Część 7 [Piąty dzień.]

53 9 2
                                    

O tak wczesnej porze korytarze pałacu świeciły pustkami. Vetta, nie bawiąc się w przebieranki, poprawiła na sobie swój rynsztunek i dwa miecze. Lekka, skórzana zbroja błyszczała w świetle kaganka, który trzymała w dłoni. Płomyk rzucał żółte refleksy na eleganckie, zdobione rękojeści broni. Włosy jak zwykle zaplotła w warkocz, który zarzuciła sobie na ramię. Szła pewnym, zdecydowanym krokiem.

– Nie zdążyłam osiodłać Fulara – powiedziała cicho. – Oby nas to nie zgubiło.

– Poradzimy sobie – odparł tylko Lambert, trzymając się tuż za nią, również w swoim codziennym stroju. – Teraz wszyscy śpią. Nikt nawet nie zauważy, że zniknęły dwie osoby.

– Obyś nie zapeszył. – Wiedźminka skręciła w lewo, a zaraz potem w prawo, wychodząc na zewnątrz. Owiało ich ciepłe, letnie powietrze. – Wcale mi się nie spieszy do... – Nagle urwała i zatrzymała się w pół kroku. Lambert również stanął.

– Co się dzieje? – spytał, ale zaraz odpowiedział sobie w myśli, widząc palec kobiety przyłożony do jej ust, a następnie znaczący ruch głową. To oznaczało tylko jedno. Ktoś jednak nie spał.

Zaczaili się za rogiem i ostrożnie wychylili. Na dziedzińcu stały cztery osoby. Dwóch niższych rangą żołnierzy, jeden o wyższej pozycji, ubrany w zdobioną zbroję, i drobna, kobieca postać w spodniach i ciemnym kapturze opuszczonym na twarz. Vetta zaklęła w myśli.

– Musimy ich obejść – zdecydowała. – Wolałabym nie zabijać tych, których wcale nie chcę.

Wiedźmin skinął głową i posłusznie się wycofali, starając się nie wywołać nawet najmniejszego dźwięku. Spróbują przejść wzdłuż murów, wykorzystując chwile w nieuwadze czterech osób na dziedzińcu. Vetta, powoli idąc, wytężyła słuch i bez problemu dosłyszała ich rozmowy.

– ...chcemy. Panika w pałacu wcale nie jest zalecana.

– Damienie, co proponujesz?

– Wasza wysokość...

– Anarietta. Nie zapominaj się. Jestem tu incognito.

– Proszę mi wybaczyć. Sugeruję odprowadzić wszystkich gości poza teren pałacu z samego rana, nikogo nie niepokojąc. Bramy zamkniemy już teraz. Możliwe, że zabójca wciąż jest w pałacu.

– Wiesz, kto to mógł zrobić?

– Nie, ale mam podejrzenia. Diuk Fionnel de Riksonn poprosił o towarzyszenie pewnego wiedźmina. Kto wie, co miał w głowie.

– Jakiego wiedźmina?

– Nie znam jego imienia. To nie Geralt. Ale miał taki sam medalion z wilczym łbem...

Tyle Vetcie wystarczyło. Toussaint może i było rozpieszczone, ale zorientowali się dużo szybciej niż inna straż, kiedy atakowała w pozostałych księstwach. A to mogło oznaczać tylko jedno: poważne kłopoty. Zatrzymała Lamberta i skryli się w mroku za sporym krzakiem.

– Wiedzą – szepnęła cicho. – Bierzemy konie i spierdalamy stąd zanim się zorientują, że to ja.

– Bo na pewno pyszna arystokratka ma w sobie tyle dumy, żeby kogoś zabić – odparł wiedźmin przyciszonym głosem. – Słyszałaś, podejrzewają mnie.

Widocznie Lambert nie mógł się powstrzymać i również podsłuchał dialog Damiena z niejaką Anariettą. Vetta wiedziała, kto tak naprawdę się krył pod kapturem. Księżna często brała sprawy w swoje ręce. Nic więc dziwnego, że pojawiła się na miejscu zbrodni zapewne zaraz po przybyciu wieści. A Damien de la Tour, kapitan pałacowej straży, strasznie cięty na sprawiedliwość, wcale nie pomagał, a jedynie przeszkadzał wiedźminom w ucieczce. To jego Vetta bardziej się obawiała. Chociaż pewnie bez problemu mogłaby posłać go na tamten świat jednym uderzeniem miecza.

Rusałka o niebieskich oczach [Zabójczyni Królów 2] |Wiedźmin|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz