Część 5 [Trzecia noc.]

48 7 0
                                    

Trzeci dzień minął Lambertowi tak samo wolno, jak dwa poprzednie. Nie robił nic nowego: rozmawiał z tymi, którzy chcieli z nim rozmawiać, chodził powoli dookoła ogrodu, od czasu do czasu wypił kolejny kieliszek wina. Zastosował się jednak do zaleceń Vetty i zmienił ubiór, co prawda nie na granatowy, ale czarny. Po trosze tego żałował z powodu mocno świecącego słońca, ale przynajmniej czuł się trochę lepiej ze sobą. Jego wiedźmińska kurtka też była czarna.

Kilka razy widział Vettę w przebraniu Lady Ivette, rozmawiającą spokojnie z innymi gośćmi i w najlepsze udającą kobietę z wyższych sfer. Nie próbował jednak podchodzić ani zagadywać. Nie byłoby to komfortowe ani dla niego, ani dla niej.

Udało im się ponownie spotkać wieczorem, jednak w nieco innych okolicznościach.

Wieczór był bardzo ciepły i równie spokojny, co poprzednie. Lambert stał na balkonie i patrzył się nieco bezmyślnie na zamkowe ogrody. Przypomniała mu się dziwna kobieca postać, którą wziął za rusałkę pierwszej nocy. Wczoraj się nie pojawiła. Zastanawiał się, czy to jego zmęczony i znudzony umysł właśnie mu tak podpowiadał, czy to rzeczywiście była prawdziwa istota... Raczej nie była to rusałka, ale może jakaś panienka zażyczyła sobie zażyć kąpieli w takich warunkach. Od razu skarcił się w myślach. Większość zaproszonych gości wolało spokojną i bezpieczną kąpiel w pałacowej łaźni. Cóż, większość, bo tak się składało, że wśród zaproszonych były dwie osoby, które przyzwyczaiły się do kąpieli w różnych warunkach. Czasem na oczach wszystkich.

Powiał wiatr, poruszając drzewami, jego rozpiętą koszulą i zbyt długimi włosami. Gdzieś na dole zauważył ruch. Zerknął od niechcenia w tamtą stronę. I aż uniósł brwi ze zdumienia.

Na balkonie niżej wiatr poruszał delikatnymi, zwiewnymi połaciami materiału batystowego ubrania – a właściwie czegoś w rodzaju delikatnego szlafroka – jasnowłosej kobiety, teraz wpatrzonej w dal tak samo jak on. Tkanina unosiła się i opadała, przylegając do skóry bladej postaci. Ona sama stała boso, oprócz zwiewnego szlafroka mając na sobie tylko bieliznę. Widok mógł bez problemu uchodzić za magiczny. Lambert przez moment się zastanawiał, czy przypadkiem ktoś mu nie dosypał czegoś do wina lub jedzenia.

Kiedy kobieta spojrzała w jego stronę, już wiedział, że nie. Odwrócił wzrok tak szybko, jak zaczął się gapić. Usłyszał śmiech.

– A więc to byłeś ty! – Vetta, wyraźnie rozbawiona, podeszła w jego stronę, poprawiając sobie rękaw fikuśnego ubrania. – Mogłam się tego spodziewać...

Lambert nie odpowiedział. Wiedząc, kogo podglądał dwie noce temu, teraz nagle odechciało mu się patrzeć. Chociaż coś mu mówiło, żeby nie przestawał, bo nic wielkiego się nie stało i to tylko Vetta, a nie jaśnie wielmożna pani jakiegoś nieistotnego państwa, która by go posądziła o szpiegowanie i wtrąciła do lochu.

Tylko Vetta lub aż Vetta.

– Nic nie powiesz? – spytała wiedźminka nieco rozczarowanym tonem.

– A co mam ci powiedzieć? – Lambert wciąż nie miał odwagi na nią spojrzeć. – Zawróciłabyś w głowie nie tylko mi, ale bez wyjątku każdemu mężczyźnie w tym zamku.

– Spójrz się na mnie – rozkazała.

Wiedźmin z niejakim ociąganiem odwrócił głowę w jej stronę. Vetta słynęła z zupełnego braku poczucia wstydu i teraz właśnie to okazywała. Pochyliła się nad balustradą, wlepiwszy w niego swoje dwukolorowe oczy i zupełnie nie przejmując się tym, że poły szlafroka poruszają się na wietrze. Widział jej stare blizny na ramieniu i bokach, a także te nowe na brzuchu, których wcześniej tam nie miała. Uśmiechnęła się lekko, widząc, jak jego wzrok kieruje się we wiadomym kierunku.

Rusałka o niebieskich oczach [Zabójczyni Królów 2] |Wiedźmin|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz