Jego zimne oczy wpatrywały się w słońce, które mozolnie przebijało się przez noc. Blask był blady, zdawał się dawać tylko chłód, być dekoracją na tle spowitej śniegiem Rosji, ale James i tak śledził jego drogę na widnokręgu.
Chciał, żeby chociaż raz promyk ogrzał policzek, wstąpił na powieki, jednak nie doczekał tego momentu. Wzdrygnął się na światło, prześlizgujące się przez szczelinę między zasłonami.
Spojrzał na teczkę z dokumentami, leżącą na niewielkim stoliku w rogu pokoju. Podszedł tam i wziął do ręki, przeglądając spis miejsc, które mieli odwiedzić oraz bezgłośnie wymawiając nazwiska pomocnych osób. Przejechał palcem po jednej linijce tekstu. Zacisnął usta, zamknął folder. Zabolało, chociaż nie powinno.
„Przydział: Natalia Alianovna Romanova alias Czarna Wdowa i James Buchanan Barnes”
Nie nazwali go Zimowym Żołnierzem. Więc dlaczego czuł się, jakby skłamali? Jakby okłamywali nie tylko siebie, ale też innych, w zasadzie... wszystkich. Wszystkich, którzy trzymali te dokumenty w rękach, czytali gazety, oglądali telewizję, gdy świat informował o powodzeniu kolejnej misji Avengers. Nigdy nie użyli nadanego przez stwórców pseudonimu, bo się go po prostu bali.
Ciekawą rzeczą było to, że James również się go bał.
Pościelił łóżko, nie wyjął osobistych rzeczy z walizki. Nie tknął szafki nocnej ani żadnej książki dostępnej na krzywej półce. Udawał, że go tam nie ma, nawet jeśli nadal był i będzie przez następne dni i noce. Ale nikt nie musiał tego wiedzieć.
Nie pozostawiał śladów.
Jak zawsze, gdy przez pięćdziesiąt lat zmywał krew z metalowych łusek.
Wzdrygnął się.
Nie spojrzał drugi raz na teczkę, jedynie chwycił klucze i wyszedł z apartamentu na motelowy korytarz. Wszystko spało; miejscami popękane kinkiety oświetlały części holu, niektóre nie działały w ogóle, słyszał tykanie zegara przy recepcji, mimo że był daleko, a echo jego tłumionych przez wykładzinę kroków było jedynym dźwiękiem poza owym tykaniem, które przerywało ciszę.
Zszedł po schodach. Szum wiatru obijał się o okna. Śnieg padał, ale nie spojrzał przez szybę, przechodząc do małego bufetu. I nagle okazało się, że wcale nie był aż taki sam.
Natasha siedziała w rogu, poszarzała zasłonka, chyba niegdyś kremowa, muskała jej ramię. Szczupłe palce oplatały filiżankę z kawą, para tańczyła nad napojem. Nie zauważyła go, wpatrzona w okruszki z kupionej kanapki na talerzu, myślami będąc gdzieś z dala od Rosji.
Zastanawiał się, gdzie chciałaby teraz być. Ale nie zapytał.
Usiadł naprzeciwko, witając się znikomym skinieniem głowy. Chyba zamierzała się uśmiechnąć, ale zamiast tego przeniosła wzrok na kraciastą ceratę.
Ich umysły otaczały śniegi, nie mieli dość siły, żeby przez nie brnąć.
— Jak noc?
Wzruszył ramionami. Westchnął obojętnie.
— Jak zwykle.
Natasha słyszała jego krzyki. Zastanawiała się, czy chociaż raz spał dobrze. Ale nie zapytała.
James odszedł na chwilę, kupił kanapkę w bufecie. Taką samą jak jej lecz nieświadomie. Niemal się uśmiechnęła, kącik jej ust drgnął lekko, przygotowując się do tego gestu.
Zaraz potem znów skamieniała, objęła się ramionami, przestała myśleć.Bo kiedy James usiadł, na ułamek sekundy spoglądając przez okno... Ten jeden ułamek, nieistotny, chociaż jednocześnie łamiący wszelkie granice, mury budowane przez lata... Patrzył na śnieg.
I nie wiedzieć czemu, jego i tak zimne oczy pokryły się grubą warstwą lodu. Wzrok patrzył mgliście, zacisnął szczękę, siadając po chwili, która dla Natashy była wiecznością.
Złączył ich spojrzenia. Dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, jakby właśnie te zimne oczy zetknęły się z pokrywą agentki, naruszając ją bardziej dotkliwie, niż sądziła, że to możliwe.
Odchrząknęła. Paznokciem wystukiwała znany sobie rytm na boku filiżanki. Ciepłej filiżanki.
Chłód pozostawał.
— Idziemy od razu, czy potrzebujesz...?
— Nie trzeba.
Wiedział, że czytała akta jeszcze tego ranka, ponownie. Że doskonale znała rozkład misji; gdzie muszą iść, kogo spotkać, o co spytać. Wiedział, bo Natasha także nie spała dobrze tej nocy. Ściany były cienkie, a oni tłumili w sobie zbyt wiele demonów.
Nie spojrzała na niego, chyba nie miała odwagi. Sączyła kawę, obserwując mozolnie napływających do bufetu ludzi. Zimne oczy nadal tam były. Odwróciła uwagę samej siebie.
Kobieta ubrana w kusą spódniczkę, dreptała w szpilkach i podgryzała dolną wargę pomalowaną jasnoróżową szminką. Prostytutka z Ukrainy, szukająca zarobków w prosty sposób. Później mężczyzna z pozoru normalny, jednak mankiety czarnej koszuli zdobiły białe plamy. Kokaina. Ciekawe czy jego żona o tym wie, bo zmatowiała obrączka świadczyła o kryzysie. Nie dbał przecież o pierścionek. Być może się zatracił? Rozgryzła ich wszystkich szybciej niż oni sami siebie.
Nie było dnia, w którym by tego nie żałowała. Tej przeklętej umiejętności analizowania nawet najmniejszych szczegółów. Wróciła do Jamesa.
Zimne oczy.
Chłód.
Piła szybciej.
Był jedyną zagadką. Jego nie potrafiła poznać, ale próbowała.
Wyszli kilka minut później. Zabrali kurtki, broń znów obijała się o uda i łydki, nadal nie przywykli. Klucze do samochodu dzwoniły w kieszeni Barnesa, splatając się z chrzęszczeniem zbrylonego śniegu.
Szyby zaparowały po włączeniu silnika, jednak wkrótce potem przemierzali szosę otoczeni jedynie Rosją.
CZYTASZ
ᴍᴀᴛʀʏᴏꜱʜᴋᴀ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷ
Fanfiction❝ Rosja zdzierała z nich kolejne warstwy, docierając do wspomnień, o których nie mieli pojęcia. ❞ FANFICTION | Natasha Romanoff & James Barnes