1.

11 3 0
                                    

6 miesięcy później

MADDIE

Myślałam, że pierwsze święta bez mamy, będą dla mnie czymś łatwiejszym. Ciotka Lea i jej partner Joe, mnie zaadoptują, będzie cudownie. Szczerze? Od śmierci mamy i tego co mi się przydarzyło nic nie jest cudowne.

Moja mama zmarła na raka, a by było śmieszniej, kilka tygodni temu moja ciotka, siostra mojej matki, Lea dowiedziała się, że ma dokładnie tą samą odmianę raka.

Joe haruje jak wół w warsztacie swojego znajomego, a przecież na dodatek mają mnie na utrzymaniu. Całe szczęście w tym moim pechowym życiu polega na tym, że zawsze byłam cholernie ambitna i załatwiłam sobie przed laty stypendium na całe liceum, którego dzięki Bogu, zostało mi tylko pięć miesięcy.

Liceum, które miałam opłacone znajdowało się w Los Angeles, więc gdy mama żyła odwiedzałam ją tylko w co drugi weekend. Moje liceum to elitarna szkoła, niestety. Jak łatwo zrozumieć, nie mam tam przyjaciół poza Madison, która podobnie jak ja, była stypendystką.

Logan High School byłoby marzeniem każdego dzieciaka, moim też było, dopóki nie spostrzegłam, że będę musiała każdemu udowadniać na każdym kroku, że jestem warta finansowania mojego nauczania, że jestem warta każdego skrawka materiału z którego jest uszyty mój mundurek.

Elitarna, prywatna szkoła dla bogatych dzieciaków, bogatych rodziców, miała wielu sponsorów, którzy chcieli przykryć swoje przewinienia podatkowe czy inne temu podobne, opłacaniem edukacji dwójce uczniów co roku.

Dziś był pierwszy dzień po przerwie świątecznej i nowym roku. Właśnie zaczynam ostatni semestr tej koszmarnej szkoły. Zawsze byłam kujonką nie wyglądającą jak kujonka i lubiącą szkoły. Uwielbiałam czytać, jednakże wszystkie możliwe książki, które nie są lekturami.

-Panno Sevani – powiedziała do mnie nauczycielka biologii – Ma pani przepustkę do dyrektora.

Do dyrektora?

Kuźwa.

Znowu te dziewczyny z bandy Deborah Grea mnie w coś wrobiły.

Wzięłam od nauczycielki zieloną karteczkę i uśmiechnęłam się. Specjalnie malowałam usta na czerwono – aby uśmiech wyglądał bardziej promiennie, niż faktycznie był. Z niebieskimi oczami i blond lokami, kontrastowały na tyle, by robić wrażenie.

Przed wejściem do sekretariatu zawahałam się na kilka sekund. Wzięłam głęboki wdech i zapukałam. Jedna z sekretarek pozwoliła mi wejść. Otworzyłam jedno skrzydło podwójnych drewnianych drzwi, sięgających prawie sufitu.

Lekko otyła pani Boyce siedziała za biurkiem klikając w coś na komputerze. W jej czarnych włosach coraz częściej dało się zauważyć siwiznę.

-No co tam skarbeńku? - Podniosła na mnie wzrok zza cienkich okularów, które co rusz zsuwały się jej na czubek nosa.

-Miałam się stawić u pana dyrektora – powiedziałam posyłając kobiecie jeden z tych życzliwych uśmiechów do nauczycieli i personelu szkoły.

-Madeleine Sevani – sekretarka pokiwała głową i wstała za biurka.

Powiedzieć, że pani Boyce szła do gabinetu dyrektora Cane'a, to jakby nic nie powiedzieć. Ona się wręcz toczyła i nie żebym była wredna, choć i to mi się zdarza ponad normę, ale ona po prostu powinna zrzucić kilka kilogramów dla własnego zdrowia.

-Możesz wejść – powiedziała do mnie.

Skinęłam głową i weszłam do gabinetu dyrektora, który siedział za swoim biurkiem.

-Napijesz się czegoś? - Zapytał mnie pan Cane.

-Nie, dziękuję – odparłam znów ubierając na twarz ten życzliwy uśmieszek.

-Zatem może nas pani zostawić samych, pani Carlo – kobieta skinęła głową dyrektorowi i wyszła.

Dyrektor Cane był ciemnoskórym postawnym mężczyzną. Wiele osób mówiło, że lepiej z nim nie zadzierać, ale jako jedna ze szkolnych kujonek ostatnią moją powinnością był zatarg z dyrektorem. Choć miałam pecha by chodzić z jego córką do klasy. Jeżeli ktokolwiek będzie potrzebował obrazu nędzy i rozpaczy, dajcie mu namiary na mnie.

-Madeleine, jesteś jedną z naszych najlepszych uczennic – zaczął nachylając się w moją stronę – Jak oboje wiemy, twoje nauczanie jest opłacane przez jednego z naszych sponsorów. Dokładnie przez firmę Whitman Developer.

-Tak, zdaję sobie z tego sprawę – powiedziałam spokojnym głosem, ale w moich myślach było jedno; firma zbankrutowała, więc nie masz sponsora, co za tym idzie zostajesz wydalona ze szkoły.

Mężczyzna posłał mi życzliwy uśmiech i kontynuował:

-Szkoda by było, gdyby taki talent do nauki się zmarnował, na jakiejś publicznej uczelni.

-Jak pan wie, jestem tutaj dzięki stypendium. Obawiam się, że nie będę miała środków na studia na prywatnej uczelni.

-A gdybym ci powiedział, że istnieje taka możliwość?

Zamurowało mnie.

-Będę szczery. Syn twojego sponsora będzie od przyszłego tygodnia uczniem naszej szkoły. Nie będę ukrywał, że nauka nie jest jego mocną stroną. Głównie specjalizuje się w wagarach i imprezach.

-Jaka byłaby w tym moja rola? - Zapytałam – Korepetycje?

Dyrektor westchnął i pokręcił głową.

-Chodziłoby o zamieszkanie razem w jednym z mieszkań należących do pana Whitmana. Praktycznie w centrum Los Angeles, niedaleko szkoły, a na dodatek komunikacja również jest idealna, co w naszym Mieście Aniołów, ma duże znaczenie.

-Mam zamieszkać z synem sponsora? - Nawet nie wiedziałam jak mam zareagować.

-Chodzi głównie o to byś go pilnowała. Abyście razem wychodzili do szkoły i razem z niej wracali, abyście wspólnie robili zadania domowe.

Po prostu nie wierzę.

Mam zamieszkać z jednym z tych bogatych rozwydrzonych dzieciaków, tylko dlatego, że nie chce mu się uczyć. Na dodatek mam być jeszcze jego niańką.

-Co otrzymam w zamian? - Zapytałam, prostując się na krześle. Ułożyłam dłonie w piramidkę, by nie było widać jak się trzęsą, lecz wiedziałam też, że wyglądam teraz bardziej kompetentnie.

-Gdy chłopak poprawi połowę ocen, otrzymasz samo stypendium – poinformował Cane – Jeżeli wasza współpraca okaże się na tyle owocna, że syn pana sponsora poprawi więcej niż połowę ocen albo nawet wszystkie, pan Whitman zapewni przyzwoite leczenie twojej ciotce.

-Skąd pan...

-Zgadzasz się? Od razu wspomnę, że rozmawiałem na ten temat z twoją ciotką i ona nie będzie robiła problemów w tej kwestii.

Przełknęłam głośno ślinę. Pomyślałam o moim jedenastoletnim kuzynie Maliku, który może stracić mamę, będąc jeszcze dzieckiem. Pomyślałam też o sobie; ja jestem spokrewniona z ciotką, a nie z jej partnerem. Jeżeli ona umrze, ja stracę dach nad głową. To mieszkanie będzie jedną z niewielu pewnych rzeczy w moim życiu. Przynajmniej na jakiś czas.

-Tak – powiedziałam – Zgadzam się.

Dyrektor wstał zapinając marynarkę. Wyciągnął rękę w moją stronę, którą uścisnęłam wstając.

-To jest bardzo rozsądna decyzja – zapewnił.

-Mam nadzieję – odpowiedziałam. 

It's YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz