Całe święta byłam niemrawa, babcia uznała, że to przez przeprowadzkę, a dziadek powiedział, że schudłam i mam anemie. Dobrze, że ciocia dała mi spokój.
Był 29 i pakowaliśmy się, aby wracać do Słupska. Luise powiedział, że skoro spędzamy święta tutaj, to na sylwestra jedziemy do niego. Mama się w sumie nie sprzeciwiała, a dla mnie i Arona to był wyśmienity pomysł. To znaczy, tak chętnie spędziłabym więcej czasu z Marco, ale byłam ciekawa jak obchodzi się sylwka w stadzie Luise.
Jednak pomimo tego wszystkiego, najważniejsza rzeczą jaką zrobiłam podczas tych świąt to nauczenie się kontroli. Codziennie- nawet w trakcie świąt- chodziłam z Marco trenować. Nauczyłam się też kontrolować ogień, jednak niezbyt mi to wychodziło. Tak, potrafiłam go wzniecić, gorzej z gaszeniem go. Po drugim razie jak coś podpaliłam, Marco zaczął przynosić gaśnice.
*
Wzięłam swoją walizkę i udałam się do domu. Nie spodziewałam się tego co zastałam w pokoju. Na łóżku leżał Vic, przeglądając moje książki. Jak tylko weszłam do środka, mój kumpel zerwał się na równe nogi i rzucił mi się na szyje.
-Nic ci nie jest, mówiłaś, że coś sobie zrobiłaś- zapytał odsuwając się ode mnie i patrząc mi się prosto w oczy. Nienawidziłam go za tworzenie takich sytuacji.
-Nie, chodź na zewnątrz to ci coś pokarze- odpowiedziałam szybko, starając się nie spojrzeć na jego usta.
Wyszliśmy, a ja wyciągnęłam przed siebie rękę i rozejrzałam się czy nikt nie patrzy. Chwilę potem na mojej ręce pojawił się mały płomyczek, który z każdą sekundą rósł. Szybko zamknęłam rękę i spojrzałam się na Vica, który był zafascynowany moim dokonaniem.
-Ale... jak?
-Nie wiem, ale fajne, nie?- zapytałam podekscytowana.
-Pewnie, możesz to zrobić jeszcze raz?- spojrzał się na moją rękę w oczekiwaniu, toteż otworzyłam ją i zaczęłam przedstawienie od początku. Jakieś sto razy.
*
Właśnie rozmawialiśmy o sylwestrze, kiedy do pokoju wszedł Luise i oznajmił, że całą wataha musi się spotkać, więc pojechaliśmy do jego domu i po godzinie każdy był na miejscu.
-Jak wszyscy wiecie graniczymy ziemie z pewnymi sadami, na zachód mamy kolejne stado wilków, które cały czas się powiększa. Niestety nie starcza im ziemi, niedawno przeprowadziłem z nimi rozmowę o oddaniu im części naszej- po pokoju przebiegł pomruk niezadowalania.
-I tak prawie nic nie mamy, kilka lasów na około miasta- odezwał się Ellis
-I to nie całych- Dan zaznaczyła, po czym przewróciła oczami- Nie mamy czego im oddać.
-Wiem, to też im powiedziałem, ale nie wydawali się tym zadowoleni- Luise wyprostował się, a potem pochylił opierając łokcie na kolanach i złączając ręce- zapowiada się, że będziemy musieli obronić naszą ziemie.
-To też jest nierealne, ich stado liczy sobie pewnie ponad 100 osobników, nas jest 10- Aron był zdenerwowany.
-11- poprawił go Luise i spojrzał na mnie- Jest nas 11, a jedna osoba potrafi coś, czego nie potrafi nikt- uśmiechnął się do mnie, na co ja się wzdrygnęłam. Nie wiedziałam czy potrafię im pomóc.
♋
Krótkie, bo zbliża się ku końcowi. Jeszcze z 3-4 rozdziały, i guess.
Gwiazdka? A może komentarz? To naprawde motywuje!