Tej nocy wiał dość silny, chłodny wiatr. Gościom jednak wcale to nie przeszkadzało i bawili się w najlepsze do późnych godzin nocnych. Oczywiście nie brakowało lejącego się wina i wyśmienitych lekkich przekąsek. Minęło sporo czasu zanim wreszcie zaproszonych zmogło zmęczenie i zdecydowali się oddać mniej wymagającym przyjemnościom, ograniczających się do jednej komnaty.
Lambert stał na mostku i obserwował, jak cały zamek powoli pogrąża się w mroku gaszonych świec. Lady Ivette jeszcze nie przybyła, mimo, że księżyc już wznosił się ponad trzy palce nad horyzont. Zaczynał się powoli niecierpliwić. W głowie lęgły mu się przeróżne myśli. A co, jeżeli tajemnicza arystokratka go wystawiła do wiatru? Zadrwiła sobie z niego? Zapomniała o swojej prośbie? Nie wyglądała na taką, która grzeszy świetną pamięcią. Lata bezlitośnie leciały, umysł nie był taki jak kiedyś...
– Dziękuję, że przybyłeś, wiedźminie. Dobrze, że jesteś pierwszy. Damie nie wypada czekać.
Lambert odwrócił się. Lady Ivette, trzymając lejący materiał sukni w jednej ręce, właśnie weszła na mostek, stukając obcasami eleganckich trzewiczków. Dołączyła do niego przy balustradzie. Tym razem powstrzymała się od podania mu ręki do pocałowania.
– Witaj, lady Ivette – przywitał się Lambert, ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek jeszcze, kobieta powstrzymała go ruchem dłoni.
– Darujmy sobie uprzejmości – powiedziała ku jego zaskoczeniu. Tego się nie spodziewał. – Wystarczy Ivette. – Światło księżyca rzucało na jej czarną maskę jasne refleksy.
Lambert spojrzał na nią bardzo uważnie.
– Dobrze, Ivette... o czym chciałaś ze mną porozmawiać? – przeszedł do sedna.
– O powód twojego przyjazdu do pałacu – odpowiedziała bezpardonowo arystokratka. V Nieczęsto widujemy tu wiedźminów. A nic mi nie wiadomo o tym, żeby Anarietta... pardon, księżna Anna Henrietta zaprosiła jednego.
– Nie zostałem zaproszony przez księżną – odparł Lambert, nie mogąc powstrzymać chłodu w głosie. – Diuk Fionnel de Riksau poprosił mnie o czuwanie nad przyjęciem...
– De Riksonn – poprawiła Lady Ivette. – Czuwanie nad przyjęciem? W Toussaint? – Nie było tego widać, ale wiedźmin wiedział, że uniosła brew. – Tu się nic nie dzieje. Straż książęca sprawuje się znakomicie.
– Nie interesują mnie drugie dna powodów. – Lambert wzruszył ramionami. – Jestem wiedźminem. Zostałem wynajęty za sowitą opłatą i tylko wykonuję swoje zadanie.
– A może powinny. – Ton kobiety nagle nabrał drapieżnego brzmienia. – Mogę być z tobą szczera?
– Ależ proszę – odparł Lambert, również pozwalając sobie na szczyptę ostrzeżenia w głosie.
Ale tego, co nastąpiło potem, się w zupełności nie spodziewał. Lady Ivette sięgnęła do swojej misternie zrobionej fryzury i zaczęła wyciągać szpilki, wypuszczając z koka luźne pasma włosów. Wiedźmin nie miał pojęcia, jak zareagować. Kazać jej przestać? Odwrócić wzrok? Jednak arystokratka nic sobie nie robiła z jego obecności. Rozpuściła włosy, pozwalając im opaść na ramiona, a potem sięgnęła do twarzy i szybkim ruchem zdjęła maskę, ukazując nie szlachetne oczy wysoko urodzonej damy, ale...
– Jasna cholera – wyrwało się Lambertowi, kiedy pionowe, kocie źrenice spoczęły wreszcie na nim. Jedno z nich błyszczało na niebiesko w ciemności, niezmiennie od czasu wybudzenia z Próby Traw przez silną magię. – Ty tutaj?
Vetta z Behindforst, wiedźminka Cechu Wilka, teraz stojąca przed nim w przebraniu dumnej damy dworu, pozwoliła sobie na szeroki uśmiech, ukazując dwa rzędy białych zębów.
CZYTASZ
Rusałka o niebieskich oczach [Zabójczyni Królów 2] |Wiedźmin|
Historia CortaCoroczne przyjęcie Anny Henrietty w Toussaint przyciąga wielu chętnych, nie tylko arystokratów. Jeden książę, przybywający z Koviru, prosi o czuwanie nad wszystkim jednego wiedźmina. Jak się okazuje, przyjęcie skrywa dużo więcej tajemnic, niż ktokol...