"Aby poznać człowieka, trzeba zostać jego towarzyszem podróży."
-Już jesteśmy!- usłyszałam głos mojej siostry, która po chwili weszła do salonu trzymając w dłoni szklankę z wodą.
Naprawdę nie wierzę w to, że związek za naszymi plecami dogadał się z PZN-em, że skoro mieszkamy i trenujemy w Zakopanem, to równie dobrze możemy zabrać się z nimi na Igrzyska. Z jednej strony było mi to nawet na rękę, bo i tak miałam wszystko opłacone i zamiast jechać do Warszawy mogłam lecieć samolotem z Krakowa, ale nie uśmiechało mi się spędzenie ponad kilkunastu godzin nad ziemią w dodatku w towarzystwie samych facetów.
-Przypomnij mi proszę, dlaczego ja się w ogólne zgodziłam, by jechać z wami na to lotnisko?- zapytałam, ciągnąć za sobą dwie obszerne torby: jedną z ubraniami, a drugą ze sprzętem.
-O ile sobie przypominam to sama o to prosiłaś.- powiedział Kamil przejmując ode mnie jeden z bagaży.- Poza tym od dobrych dwóch lat nie siedziałaś za kółkiem, po tym jak ktoś w ciebie wjechał.
Niestety to prawda, po wypadku miałam problemy z chodzeniem, dlatego wszędzie starałam się dojeżdżać samochodem, co było dla mnie sporym ułatwieniem. Oczywiście do momentu aż jakiś idiota nie wymusił na skrzyżowaniu pierwszeństwa i wjechał we mnie ze sporą prędkością. Na szczęście uderzył w bok samochodu od strony pasażera, ale i tak przez silny ból w nodze zostałam przewieziona do szpitala.
Zamknęłam mieszkanie i wraz ze Stochami udałam się do ich ciemno granatowego SUV-a, do którego bagażnika, gdzie znajdował się już sprzęt Kamila dopakowaliśmy moje rzeczy. Lubiłam jeździć samochodem, ale siedząc jako pasażer. Mogłam bawić się telefonem, słuchać muzyki, czy nawet oglądać mijane przez nas krajobrazy. Sama za kółko już nie wsiądę. Mówi się, że jak spadło się z konia, to trzeba na niego od razu wsiąść, ja przez dłuższy czas bałam się jeździć nawet taksówką. Ale w końcu musiałam się jakoś dostać na trening, więc zmuszałam się do jeżdżenia wszelkimi dostępnymi środkami transportu, byleby tylko nie siadać za kierownicą.
Po dwóch godzinach zjawiliśmy się na krakowskim lotnisku gdzie powoli zaczynała gromadzić się polska kadra skoczków narciarskich. Przepakowaliśmy z Kamilem wszystkie nasze rzeczy na specjalny wózek, a raczej on to zrobił i we trójkę ruszyliśmy w stronę znajomych.
-Zoja?! A więc to ty z nami lecisz!- zawołał zdziwiony Maciek, który stał najbliżej ze wszystkich zgromadzonych, a reszta jak jeden mąż oderwała wzrok od płaskich ekranów i przeniosła go na nas.- Trener stwierdził, że to niespodzianka i nic nam nie chciał powiedzieć.
-A więc, niespodzianka!- zawołałam, machając przy tym energicznie rękami. Następnie podeszłam do Kota witając się z nim długim przyjacielskim uściskiem.- Maciek, zaraz mnie udusisz.
-Młoda, jak ja ciebie dawno nie widziałem.- zaśmiał się Kubacki podchodząc do mnie i zamykając w szczelnym uścisku.- Siadasz obok mnie, musisz mi opowiedzieć co się u ciebie działo.
Po wymienieniu ze wszystkimi uprzejmości rozejrzałam się po wszystkich dostrzegając, że brakuje trzech osób: Żyły, trenera i mojego partnera. Czekając na resztę wycieczki w międzyczasie wszyscy dyskutowali o tym jak to siostry Bilan są do siebie bardzo podobne. Niby znali mnie dość długo, Ewę jeszcze dłużej, a i tak każdy był zawsze zszokowany faktem jak bardzo jesteśmy do siebie podobne. Jesteśmy siostrami, do kogo mamy być podobne jak nie do siebie? Ze skoczkami znałam się już dobre pięć lat, jak nie więcej. A wszystko dzięki Stochom, którzy wręcz siłą zaciągnęli mnie na zimowy konkurs, przed którym zostałam prawie znokautowana przez śnieżkę, którą rzucił Maciek. Biedak był w szoku widząc młodszą wersję żony swojego przyjaciela. Nie wiedzieli, że Ewa ma siostrę aż tu nagle obydwie zjawiają się w wiosce skoczków, wzbudzając niemałą sensację.
Kiedy w końcu wszyscy dotarli na lotnisko nadszedł ten nieprzyjemny czas pożegnań. Wszyscy, którzy przyjechali tu z kimś bliskim żegnali się z nimi, więc i ja podeszłam do Ewy przytulając ją mocno.
-Masz na siebie uważać. Słyszysz?- odezwała się do mnie, trzymając mnie w ramionach, a w jej głosie można było usłyszeć matczyny ton.- I pilnuj się tam. Kamil, miej ją na oku dobrze?- chwilę później zwróciła się do swojego męża, który posłusznie pokiwał głową, śmiejąc się pod nosem, że zamiast skakać i wygrywać medale będzie musiał odpędzać od młodej szwagierki adoratorów.
