Wsparcie

699 70 12
                                    

Ranpo postanowił wesprzeć przyjaciela, pomimo tego, czego właśnie się dowiedział, a może właśnie przez to. Analizując dokładniej, ukradł pistolet nie do samoczynnego zakończenia swojego żywota, a do samoobrony, możliwie zabicia człowieka w razie potrzeby, chociaż kto wie, czy by się na to zdobył, pewnie nie.

Chciał spotkać się z siostrą, która wiele dla niego znaczyła, w przeciwieństwie do rodziców. Chciał to zrobić pomimo, że wiedział o jej niektórych czynach, w tym celowym zabójstwie ich matki i ojca.

Ale nawet po tym wyznaniu wyższy wiedział, że ta jedna osoba, której właśnie się spowiedział, będzie na zawsze po jego stronie, na dobre i na złe. Żaden z nich nie miał co do tego wątpliwości.

- A więc? - spytał zielonooki, nie nakreślając, co dokładnie miał na myśli.

- hę?

- Co chciałbyś najchętniej teraz zrobić, bo nawet mi trudno to określić - wyjaśnił - cofnąć czas, i przekonać siebie żeby zrobić to jak najszybciej, zanim policja cię złapie i poznasz mnie? Złożyć siostrze wizytę w areszcie? A może... Pójść do cukierni po pączki?

- Ranpo, właściwie to ja... - Poe zmierzał się odrobinę - nie wiem. Nie wiem, co zrobić... - ostatnie zdanie wymawiał coraz to ciszej, po czym zaczęły lecieć mu łzy. Nie kontrolował tego.

- Nigdy już nie będziesz cierpiał samotności, daję słowo - rzekł niższy i posłał pocieszający wyszczerz do rozmówcy, na co ten jak za machnięciem magicznej różdżki przestał łkać i odwzajemnił uśmiech.

Gdyby nie chwile bolesne, nie było by chwil przyjemnych, takich jak te w towarzystwie najbliższej osoby. Zwykłe wyjście do parku, czy na słodycze było dla nich wydarzeniem niesamowicie radosnym, a zarazem świetną odskocznią od melancholijnego, czasami szkodliwego rozpatrywania minionych epizodów w ich życiach.

Czasami najzwyczajniej w świecie potrzebuje się takich chwil. Życie może być w swej znacznej większości depresyjne, niesprawiedliwe i żałosne jednak właśnie takie krótkie mgnienia są w stanie je podtrzymać przy sensie swego bytu, niezależnie od tego jak nieznaczące mogą się z początku wydawać. Gdyby nie one, dawno nikogo z nas by tu nie było, co jest faktem niezaprzeczalnym ponad wszystko. Nie da się żyć samymi smutkami, chociażby się ktoś wzbraniał i tak, jeżeli jeszcze żyje, a perspektywa śmierci nie jest mu niebezpiecznie bliska napewno miewa czasami jakieś podnoszące na duchu momenty. Albo jakąś podnoszącą na duchu osobę, może chociaż pamięć o niej, czy nadzieję.

Edgara Allana Poe przez długie lata po odejściu siostry właśnie to przytrzymywało przy życiu. Przecież wiedział, że ona jeszcze gdzieś tam jest i o nim pamięta. Chociaż z czasem ta nadzieja zaczynała się zacierać, a po otrzymanym telefonie z propozycją spotkania rosnąć zaczął zamiast niej niepokój, wtedy w jego życiu pojawił się Edogawa, z otwartymi mu na zawsze ramionami pełnymi zaufania i bezinteresownej pomocy. Nawet nie zauważył, że on miał tak samo.

Ranpo miał kogoś bliskiego, swój autorytet, chociaż po jego odejściu on postanowił dalej kontynuować studia i kształcić się we wspólnie wybranym kierunku, do którego jego mistrz go zaaspirował. Wtedy pojawił się Poe, który wspomogł go psychicznie bardzo i nieświadomie zwalczył jego narastającą samotność.

Innymi słowy, cholernie siebie nawzajem potrzebowali. Dzięki swoim spotkaniom, swojemu wzajemnemu wsparciu mogli szczęśliwie, bez zmartwień dać nieść się strumykowi życia.

I właśnie takie sytuacje jak ta były tego idealnym przykładem. Udali się po najpotrzebniejsze składniki na pączki do sklepu, żeby potem samodzielnie je zrobić w domu. Taki był plan, jednak w telewizji po tonach reklam grać zaczął film o wdzięcznym tytule "Bohemian rhapsody", a gdy tylko po upływie jakiejś minuty od startu filmu młodszy rozpoznał film po audio, momentalnie przestał zajmować się pączkami, i jakby pod wpływem jakiegoś transu wziął wyższego za rękę i przywlókł do salonu, gdzie włączony był telewizor. Na pytanie, co się stało nic nie odpowiedział. Po prostu razem zaczęli oglądać jego ulubiony film, o którym Poe nawet nigdy nie słyszał, pomimo że oboje raczej byli fanami starej muzyki. Wylali hektolitry męskich łez, ale nie żałowali, w końcu byli w swojej zajemnej obecności cały ten czas, nie musieli się o nic obawiać.

A niedokończone pączki w kuchni już zaczęły myśleć, że nigdy nie będzie im dane zostać sfinalizowane, ani tym bardziej spałaszowanie. Jednak jako, że w naturze nic nie ginie i Ranpo, wielbiciel wszelakiego typu słodkości nie był w stanie o nich zapomnieć, tak więc już prosto z rana (w nocy, podczas seansu któregoś już filmu z kolei zasnęli na sobie nawzajem) wznowił przygotowywania razem z przyjacielem. Nie wyszły idealne, chociaż przepis czarnowłosy otrzymał od swojego autorytetu, któremu niegdyś ufał pod każdym względem, zupełnie jak dzisiaj ufa Edgarowi.

Przepisu nie da się odtworzyć idealnie, jak wtedy gdy był pisany. Albo tak naprawdę nie można zastąpić tylko człowieka, który ten przepis swego czasu wykonywał perfekcyjnie.

Ranpo nie wierzył w reinkarnację.
On nie wróci, wiedział o tym.

Ale wreszcie, pierwszy raz od jego odejścia poczuł, że nie jest już samotny.

Poczuł, że jest szczęśliwy.
Znowu.

no more flowers ¬ ranpoe auOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz