czwarte

191 34 1
                                    

Czcij ojca swego i matkę swoją

Marius Lindvik

To wydaje się być całkiem naturalne, prawda? Przywiązanie do rodziców, miłość, szacunek. W końcu dali mi wszystko. Wszystko, co każde dziecko mogłoby potrzebować i chcieć. Byłem typowym rozpieszczonym chłopczykiem, który przez całe dzieciństwo miał wszystko podane na tacy. Szkoła – najlepsza w mieście, połączona z ogromnym sportowym zapleczem. Skoki? Jasne, cena sprzętu nie gra roli. Pierwsze puchary? Stały niemalże w całym domu, na honorowych miejscach, nawet jeśli były to tylko podium w lokalnych zawodach. Dyplomy i wyróżnienia moja mama do dziś trzyma w specjalnych teczkach i koszulkach, nie dając mi ich wyrzucić, nawet kiedy narzekałem, że to tylko kawałek papieru i nikogo nie obchodzi, że kiedyś tam byłem czwarty w zawodach, o których nikt spoza naszej dzielnicy nie słyszał.

Praktycznie wszystko miałem na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło poprosić, a cała moja rodzina biegła, gotowa spełnić każdą zachciankę. Byli ze mną na każdym konkursie, zakończeniu roku szkolnego, mimo iż wielokrotnie przewracałem na to oczami i odwodziłem ich od tego pomysłu, odbierali mnie ze wszystkich imprez, osiemnastek, nie zależnie, czy była to druga, czy piąta nad ranem, a ja chwilami byłem pijany w sztok. Nikt nigdy nie robił mi wymówek, zawsze kończyło się na rozmowie i pouczeniu, nawet wtedy, kiedy zapach zioła niósł się za mną na odległość kilometra.

Co się więc nagle zmieniło? To śmieszne, bo nie wiem. Naprawdę nie wiem. To nie tak, że nie chcę czegoś zobaczyć, albo udaję, że nie widzę swojej winy. Ale ja naprawdę nie potrafię wskazać momentu. Nigdy nie przeszedłem nawet okresu buntu, w przeciwieństwie do wielu moich rówieśników. Nie uciekałem z domu, nie kryłem się z niczym... Ba, nie pamiętam nawet razu, kiedy trzasnąłem drzwiami! Więc dlaczego, nagle, wykręcam się za każdym razem, kiedy ktoś pyta mnie o rodzinę, a rzadkie, coraz rzadsze, co właśnie sobie uświadomiłem, telefony matki ignoruję, lub staram się odpowiadać najkrócej jak się da? I właśnie, dlaczego, sam nie wiem kiedy, zacząłem myśleć i mówić „matka", „ojciec" zamiast „mama i tata"?

Nie wiem, gdzie, kiedy, jak, w którym momencie drogi, moje relacje z rodzicami aż tak się rozluźniły. Aczkolwiek rozluźniły to grube niedopowiedzenie. Relacje rozluźniają się u każdego, gdy tylko dziecko rozpoczyna dorosłe życie. A u nas miejsce miała jakaś równia pochyła. Po prostu nagle, z normalnego, kochającego dziecka wychowanego w kochającej rodzinie obudziłem się tym, kim jestem teraz. Dorosłym, chociaż jeszcze niekoniecznie, który na swoich rodziców reaguje chłodem, niechęcią, a każdy kontakt jest przymusem. Co śmieszniejsze, gdy byłem dzieciakiem, sam gardziłem takimi osobami jak ja – niewdzięcznymi, bez szacunku, określających rodziców niechlubnym mianem „moich starych". Jeszcze zrozumiałe by było, gdybym wychował się w totalnej patologii, bity, poniżany, otoczony wódką. Ale nie. Mi chyba po prostu odbiło.

Może to dlatego, że byłem taki wychuchany? Rozpieszczony, wręcz zagłaskany? Może stało się to w wyniku poszukiwania wolności, złudnej wolności oczywiście, ale hej – jednak byłem typowym nastolatkiem, otoczonym rówieśnikami. Czy ich postępowanie, zachowanie i ogólnie towarzystwo miało na mnie aż taki wpływ? A może jednak winne są moje „sukcesy"?

Zacząłem samodzielnie podróżować na konkursy w już bardzo młodym wieku. Chociaż słowo samodzielnie, jest tutaj w dużej mierze na wyrost. Ale bez mamy, taty, dziadków, wujków i ciotek. Sam. Z przyjaciółmi i trenerem, ale jednak sam. Stałem się bardziej samodzielny, zaczęły się imprezy, alkohol, dziewczyny. W końcu byłem dorosły. W końcu byłem sławny, moje nazwisko pojawiało się w internecie i gazetach, a nastolatki prosiły o autografy i zdjęcia. Dokładnie to o czym skrycie marzyłem.

Na początku moje telefoniczne konwersacje z rodzicami były długie i szczegółowe. Mówiłem im wszystko, włącznie z tym, co jakie chipsy jedliśmy w południe, i tak, że były to paprykowe, bo Oscar nie znosi cebulowych, włącznie z tym, że zrobiła mi się dziura w skarpetce. A potem? Co miałem mówić? Na niektóre rozmowy byłem już za stary – na inne za młody. A poza tym, co miałem odpowiedzieć, kiedy moja mama pytała o plany na wieczór i życzyła dobrej nocy? Że poprzedniego wieczora praktycznie skończyliśmy z głową w kiblu, a ja w walizce znalazłem stanik jakiejś randomowej laski z numerem telefonu? Nie byłem już tym synem, tym, którym byłem i którego chcielibyście mieć.

Zaczęły się między nami kłótnie, przepychanki, przytyki i złośliwości. Moje coraz częstsze wychodzenie z domu – co zważając na moją „pracę", sprawiało, że prawie i tak nie spędzałem tam czasu – moje fochy, zamykanie się w pokoju. To, że coraz częściej w obecności moich rodziców przeklinałem, czasem rzucając niecenzuralne słowa także w ich stronę. To, że nawet moja opanowana matka wreszcie zaczęła mieć mnie dość i ataki stały się wzajemne, a każda wspólna chwila kończyła się niesnaskami i nieporozumieniami.

Dlatego teraz, jadąc autem do rodzinnego domu nie śpieszę się zbytnio. Nie, to nie dlatego, że nagle uzmysłowiłem sobie jakim to złym chłopcem byłem. Ale owszem, ruszyło mnie sumienie. Ruszyło mnie sumienie po wiadomości na starej grupie klasowej, o której nawet nie wiedziałem że jeszcze istnieje, że w wypadku samochodowym zginęli rodzice mojej dobrej koleżanki Sary. Sara była jedną z nielicznych osób, z którą utrzymywałem kontakt po liceum i która zawsze pamiętała o moich urodzinach, imieninach czy skokach. Dlatego nie byłem zbytnio zdziwiony, że to akurat mnie wybrała na wypłakiwanie się przez telefon. I podczas jej łzawych, pół niezrozumiałych monologów, wypłynęły na wierzch wszystkie moje lęki, żale i wyrzuty sumienia. I tak, nie wiem, czy doszedłbym to tego sam i czy kieruje mną egoizm czy jednak prawdziwe uczucia. Chcę wierzyć i oszukiwać się, że to drugie, jednak jadę na tyle wolno, aby w razie czego zawrócić, jeśli w jakiś sposób zmienię zdanie.

Jednak po kilku minutach wjeżdżam na autostradę i nie mam już odwrotu. Może więc jednak wcale się nie oszukuję?

_____________________________

Po nieobecności wracam z kolejną częścią, tym razem o Mariusie.... Sama nie wiem czemu, ale spasował mi w jakiś sposób właśnie do tej części i tej tematyce. Temat niby łatwy, niby nie... Jak zwykle zapraszam to wyrażania własnych refleksji i opinii...

Jeśli przeczytałeś – zostaw coś po sobie!

Do zobaczenia,

Ola

DecalogueOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz