Przyjęcia u księżnej Anny Henrietty były znane na całe Toussaint. Zjeżdżała się cała towarzyska śmietanka z najdalszych zakątków wszelakich krain: od niewielkich królestw Kaedwen, po okolice Nilfgaardu. Bogate damy czekały na nie z wielką niecierpliwością, zawczasu przymierzając fantastyczne suknie i obwieszając się klejnotami, jakby chciały się upewnić, że wszystko nienagannie leży. Zresztą, podniecone nie były tylko kobiety, zaproszeni mężczyźni również starali się jak mogli, żeby wyglądać jak najlepiej. Eleganckie dublety i spodnie również nie leżały bezczynnie na wieszakach. Teraz widać było efekty. Każdy zaproszony gość prezentował się nienagannie.
Samo przyjęcie również było dopięte na ostatni guzik. Goście do dyspozycji mieli nie tylko pałacowe korytarze, dziedzińce i pokoje, ale także rozciągające się na ogromnym obszarze ogrody. Zmęczone rozmowami damy mogły odpocząć na marmurowych ławeczkach, podziwiając widoki rozciągające się aż na Góry Skaliste, popijając powoli wyśmienite wino. Służba pilnowała, żeby nikomu nie zabrakło czegoś do moczenia ust, ale także i przegryzek. A jedzenie pochodziło od najlepszych dostawców z Toussaint, ale i nie tylko. W ten sposób zaproszeni mogli skosztować przeróżnych zakątków świata w jednym miejscu. Anna Henrietta umiała wydawać przyjęcia z klasą.
Goście przybywali do zamku w pięknie zdobionych karocach, zaprzężonych w szlachetne konie. Stangreci pomagali damom wysiąść, odprowadzali wzrokiem ich partnerów, a następnie odjeżdżali, życząc państwu dobrej zabawy. Tętent i rżenie koni słychać było już z daleka. Gdy powozy się zbliżały, dochodził do tego turkot kół, obijających się o wyłożone kamieniami ulice.
Wszystko to trwało do zachodu słońca. Kiedy zapadł zmrok, nagle cały pałac ożył nową, dotychczas skrywaną energią. Ucichły powitania dawno nie widzących się przyjaciółek, ogłoszenia herolda i rżenie zmęczonych koni. Rozlegały się za to się śmiechy, westchnięcia zachwytu i głośne oklaski kiedy gościom szczególnie spodobała się sztuczka kuglarza, pieśń barda lub pokaz iluzji, przygotowany przez specjalnie wynajętych magów. Najlepsze wino z królewskiej winnicy, Sangreal, lało się strumieniami. Im było później, tym wszyscy goście mieli lepszy humor.
Prawie wszyscy. Od całej reguły był jeden wyjątek. Mężczyzna, na oko nieco starszawy. Twarz znaczyły mu pierwsze zmarszczki, we włosach skryło się kilka siwych nitek. W spuszczonych oczach i postawie, w jakiej stał, kryła się informacja, że ów człowiek widział już stanowczo za dużo i tyle samo przeżył, a z pewnością nie były to uroczyste bankiety i przyjęcia. Zresztą blizny na szyi i twarzy tylko to potwierdzały. Gość ubrany był w piękny, złoto-brązowy kaftan, eleganckie pludry i buty, ale widać było, że wiele by dał, żeby wreszcie je z siebie zrzucić. Trzymał w dłoni dawno opróżniony kieliszek po winie. Tylko służba wiedziała, że był to jego szósty. Przybysz jednak nie wykazywał żadnego objawu zatrucia alkoholem. Wręcz przeciwnie, wydawał się pewny siebie. Pewny siebie, że nie ma zamiaru się ruszyć nawet na milimetr.
Inni goście albo nie zwracali na niego uwagi, albo posyłali mu mało zainteresowane spojrzenie, po czym szli dalej, pragnąć porozmawiać z przybyszami z różnych stron świata. A nieznajomy, raczący się winem, wcale nie wydawał się godnym rozmowy. Wręcz przeciwnie, całą swoją osobą odstraszał ludzi i mówił, żeby trzymali się od niego z daleka.
Bo głównie o to mu chodziło.
Jednak ktoś odważył się do niego podejść. Tym kimś był nie kto inny, ale diuk Fionnel de Riksonn, bardzo poważana osoba w Kovirze i okolicach. Mężczyzna z kieliszkiem nieco podniósł wzrok, jednak nie na tyle, żeby arystokrata mógł spojrzeć mu w oczy. Fionnel odchrząknął znacząco.
– Nie po to wprowadziłem cię na królewski dwór, żebyś teraz raczył się alkoholem i stał sobie przy klombie róż – powiedział cierpko. – Owszem, zapach jest obłędny, ale nie zapominaj o swojej roli, wiedźminie.
Mężczyzna dopiero teraz posłał diukowi twarde spojrzenie. Żółte tęczówki z pionowymi źrenicami świeciły się lekko od alkoholu. Wiedźmin wręczył de Riksonnowi pusty kieliszek, wciąż nieco zabarwiony od czerwonego Sangreal.
– Owszem, tak się składa, że nie zapomniałem – warknął niezbyt przyjaźnie. Wcale nie miał brzmieć miło. – Ale co mam robić, jeżeli nie stać? Przechadzać się swobodnie wśród innych i straszyć ich swoim wyglądem? Może spróbuję zdobyć wdzięki twojej żony? Albo sam zacznę bójkę, żeby ją potem zakończyć?
Fionnel poczerwieniał na twarzy. Nie wykonał jednak żadnego ruchu oprócz nerwowego tupnięcia nogą.
– Twój język jest... niedopuszczalny! – Przez dobre kilka sekund szukał odpowiedniego słowa. – Radzę ci natychmiast zmienić ton, albo... albo...
– Nie wynająłeś mnie po to, żebym się ładnie odzywał – zauważył wiedźmin. – I uwierz mi, mało jest rzeczy, które potrafią mnie przestraszyć. Ty zdecydowanie się do nich nie zaliczasz.
Diuk jeszcze przez moment usiłował znaleźć odpowiedź na przytyk aroganckiego wiedźmina. Nic. W głowie miał pustkę. Ugryzł się w język i zacisnął pięści. Potem wycelował w niego palcem.
– Licz się ze słowami – ostrzegł tylko. – Bo to ty potrzebujesz mojej łaski, nie ja twojej!
Potem chwycił swoją podbitą skórami ze śnieżnych fretek pelerynę, zawinął ją wokół siebie, prawie się o nią potykając, i odszedł dumnym, obrażonym krokiem. Wiedźmin prychnął, po czym zaśmiał się do siebie pod nosem. Założył ręce na piersi, ukazując imponującą, wypukłą bliznę na wierzchu prawej dłoni.
– Ja już dawno nie potrzebuję niczyjej łaski – mruknął do siebie Lambert, ponownie spuszczając wzrok i tylko troszeczkę wszystkich obserwując. Był niemalże pewien, że w takim środowisku jak to bójka graniczy z cudem. No ale czego się nie robi dla kilku koron, które oznaczają dla niego jedno: zjeść albo być zjedzonym. Światem rządzi pieniądz. Czy mu się to podoba, czy nie.
Żeby nie wzbudzać podejrzeń, lekkim, ale powolnym krokiem przeszedł w inne miejsce. Dużo bardziej ciemne i spokojne. Oparł się o pień pięknej, pachnącej słodko lipy. Wędrowało tu kilka młodszych panien w olśniewających sukniach. Obserwował je przez chwilę, a potem ponownie przymknął oczy, udając zmęczenie.
Była to dopiero pierwsza z pięciu długich nocy.
CZYTASZ
Rusałka o niebieskich oczach [Zabójczyni Królów 2] |Wiedźmin|
Short StoryCoroczne przyjęcie Anny Henrietty w Toussaint przyciąga wielu chętnych, nie tylko arystokratów. Jeden książę, przybywający z Koviru, prosi o czuwanie nad wszystkim jednego wiedźmina. Jak się okazuje, przyjęcie skrywa dużo więcej tajemnic, niż ktokol...