... ani żadnej rzeczy, która jego jest
Anders Fannemel
Nie byłem najlepszym człowiekiem, zdaję sobie z tego sprawę, chyba nawet bardziej niż ktokolwiek inny mógłby przypuszczać. Jeśli miałbym być totalnie szczery, to przyznaję – należałem do kręgu najbardziej małostkowych, zazdrosnych i egoistycznych osób. Chociaż sam nie jestem pewien, dlaczego mówię o tym w czasie przeszłym. Patrząc obiektywnie, nic się jakoś magicznie nie zmieniło. Ale przynajmniej jestem ze sobą, i z tym stanem rzeczy, szczery i dotarło to do mnie z całą mocą. A uświadomienie sobie pewnych zachowań i sytuacji to chyba pierwszy i dobry krok do zmiany, prawda?
Mogę zaręczyć, że byłem dobrym dzieckiem, nawet jeśli większość osób, zmarszczyłaby w tym momencie brwi i skrzywiłaby się w niedowierzaniu, to jednak jest to fakt. Miałem ciepły, rodzinny dom, kilka różnych grup przyjaciół i do tego byłem piątkowym uczniem, ba, jednym z tych, których zawsze wystawiono na wszelakiego rodzaju konkursy i olimpiady. A potem doszedł do tego jeszcze sport, gdzie okazało się, że mam jako taki talent.
Może właśnie dlatego? Że wszystko przychodziło mi tak łatwo, bez problemów? Oczywiście, zarówno sport jak i nauka okupione były u mnie ciężką pracą, jednak procentowała ona tak szybko, że praktycznie nie zauważałem poświęconego czasu i energii. Byłem dzieckiem szczęścia i odwróciło się to przeciwko mnie. Co śmieszniejsze, zawsze to ja byłem tym najbardziej ułożonym z całego towarzystwa – żadnych ekstremalnych balang, nielegalnych eskapad, czy sytuacji, których wtedy mógłbym się wstydzić. Co niedzielę, regularnie pojawiałem się w kościele, a przynajmniej raz w miesiącu, potulnie biegałem do spowiedzi. Uśmiecham się gorzko na to wspomnienie.
Gaszę światła w kuchni, po czym z kubkiem herbaty podążam do swojej sypialni, jedynego miejsca w domu, które charakteryzuje się czymś co można nazwać „ciepłem" i domową atmosferą. Wiecie, kiedyś sam wierzyłem z czarno-biały świat – dziecko z dobrego domu, z wspaniałym dzieciństwem, ułożone i grzeczne, musi wyrosnąć na dobrego człowieka, natomiast dzieci ze slumsów, z tak zwanej patologii, zawsze zostanie tam, gdzie się urodziło. Ale taki pogląd miałem w wieku nastoletnim, a pewnie już przekonaliście się na własnej skórze, że życie weryfikuje poglądy.
I nie, tu nawet na siłę nie da się znaleźć nic, czym jakakolwiek dobra dusza mogłaby mnie usprawiedliwić, albo chociaż próbować to robić. Nie wpadłem w złe towarzystwo, nie wciągnąłem się w hazard i nie spędzałem wieczorów w barze nad kuflem piwa czy kieliszkiem wódki, kupując potem prochy z typów z małych, zapchlonych uliczek. Wręcz przeciwnie. Znalazłem dobre towarzystwo. I znalazłem swój wzór.
Chyba od samego początku, odkąd tylko go zobaczyłem, chciałem być jak on. I nie, nie ma tutaj żadnego seksualnego podtekstu, ani nic w tym stylu. Było to zupełnie czyste platoniczne uczucie. Chociaż nie, właściwie nie chciałem być jak on. Chciałem być nim.
Daniel Andre Tande, człowiek, który miał wszystko i można w sumie powiedzieć, że był wszystkim. Prezes całej sieci korporacji, szara eminencja Oslo. Miałem wtedy ogromne szczęście, iż mogłem z nim współpracować. Tyle tylko, że ciężko to samo powiedzieć o nim.
Ale początku. Zresztą, jest chyba takie powiedzenie „dobre złego początki"? Nie jestem pewien, ale to doskonale to opisuje. Oczywiście, jeśli chodzi o Daniela, a nie o mnie. Trafił nam się ogromny projekt, a właściwie, w krótkich słowach, sprawa na ogromną skalę. Gdyby wszystko poszło po naszej myśli, mielibyśmy miliony w kieszeniach i uznanie połowy świata. Właściwie dla Daniela byłyby to kolejne miliony, dla mnie zaś dopiero pierwsze, nic więc dziwnego, że byłem podekscytowany.
Nie poszło po naszej myśli. A już na pewno nie po myśli Daniela. Miało być bajecznie prosto, nie przewidzieliśmy jednak wielu czynników i możliwych komplikacji.
W sumie nadal nie rozumiem, dlaczego to akurat ja wyszedłem z tego bez szwanku. W końcu to ja nie miałem doświadczenia i to ja byłem tym bardziej lekkomyślnym. A jednak to Daniel, a nie ja, wylądował w szpitalu z urazem głowy i ciężkimi obrażeniami wewnętrznymi. Mi przydarzyło się jedynie parę zewnętrznych urazów, głównie otarciami, siniakami i innymi drobnostkami. To Daniel zapadł w śpiączkę i to on został podłączony do dziesiątek medycznych urządzeń, których nazw nie umiem nawet poprawnie wymówić.
A co jest w tym chyba najbardziej paradoksalne i komiczne, udało nam się, osiągnęliśmy sukces. Sukces, który spadł na moje barki. To mnie zaczęli gratulować, to mnie zaczęli wysyłać nowe oferty, to mnie zaczęto sobie polecać i to mnie ściskali dłonie. Ba, gdzieś rozniosła się nawet plotka, że to dzięki mnie ta cała akcja w ogóle wypaliła, że to Daniel, a nie ja stracił głowę. No cóż, w sumie miałem w powstaniu tej plotki spory udział, nawet biorąc pod uwagę stres pourazowy i szok powypadkowy.
I jakimś dziwnym zbiegiem losu to nagle ja znalazłem się na miejscu Daniela. Na jego pozycji, zgarniając jego klientów, przyjaciół, pracodawców, osoby z otoczenia, a nawet cholerne biuro. I w sumie o samo to nie musiałbym mieć aż takich wyrzutów sumienia. Może powiedziałem wtedy trochę zniekształconą wersję wydarzeń, ale czy to zmieniłoby tak wiele? Prędzej i później pewnie i tak byłbym w tym miejscu. Ale przywłaszczenie sobie projektów i planów Daniela nad którymi pracował na długo przed wypadkiem już nie było przypadkowe i nieprzemyślane. Nawet nie zmieniłem żadnych szczegółów, nic nie dodałem, ani nie próbowałem nic przerobić. Jedyne co, to dodałem tam własne nazwisko.
Czasem zastanawiam się, co zrobię, jeśli Daniel się obudzi i dowie o wszystkim. Według lekarzy, szanse na jego wybudzenie się są dosyć nikłe, a szanse na to, że będzie pamiętał wszystko sprzed wypadku i będzie w stanie normalnie funkcjonować są zerowe. Jednak i tak często prześladuje mnie to w snach. I chyba nigdy nie przestanie.
Wspominałem coś o zmianie, prawda? No tak, coraz poważniej o tym myślę. Szczególnie, że teraz już zdaję sobie sprawę, że pewnych demonów nie da się uśpić, a na pewno nie na stałe. Może więc wreszcie nadszedł ten czas aby stać się lepszym człowiekiem? To brzmi całkiem sensownie.
Aczkolwiek wiem dobrze, że nawet jeśli od tej chwili będę wiódł życie pełne pokory i miłosierdzia, to i tak nikt nigdy nie dowie się ode mnie nic o tym, co już zrobiłem.
____________________________________________
Wreszcie dodaję kolejną i jednocześnie ostatnią część tego opowiadania.... Nie było mnie długo i przyznaję, że nie wyszło dokładnie tak, jak planowałam, jednak ostatecznie jest zadowolona z tego opowiadania. Cieszę się, bo to kolejna zakończona praca na moim profilu, a teraz mogę zająć się innym projektem. Dziękuję że byliście tutaj ze mną, dziękuję za każdy komentarz i gwiazdkę. Oczywiście, zapraszam też do skomentowania tej ostatniej części i napisania swoich odczuć co do niej.
Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!
Do zobaczenia w następnej pracy,
Ola
CZYTASZ
Decalogue
Fanfiction"....If the heavens ever did speak..." 10 przykazań. 10 religijnych i moralnych zasad, z którymi oni radzą sobie raz lepiej, raz gorzej. Myślisz, że są kryształowi? Że są tacy, jakich ich przedstawiają? Są ludźmi. Ludźmi, który błądzą, upadają, pope...