pod poduszką. - Lepiej, żeby była ona dla mnie.
- Twoja stoi na blacie.
Louis upuszcza poduszkę na podłogę, wydymając wargi i cieżko mruga. - Ale to jest tak daleko.
- Tak, te trzynaście kroków będą zabójcze.
- Dokładnie.
Harry ma zamiar zacząć się sprzeczać, że leniwość Louisa sięgnęła szczytu, ale mówienie jest zbyt dużym wysiłkiem. W zamian, opada na kanapę, zamykając swoje oczy, kładąc dłonie na kolanach Louisa, kreśląc kółka swoim kciukiem. Louis nie próbuje wstać, by przynieść swój kubek z kuchni, Harry nie próbuje zwrócić mu uwagi, że prawdopodobnie wystygnie i zamyka swoje oczy, głowa odchylona do tyłu, mózg krzyczy, by się wyłączył i poszedł spać. I prawie tam jest, oddech Louisa wyrównany, uda ciepłe przy tych Harry'ego, ale potem ktoś puka do drzwi, strasząc ich obu, Harry wylewa kawę na swoje kolana.
- Kurwa, cholera - syknął, natychmiast podskakując. - Co do kurwy.
Louis śmieje się, ten sukinsyn, nawet nie siląc się, by usiąść. - Harry, kochanie, ktoś puka do drzwi.
Patrzy się na Louisa, zirytowany. - Przepraszam, mam tu pewien problem.
- Pośpiesz się. Drzwi się same nie otworzą.
Harry przewraca oczami, prychając, gdy idzie do drzwi i myśli nad sposobami by sprawić, żeby śmierć Louisa wyglądała na wypadek. Krzywi się przez to, jak kawa spływa po jego nogach, szybko robiąc się zimna i jak dotąd, ten rok nie idzie dobrze, a minęło zaledwie dziesięć godzin. Patrzy przez wizjer, zaskoczony, gdy widzi tam Liama, który wygląda irytująco radośnie, stojąc po drugiej stronie drzwi o 9:25 rano, pocierając swoje dłonie i uśmiechając się. Harry otwiera drzwi, szczęka zaciska się, gdy skrzypią.
- Dzień dobry! - woła Liam, nie czekając aż Harry go powita, zanim wchodzi do środka. Patrzy w dół i marszczy brwi. - Wygląda na to, że mogłeś się posikać, Styles.
- To kawa - mówi, zamykając drzwi.
- Jasne, cokolwiek. W każdym razie. - Idzie do salonu, niemalże podskakując. - Tommo! Hej!
CZYTASZ
Perfect Storm /larry tłumaczenie pl/
FanfictionCo robisz, kiedy twój najlepszy przyjaciel prosi ciebie i twojego (obecnie) byłego, żebyście zostali świadkami na jego egzotycznym ślubie? Możesz powiedzieć mu prawdę, powiedzieć mu, że już nie jesteście razem i stawić czoła konsekwencjom, albo może...