ósme

145 24 2
                                    

nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu

Andreas Wellinger

Nerwowo chodzę po mieszkaniu w tę i z powrotem. Zdaję sobie sprawę, że nie mogę nieskończenie odraczać wszystkiego i pasowałoby, abym wreszcie zrobił to, co do mnie należy. Zresztą znam siebie i wiem, że jeśli nie zrobię tego teraz, to będę się tak zbierał i zbierał, aż ostatecznie nic z tego nie będzie.

Od kiedy podjąłem tę decyzję wczoraj późnym wieczorem, zrobiło mi się jakoś lżej na duszy. Co akurat nie jest niczym dziwnym, gdyż powinienem był zrobić to już dawno temu. Zaoszczędziłbym sobie strachu i nerwów. Nerwów, które kotłują się we mnie nawet po takim czasie, czego dobrym przykładem jest dzisiejsza, praktycznie nieprzespana noc, kiedy to prawie co godzinę budziłem się, albo z powodu nawiedzających mnie koszmarów, albo niemalże zlany zimnym potem, nie do końca będąc pewnym gdzie się znajduję.

Niemalże od szóstej rano kręcę się po mieszkaniu, raz co raz rzucając spojrzenia na telefon, czekając na ten idealny, właściwy moment. Za każdym razem, kiedy zbieram się na odwagę i jestem gotów wykręcić numer, jakiś złośliwy głosik w mojej głowie podpowiada mi, że to jeszcze nie ta pora. Za wcześnie, pewnie jeszcze śpi. Teraz na pewno szykuje się do pracy. Jest wpół do dziewiątej, zapewne prowadzi samochód. Nie ma sensu telefonować, kiedy jest w pracy, nie odbierze.

Tak mija mi prawie połowa dnia, kiedy to przechodzę od jednego pomieszczenia do drugiego, bezmyślnie włączając telewizor na przemian z radiem, zerkam na ekran telefonu oraz robię sobie już chyba siódmy kubek kawy, przez co nie jestem pewien, czy moje dłonie drżą z nadmiaru kofeiny, czy może z powodu tego jednego, głupiego telefonu, który czuję potrzebę wykonać.

Wytrzymałem tyle lat, tyle miesięcy. Ba, zdążyłem o tym nawet zapomnieć. No, może nie całkiem zapomnieć, ale momentów, kiedy myślałem o całej tej sytuacji, myślałem o nim, było coraz mniej. Ale nie. Teraz nagle musiało odezwać się moje cholerne sumienie. Nagle teraz poczułem potrzebę naprawiania całego świata. Nagle teraz, ta cisza, to wszystko, zaczęło mi przeszkadzać.

Przez długi czas uciekałem przed wspomnieniami, dlatego teraz czuję swoistego rodzaju ulgę, kiedy pozwalam im zalać moją pamięć i umysł. O dziwo, nie bolą już aż tak bardzo jak wcześniej. Może dlatego, że swoje już wycierpiałem zanim podjąłem decyzję, aby do niego zadzwonić? Chociaż „wycierpiałem" to zbyt duże słowo, jeśli wziąć pod uwagę, kto tak naprawdę był poszkodowany.

Ze Stephanem zaprzyjaźniłem się niemal od razu, kiedy tylko pojawił się w kadrze. Był moim kompletnym przeciwieństwem, a jednak złapaliśmy świetny kontakt i nikt tak nie rozumiał moich żartów jak on. Byliśmy niemalże nierozłączni, począwszy od treningów w parach, na skoczni, czy kończąc na wypadach za miasto po zakończeniu sezonu czy wieczorach z pizzą i piwem. Reszta drużyny wielokrotnie żartowała, że jesteśmy niczym bliźniaki syjamskie, czy bracia z innej matki.

Stephan od zawsze był cichym, spokojnym chłopaczkiem, stojącym bardziej w cieniu, z tyłu za wszystkimi. Nie ściągał na siebie specjalnie uwagi i gdyby ktoś nie znał go dobrze, mógłby go spokojnie przeoczyć. Był jedną z tych osób, które spokojnie można by określić mianem szarej myszki. Nikomu się nie narzucał, rzadko kiedy wychodził sam z jakimiś propozycjami, a jednak nie byłoby chyba osoby, która by go nie lubiła. Poza tym, mogę śmiało powiedzieć, że był najbardziej pracowity z nas wszystkich.

A mimo to, zawsze czaił się gdzieś tam z tyłu. Owszem, był świetnym zawodnikiem. Jak się potem okazało, świetnym to za mało powiedziane. Prawie w ogóle nie zdarzało mu się oddawać złych skoków i za każdym razem, kiedy stawaliśmy na podium jako drużyna, Stephan był wśród nas. A mimo to, przez jego usposobienie, mało kto zwracał na niego należytą uwagę.

DecalogueOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz