Jechali na pełnym galopie cały dzień, nie zatrzymując się ani razu na postój. Oboje chcieli zostawić Toussaint daleko za sobą. Konie dyszały, zmuszane do cwału, ale ani Vetta, ani Lambert tego nie widzieli. Mieli przed oczami jeden cel: uciec jak najdalej. Nie oglądać się za siebie. Nie było na co.
Nie wiedzieli, ile ujechali, ale zatrzymali się dopiero kiedy słońce zaczęło zachodzić. Zajechali do jednej karczmy o wdzięcznej nazwie "Pod Białą Panną". Vetta zapłaciła za miejsce w stajni dla koni, zabrali najpotrzebniejsze rzeczy z kulbak, a potem weszli do środka budynku. Było w nim ciepło, pachniało pieczoną baraniną i mocnym piwem. Kobieta pociągnęła nosem.
– Pachnie dobrze – stwierdziła. – Siadaj. Coś zamówię.
Lambert bez słowa usiadł przy jednym z wolnych stolików. Cała karczma była raczej pusta, jedynie paru mieszkańców wioski i dwóch wędrowców zajadali gulasz z kaszą. Kiedy wiedźmini weszli do środka, posłali im zaciekawione spojrzenia, ale zaraz uznali, że rozsądniej będzie skupić się na własnych miskach niż na przybyszach. Vetta odbyła krótką rozmowę z karczmarzem, rzuciła do niego kilka złotych monet, a potem przysiadła się do Lamberta. Wiedźmin wyglądał na przygaszonego i jakby nieobecnego myślami.
– Mieli tylko potrawkę – powiedziała kobieta, sprawdzając, ile jeszcze pieniędzy znajduje się w jej mieszku. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Lambert tylko pokręcił powoli głową. Vetta spojrzała się na niego uważnie.
– W porządku? – spytała cicho.
Znowu nie odpowiedział, ale tylko westchnął. Jednak wtedy zjawiła się niebrzydka kelnerka i podała im potrawkę z baraniną i sosem grzybowym. Postawiła na stole też dwa pękate kufle żytniego piwa. Vetta natychmiast zabrała się do jedzenia, pochłaniając danie w błyskawicznym tempie. Ukradkiem obserwowała Lamberta. Wziął kościaną łyżkę do ręki, przemieszał nią sos na swoim talerzu, zjadł może trochę mięsa, a potem już tylko grzebał w jedzeniu. Wiedźminka skończyła swoją porcję i zabrała się za piwo.
– Jedz – zachęciła.
Lambert odłożył łyżkę na stół. Unikał jej wzroku, a dłoń mu drżała.
– Nie dam rady – powiedział tylko cicho. To Vettę naprawdę zaniepokoiło. Byli po całym dniu podróży. Powinien pożreć tę potrawkę w trzech kęsach, a potem wykłócać się o więcej, a tymczasem zjadł tyle, co kot napłakał i wcale mu to nie przeszkadzało. Ponadto wiedźminka odniosła wrażenie, że czymś się zatruł. Siedział bez energii, patrzył się gdzieś w podłogę lub ściany, nie chciał jeść. Wyglądało to podejrzanie, i to bardzo.
Na próbę sięgnęła po jego kufel. Spojrzał się na jej dłoń, przez moment jakby zbierał się do protestu, ale potem znowu zgasł. Vetta wyciągnęła rękę, ściągając rękawicę z grubej skóry i przyłożyła mu ją wierzchem do policzka. Nie był gorący, tylko lekko ciepły, ale najprawdopodobniej było to spowodowane wysiłkiem po jeździe.
– Nie jesteś chory? – spytała. W jej głosie pobrzmiewała troska.
Lambert westchnął i wstał od stołu.
– Tylko zmęczony – zapewnił. – Dużo... dużo się dzisiaj wydarzyło, nieprawdaż?
Vetta, chcąc nie chcąc, przyznała mu rację. Bez słowa zjadła jego porcję (ona również była głodna jak wilk), wypiła swój kufel piwa, a drugi zostawiła jednemu z podróżnych (o dziwo, przyjął go bez żadnych obaw). Potem, jako, że już zapadał zmrok, postanowili udać się na spoczynek. Kiedy weszli do małej izdebki na poddaszu gospody, przywitało ich niskie pomieszczenie z jednym, większym łóżkiem i balią z gorącą wodą. Lambert od razu usiadł na posłaniu, zwieszając głowę z ramion. Kobieta westchnęła i zdjęła miecze z pleców.
CZYTASZ
Rusałka o niebieskich oczach [Zabójczyni Królów 2] |Wiedźmin|
Short StoryCoroczne przyjęcie Anny Henrietty w Toussaint przyciąga wielu chętnych, nie tylko arystokratów. Jeden książę, przybywający z Koviru, prosi o czuwanie nad wszystkim jednego wiedźmina. Jak się okazuje, przyjęcie skrywa dużo więcej tajemnic, niż ktokol...