Wręczyłam trzydziestolatce swój zestaw kluczy do mojego mieszkania, bym nie musiała się o nie martwić podczas pobytu w Korei i ruszyłam do bramek idąc u boku Kuby, na którego wózku znajdowały się teraz moje bagaże, by zaoszczędzić Kamilowi ewentualnych problemów. Nie wiem dlaczego, ale zawsze przy sprawdzaniu bagaży obsłudze lotniska coś nie pasowało w moim bagażu, przez co musiałam je otwierać. Tak było i tym razem.
W czasie każdej przesiadki prawie od razu kierowałam się do gastronomicznej części lotniska, by dostarczyć swojemu organizmowi choć odrobiny kofeiny. Nie byłam w stanie bliżej określić ile kubków kawy zdążyłam już wypić, ale jednego mogłam być pewna, z każdym kolejnym razem, kiedy wysiadałam z samolotu byłam coraz bardziej zmęczona podróżą. Jedną z wad bycia sportowcem oprócz kontuzji jest bardzo częste przemieszczanie się i wiążące się z tym długie loty. Raz zawody są w Polsce, gdzie można łatwo dojechać samochodem, a raz w Stanach, gdzie w miarę szybko dostać się można jedynie za pośrednictwem samolotu. Dobrze, że nie mam lęku wysokości czy coś.
W pewnym momencie swojej podróży już nawet przestałam zwracać uwagę na to, gdzie siedziałam i kto znajdował się obok mnie podczas lotu, choć mam wrażenie, że zdążyłam spędzić trochę czasu z każdym z kadry skoczków. Z każdym kolejnym towarzyszem inaczej spędzałam czas, Dawid mnie tak przemaglował, że chyba wszystkie jego wiadomości na mój temat są teraz uaktualnione, z Maćkiem wpadliśmy na pomysł zrobienia sobie maratonu Hobbita, ale niestety nie dokończyliśmy nawet oglądać drugiej części ponieważ samolot miał zacząć podchodzić do lądowania. Za to z Kamilem większość lotu minęła nam na graniu w karty, które zabrał z domu, przez co przegrałam cały swój zapas orzeszków. Dobrze, że to były tylko orzeszki, bo mężczyzna chciał grać o większą pulę, ale na szczęście udało mi się wynegocjować odpowiednią stawkę. Nie do wiary, że własna rodzina próbuje mnie oskubać. Żonę ma, wielki dom i pięknego psa też, a próbuje się dorobić na szwagierce. Biednej młodej w dodatku samotnej dziewczynie.
Kiedy byliśmy już w Korei miałam ochotę ze szczęścia pocałować szare kafelki, którymi wyłożona była cała podłoga lotniska. Szybko jednak zrezygnowałam z tego pomysłu na samą myśl o tym, jakie to niehigieniczne, w końcu nie wiadomo kto, gdzie się szlajał. Wyszłam z samolotu jako jedna z ostatnich, przez co później musiałam szukać swoich towarzyszy.
-Przepraszam.- rzuciłam po angielsku w stronę jakiegoś młodego chłopaka, na którego wpadłam. Poprawiłam jedną z toreb na ramieniu i łapiąc za rączkę drugiej zaczęłam biec w stronę Polaków, których kurtki dostrzegłam w oddali, wśród tłumu sportowców.
Ledwie trzymając się na nogach podążałam za grupą polskich sportowców, przemierzających zaśnieżone ulice wioski olimpijskiej, by dostać się do dużego budynku z dość sporą polską flagą wywieszoną na jednym z balkonów. Jeśli ktokolwiek myśli, że na tego typu imprezach wszystko jest idealnie zorganizowane, to niestety tak nie jest. Owszem większość rzeczy rzeczywiście musi zostać dopięta na ostatni guzik i określona harmonogramem, takie jak odjazdy autobusów, czy pory posiłków. Sposób rozmieszczenia ludzi w pokojach także był ustalony dużo wcześniej, a same pokoje dostosowane do wszystkich. Jedna z głównych zasad dotyczyła tego, że kobieta z mężczyzną nie mogą spać razem w jednym mieszkaniu. Wyjątkiem były sporty, w których występowało się w parach, czyli jak było w przypadku moim i Kuby. Jednak w miejscu, gdzie jest ogromna liczba ludzi, a personelu o wiele za mało pojawia się chaos i nie oszukujmy się, ale wszelka organizacja po prostu siada. W pomieszczeniu, które miało robić za recepcję z każdą upływającą minutą robiło się coraz tłoczniej, bo jak się później okazało druga połowa naszego budynku budynku - tylko po drugiej stronie, przeznaczona była dla Austriaków. Dlatego ani trochę nie zdziwił mnie widok Krafta w tej swojej charakterystycznej fioletowej czapce z logiem Mannera, próbującego przedrzeć się na drugą stronę budynku przez tłum niezadowolonych sportowców, których jedynym celem jest dostanie się pokoju, odświeżenia się i pójścia spać, by wyrobić się przed posiłkiem.
CZYTASZ
Fallen
FanficUpadek zdarza się nawet najdzielniejszym. Prawdą jest, że im wyżej się znajdujemy, tym jest on bardziej bolesny. Nie myśli się wtedy o tym co już mamy, ale o tym czego nie zdołało się osiągnąć, co wymknęło nam się z rąk. Każdy dążący do sukcesu nie...