LAYER FOUR: hoarse voice

317 33 10
                                    

Śnieżyca przypominała jej o Natalii Romanovej z okresu Czerwonej Komnaty, kiedy to liczyła płatki śniegu opadłe na szybie. Wraz z nią nadchodziły mgliste wspomnienia wydarzeń, które wypierała. Odgoniła je i tym razem, bo nadal nie przypominały całości.

Chciała je znać, jednocześnie ich nienawidząc za brak konturów.

Frustrujące.

Noc nadeszła bez niej. Nie pozwoliła się wciągnąć w sen, w odpoczynek, jakby nastawiona na bezustanne czuwanie, które tej doby miała w planach. Posłuchała instynktu, oddając mu się tak jak zawsze. On nie zawodził, nigdy.

Słuchała również krzyków zniszczonego żołnierza. Bardzo zranionego, zepsutego i złamanego do szpiku kości żołnierza.

Na początku bawiła się palcami, siedząc pośród równo złożonej pościeli, jakby już nigdy nie zamierzała kłaść się spać i nie pozostawić żadnych śladów swojej obecności tutaj. Nie tknąć niczego, co zostało skażone Rosją ani nie pozostawić swojej bardziej i, co ważniejsze, jedynej ludzkiej cząstki na powierzchniach czegokolwiek.

Później patrzyła przez okno, na światło lamp, na ledwie przebijający się przez chmury księżyc, nawet na moment rozmarzyła się w tej chwili, dopóki następny wrzask nie przerwał tej nostalgii jak kartki papieru. Krzyk przypominał odgłos skórowanego żywcem zwierzęcia, agonalny i przeraźliwie niekontrolowany, taki sam... Jak jej własne.

Krzyk.

Wypuściła powietrze, zacisnęła pięści.

Krzyk.

Zagryzła wewnętrzną stronę policzka, widok na zewnątrz już jej nie interesował.

Krzyk.

Byli tacy sami. Razem dogłębnie przeżarci kwasem cierpienia.

Krzyk.

Wstała i wyszła.

_______________


— Krzyczałeś.

Jego oczy błysnęły poczuciem winy, zanim zdążył zamaskować je obojętnością. Natasha widziała zroszone potem czoło, drżące mięśnie i sine od ciągłego ścisku wargi, ale nie powiedziała nic innego oprócz właśnie tego wyrazu.

Jego zachrypnięty głos przeszył pustkę pokoju. Nieświadomie wbiła paznokcie we wnętrze dłoni.

— Wiem. Przepraszam.

Za to, że ją obudził (nieprawda), za to, że doświadczyła jego słabości, za to, że wciąż nie potrafił zmierzyć się z tym, co nęka go każdego dnia. Otworzył szerzej drzwi, przepuszczając ją w drzwiach. Jej sylwetka rozmyła się w mroku pomieszczenia i gdyby nie światła latarni lub neon na zewnątrz, byłaby całkowicie niewidoczna.

Oprócz rudych włosów. Rude włosy dostrzegłby choćby w pustce.

Przeszła kilka kroków. Nie pytała, nie chciała, nawet nie próbowała. Zamazała jego krzyki zwyczajną bezstronnością. Był za to wdzięczny.

Zdołał wypuścić drżący oddech z ust, kiedy nie patrzyła, zajęta wprawianiem powietrza w wibracje swoją obecnością. Nie zauważyła momentu, w którym James wyciągał do niej dłoń z paczką papierosów, jednego trzymając w metalowych palcach nałogowo wyuczonym chwytem, ale nie to ją poruszyło.

— Zapalisz?

Zimne oczy zdawały się błyszczeć hipnotycznie w poświacie zewnętrznego światła, które opadało swobodnie na jego policzek, zachrypnięty głos szarpnął dotąd niewyczuwalne struny w jej ciele ruchem gwałtownym i cholernie niespodziewanym. Natasha nie lubiła niespodzianek.

Skinęła głową, niezdolna do uśmiechu. Coś w niej zamarło.

Albo się obudziło.

Wolałaby to pierwsze.

Sięgnęła po narkotyk, on nacisnął błyszczącym kciukiem zapalniczkę, po czym odpalił najpierw jej, potem swój. Od razu zaciągnął się dymem, a Natasha dostrzegła w tym geście desperacką próbę ukojenia w jakikolwiek sposób, jednak sama poczyniła to samo, z ulgą drażniąc gardło ostrym tytoniem. Powolna autodestrukcja, kojąca i śmiertelna jednocześnie. W ich stylu.

Nie otworzyli okna. Woleli trwać w szarych smugach niż zniszczyć jedyną granicę dzielącą ich od zewnętrza, chociaż zawartą w prostej formie. I właśnie tak postąpili, owiewając twarze papierosowym dymem i szukając namiastki spokoju w narkotyku.

— Nie sądziłam, że tak łatwo wszystko wyśpiewa — powiedziała zaraz po tym, jak strzepnęła popiół do popielniczki na parapecie, w której mieniły się refleksy latarni. Oczy niechcąco spojrzały na śnieg. Odwróciła wzrok. — Był słaby, nie uważasz?

Wiedział, że miała na myśli Dmitrija, który z rana pod naporem zimnych oczu i metalowego ramienia podał im adres, gdzie jutrzejszego dnia miał się zjawić Siergiej Lebiediew we własnej osobie. Co ważniejsze – informację potwierdziło kilkoro innych wplątanych, bo najwidoczniej nikomu nie uśmiechało się iść do pierdla za coś tak powszechnego w Rosji jak branie narkotyków i chronienie dealera. I dobrze. Im szybciej to załatwią tym lepiej.

— Wszyscy są słabi.

Chrypka. Ujęła papieros w usta. Subtelnie pociągnęła dym, końcówka papierosa żarzyła się pośród ciemności, oświetlając fragment jej twarzy. Teraz oboje mieli na skórze światło. Chociaż ten jeden raz. Przyjemne doświadczenie.

Świat nie miał pojęcia, czym była prawdziwa siła woli. Więc miał rację – wszyscy byli słabi, jednak oni sami...

— My też?

Przytrzymał dym w płucach, odurzając się nim na kilka dłuższych chwil. Myślał, ona także. On myślał nad odpowiedzią, którą Natasha znała, lecz chciała usłyszeć jak brzmiałaby z jego ust. Wypowiedziana zachrypniętym głosem z gardła zdartego przez krzyki. I wkrótce potem – usłyszała.

— Tak. — Dreszcz. Mocny, przenikający dreszcz. Chłód przedostał się przez najmniejsze szczeliny, zdarł następną warstwę ich obojga. Bolesne, lecz swego rodzaju euforyczne odczucie. — My też jesteśmy słabi.

Słuchali odgłosów miasta. Już nie dochodziły zza mgły, słyszeli je wyraźnie mimo betonowych ścian; pomrukiwanie samochodów, świst wiatru między budynkami, szczekanie psów, terkotanie poluzowanych rynien. Stopili się z nim, chociaż nie chcieli, Boże, tak bardzo nie chcieli. Ale ono wciągnęło ich w głąb siebie, oplotło mackami i brutalnie wyciągało głęboko ukryte wspomnienia.

James miał rację. A kiedy ona dopalała papierosa, to dotarło nawet do odurzonego tytoniem umysłu.

Natasha pamiętała ten zachrypnięty głos. Wydający polecenia zachrypnięty głos.

ᴍᴀᴛʀʏᴏꜱʜᴋᴀ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz