don't leave me alone...

350 13 0
                                    

Życie potrafi zaskakiwać, ale niestety nie tylko w dobry sposób. Nie jedna osoba się o tym dowiedziała, ale dotkliwie odczuł to James Buchanan Barnes ze 107 jednostki wojskowej.

Tego nic nie zapowiadało. Nawet nie śmiałby myśleć, że życie przygotowało dla niego to wszystko. Nie mógłby sobie tego nawet wyobrazić. Okrutny los nie ominie nawet przyjaciół wielkiego bohatera narodu - Kapitana Ameryki, znanego mu jako chuderlawy Steven Rogers z Brooklynu. Przyjaźnili się od lat. Zawsze ratował mu tyłek, kiedy ten nie potrafił usiedziec spokojnie w miejscu i pchał się w wszystkie osiedlowe bójki. Do czasu było to nawet zabawne, ale potem zaczął się o niego martwić. Kiedy wyjeżdżał na front, nie miał kto powstrzymywać blondyna przed tymi idiotycznymi pomysłami. Jak wracał to czasami widział go z nowymi siniakami. To był cud, że nic poważnie mu nigdy nie złamali.

Życie toczyło się dalej. On wyjeżdża, a potem wraca zastając niezmiennego, buntnego blondyna z wiecznym szerokim uśmiechem. Coś jednak musiało przerwać tą sielankę. Było zbyt dobrze. Udało im się ich otoczyć. Nie mieli szans się bronić. Porwali ich. Z tamtego czasu pamiętał ból. Bolesne eksperymenty, które nie dawały mu wytchnienia. Poza bólem było coś jeszcze. Słowa. Dziesięć słów. Każde z nich miało swoje miejsce w określonej sekwencji. Nie mógł ich sobie przypomnieć, ale wiedział, że dużo znaczyły. Dla niego dużo znaczyły. Może nie teraz, ale sprawią jeszcze same kłopoty.

Potem uratował go Steve. Nie żaden Kapitan Ameryka. Jego Steve, który zawsze pakuje się w kłopoty. Mógł mieć tarczę i strój, ale to nigdy nie będzie prawdziwy on. Tylko Steven Grant Rogers. Osioł z Brooklynu pakujący się w kłopoty.

Z rozbawieniem patrzył jak Steve naśladuje generała przed misją. Ledwo powstrzymał się śmiech, kiedy to właśnie on wszedł do ich namiotu. Miał wrażenie, że blondyn zaraz spali się ze wstydu. Parsknął w końcu śmiechem, nie mogąc wytrzymać. Dowódca spojrzał na nich wzrokiem, jakby w duchu modlił się o cierpliwość i starał się ich nie zabić.
- Załatwcie do szybko i wracajcie. Nie chcemy kolejnych kłopotów - powiedział po chwili mężczyzna. - Uważajcie. W pociągu na pewno będą agenci HYDRY. Miejcie oczy dookoła głowy i na miłość boską nie dajcie się zabić. Mam dość tej papierkowej roboty - dodał, rzucając im ostatnie spojrzenie i kierując się do wyjścia. Wszyscy znali ryzyko. Nikt tylko o nim nie mówił.

Wszystko szło świetnie. Po ich myśli. Bez niespodzianek. Rutynowa akcja z wielkim Kapitanem Ameryką i jego najlepszym przyjacielem. Dlatego też żaden z nich się nie spodziewał chwili, kiedy James Buchanan Barnes wypadł z pociągu wprost na skały. To był szok i cios. Nie było mowy, że ktokolwiek mógłby to przeżyć.

16 grudnia 1991. Śmierć geniusza i żony. Tragiczny wypadek. Przypadek. Tak się dzieje. Ludzie mają wypadki. Stąd nikt nie podejrzewał, że ktoś mógł za tym stać. Duch. Ktoś kto nie istniał. Ktoś w kogo istnienie nawet nie wierzy. A jednak. On istnieje. Żyje. Choć bardziej egzystuje, bo czy życiem jest wypełnienie rozkazów, a kiedy nie jest się potrzebnym, to zamrażanie, aby użyć innym razem?

Steve nie mógł uwierzyć, kiedy usłyszał, że James Barnes, jego najlepszy przyjaciel z czasów II wojny światowej, wciąż żyje. Do tego wcale na drugi świat mu się nie spieszy. Był przeszczęśliwy, ale jednocześnie bał się o niego. Wiedział, co HYDRA robi z ludźmi i co zrobiła z nim. Spojrzał na maleńkie okienko, które było wbudowane na wysokości twarzy w metalowej komorze kriogenicznej. Widział w niej spokojną, ale wciąż zimnie obojętną twarz Bucky'ego. Patrzenie na niego w takim stanie było ciosem w serce. Ale tylko tak był bezpieczny. On i wszyscy inni. A Steve chciał, żeby Buck był bezpieczny. Kiedy wymyślą jak pozbyć się programu, to na pewno go rozmrożą i wszystko się ułoży. Będą szczęśliwi.
- Nawet nie wiesz ile się zmieniło - powiedział cicho, opierając się o lodowaty metal. Zdawał się nie odczuwać zimna jakie panowało wokół. - Tyle muszę ci pokazać - uśmiechnął się do siebie delikatnie. - Spodoba ci się. Jestem tego pewny. Zawsze byłeś ciekawy nowinek technicznych - przymknął oczy. - Pamiętasz pokaz Starka z latającymi samochodami? - zaśmiał się cicho. - Nie pokazywałeś, ale ja wiedziałem, że bardziej to cię interesuje niż dziewczyny jakie z nami były. Teraz są rzeczy jakie nam by się nie śniły wtedy - przeniósł wzrok na swoje dłonie. - Albo jak wydałeś ostatnie pieniądze na hot-dogi - uśmiechnął się nieco rozbawiony. - Przez godzinę czekaliśmy aż nas coś zabierze z drogi, bo nie mieliśmy na bilet. Moja mama nieźle cię wtedy ochrzaniła - spojrzał na okienko. - Zawsze lubiłeś ryzyko, ale chyba za to cię tak uwielbiała. W tym całym ryzyku nie traciłeś głowy - zamilkł na dłuższą chwilę. - Tęsknię Buck, wiesz? Cholernie. Za tym wszystkim, co było, ale... najbardziej tęsknię za tobą... - nie spostrzegł, kiedy jedna łza spłynęła po jego policzku. - Nie zostawiaj mnie tu samego - szepnął łamiącym się głosem. - Proszę...

23 czerwca 2020

23 czerwca 2020

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Moje małe uzależnienia ▪one-shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz