Część 10 [Szósty dzień - część pierwsza.]

43 7 0
                                    

Śniła jej się ostatnia noc, kiedy to przeleżała aż do jutrzenki z Lambertem w jednym łóżku, wspominając walki i oglądając jego blizny, jednocześnie pozwalając mu dotknąć i obejrzeć swoje. Był to bardzo przyjemny sen, a jeszcze bardziej realistyczny. Naprawdę czuła jego palce na swoich przedramionach, gdzie widniało kilka podłużnych zadrapań po walkach ze skolopendromorfami, naprawdę czuła, jak zakładał jej włosy za ucho, naprawdę czuła, jak przyciągnął ją bliżej siebie, obejmując za szyję i ramiona...

Ale wtedy sen się zmienił. Stała w pierwszym rzędzie przed podwyższeniem, drewnianym podium – ale nie było to zwykłe podium. Była to naprędce zbita szubienica. Widziała z bliska nieoheblowane deski, krzywo wbite gwoździe i źle docięte zakończenia. Podniosła wzrok. Skazaniec miał ręce skute za plecami, a na szyi założoną pętlę z grubego powrozu. Spojrzał się na nią. Ujrzała twarz Lamberta. Tego samego Lamberta, z którym jeszcze tak niedawno wspominali stare czasy. Otworzyła usta do krzyku, ale nie mogła wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Tłum oblegał, ściskał ją, nie była w stanie zrobić nawet pół kroku w bok. Wtedy kat jednym ruchem wykopnął klocek drewna, na którym stał wiedźmin, spod jego nóg. Lambert wykrzywił się w ohydnym grymasie.

Wtedy Vetta zaczęła krzyczeć. Milczenie zostało przełamane. Zaklęcie snu też.

Obudziła się i natychmiast poderwała z posłania. Dokładnie w tym samym momencie Dekard, siedzący przy niej i ściskający jej skręcony nadgarstek, mocno i pewnie go nastawił. Vetta stłumiła w sobie wrzask, zaciskając wargi tak mocno, że na ustach pojawiła jej się krew. Czarodziej upewnił się, że kości wiedźminki znowu są na swoim miejscu, a potem znowu szepnął coś pod nosem, chcąc ponownie pozbawić ją przytomności. Jednak Vetta chwyciła go za rękę zdrową dłonią.

– Nie – powiedziała stanowczo. W jej głosie czaił się ból.

Zaklęcie na palcach czarodzieja zgasło. Dekard wyglądał na zaskoczonego tym, że kobieta tak szybko się obudziła.

– Vetto... Jak przełamałaś zaklęcie? – spytał z pewnego rodzaju podziwem. – Powinnaś spać jeszcze przynajmniej dwie godziny.

Kobieta westchnęła ciężko, znowu czując ból w skręconej ręce. Dekard natychmiast zrozumiał swój błąd. Znów wymruczał coś pod nosem, a potem zamknął jej nadgarstek w swoich dłoniach. Wiedźminka poczuła miłe, elektryzujące ciepło, z którym ból momentalnie odszedł. Czarodziej kiwnął na nią zachęcająco, żeby mówiła.

– Miałam zły sen – odpowiedziała mrukliwie, ale zgodnie z prawdą. – Gdzie jestem?

– To moja komnata – odpowiedział Dekard, wciąż trzymając jej rękę. – Nic się nie martw, nikt cię tu nie znajdzie. Opowiedz mi lepiej o tym śnie. Przerwałaś naprawdę mocne zaklęcie. I to podwójne, bo nałożyłem na ciebie też czar, który miał ci przynieść dobre marzenia senne.

– I zadziałał – mruknęła Vetta. – Były przyjemne, ale potem... – Zamknęła oczy, pragnąć pozbyć się okropnej wizji z umysłu.

Ale Dekard jakimś cudem zrozumiał, o co jej chodziło.

– Czy pozwolisz? – zapytał, przysuwając się bliżej niej. – Mogę odczytać to wspomnienie z twojego umysłu, ale musisz wyrazić na to zgodę.

Kobieta westchnęła.

– Dobrze, ale tylko to jedno wspomnienie – powiedziała. – Nie pozwalam ci grzebać nigdzie więcej.

Dekard skinął głową, a potem na moment odjął dłonie od jej nadgarstka i przyłożył je do skroni wiedźminki, patrząc się jej głęboko w oczy. Przez moment na jego twarzy zapanowało głębokie zadumanie, kiedy oglądał koszmar, który jej się przyśnił. Zaraz oderwał palce od głowy Vetty i znowu skupił się na jej ręce.

Rusałka o niebieskich oczach [Zabójczyni Królów 2] |Wiedźmin|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz