Rozdział 11

699 47 116
                                    

Zza drzew wyłonił się Kapitan. Nie mogłam stwierdzić, czy widziałam po nim ulgę czy złość. Trzymał w ramionach małego chłopca. Zeszli z konia i zbliżyli się.

- Co ty sobie myślisz, głupi bachorze?! - podszedł do niej a mnie aż zmroziło. - A co ty tu robisz?

- Ratuję ci dziecko - odparłam nieco zbyt agresywnie nie dbając, czy mówię do niego na "pan". Liczyło się, że ta mała się znalazła.

- Nikt cię nie prosił byś za mną lazła, poza tym, skąd pomysł, że to moje dziecko?! - był wyraźnie wpieniony.

- Mówi się „dziękuję", Kapitanie.

- Jesteś bezczelna - zbliżył się. - Za kogo ty się uważasz?

Dziewczynka schowała się za mną ze strachem. Pogłaskałam ją uspokajająco po głowie, nieświadoma tego ruchu, lecz było to tak automatyczne, iż uzmysłowiłam sobie to dopiero po fakcie.

Atmosfera była wystarczająco napięta i nie zamierzałam wdawać się w chamską dyskusję. To jasne, że pan ważniak mógł być zszokowany moim pojawieniem się, ale trochę zabolał mnie ten lodowaty ton.

- Do dzieci trzeba mieć cierpliwość i podejść do nich delikatnie - odezwałam się, spoglądając na Leslie. Poprawiłam jej czapkę, gdyż ledwo widziała. Gdyby miała loczki jak Leah, z pewnością niesforne kosmyki wystawałyby spod tego materiału jak antenki. Dziewczynka przestała płakać i starła resztki łez z różowego, mokrego policzka. - No już dobrze, mała - uśmiechnęłyśmy się do siebie.

Kapitan spojrzał na mnie ze zdumieniem. Chwilę trwało nim złagodniał.

- Naprawdę zaczynam podejrzewać, że mnie śledzisz - odparł cierpko. - Wracajmy już.

Znaleziona dziewczynka jednak wciąż nie chciała iść do niego na ręce, więc wracaliśmy we czwórkę, a raczej w piątkę, bo dodatkowo Kapitan prowadził swojego konia.

Miny mijanych, imprezujących przy ognisku zwiadowców na nasz widok wyraźnie sugerowały zdziwienie. Bezcenne. Zapewne widok Kapitana z taką bandą dzieciaków był rzadko spotykany...

- Ani pary z ust, co się stało - powiedział mi na ucho niski wojskowy, aż mnie przeszły ciarki. - To są wnuki generała Pixisa. Musiałem je dziś niańczyć.

- Och - zdołałam z siebie wydusić. Doznałam dziwnej ulgi zmieszanej z dozą zaciekawienia. To pan Kapitan miał jakieś wykształcenie w tym zakresie? Czy może jest to jego krewny? Rola ważniaka jako opiekunki to chyba żart? Postanowiłam wyznać, skąd we mnie taka wrażliwość na dzieci. W końcu jakoś będę musiała z nim żyć i pracować, nie zaszkodzi podzielić się choć jednym drobnym faktem. - Miałam rodzeństwo w ich wieku.

Levi zmierzył mnie badawczym spojrzeniem. Załapał.

- Dlatego tu jesteś?

- Tak... - odpowiedziałam mu, bawiąc się dłońmi. - A Kapitan? Ma pan rodzinę?

Dostrzegłam to. Nie zdołał przede mną ukryć. Krótka emocja wymalowana na jego twarzy. Jakby iskra. Ból wymieszany ze złością.

Nic nie odpowiedział.



***




Levi - Point of View

Większą adrenalinę przeżyłem, gdy zwiała mi Leslie niż podczas zabijania pieprzonych tytanów.

Gdybym ją naprawdę zgubił, miałbym przesrane.

Dotychczas dzieciaki były dość grzeczne, co jest zrozumiałe, gdy są wychowywane przez dziadka generała. Nieźle podniosły mi ciśnienie, ale spotkanie Rose w lesie było najdziwniejsze... Pojawiła się tam znikąd.

Sekrety Kapitana | Levi AckermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz