XVIII.

642 67 5
                                    

Po powrocie z naszej kąpieli w rzece- kąpiel w wannie pełnej gorącej wody była lepszym przeżyciem niż samo kochanie się.

Co prawda- nie przystoi dwóm, nie zaślubionym ze sobą osobą spać razem, więc zapewne będziemy musiały pomyśleć o ślubie.
Nie dość że to sprawi zaprzestanie plotek- ale również wzmocni moją pozycję Królewską.
Miłość która między nami powstała jest tylko miłym dodatkiem.

-Witaj, Piękna Pani.- Usłyszałam za plecami.

-Witaj Lauren.- Odwróciłam się, po czym Obdarzyłam ją szerokim uśmiechem.

-Idziemy dziś w teren z oddziałem aby poćwiczyć orientację w terenie i pomyślałam, czy może chciała byś pójść z nami?

-Chętnie, ale wiesz że mam dziś Audiencje, prawda?

-Szlag... myślałam że to będzie jutro...- Podrapała się po głowie ze smutkiem wymalowanym na twarzy.

-Ah Najdroższa... cóż byś bezemnie zrobiła?- Obięłam jej twarz rękoma, po czym pocałowałam w czoło.

- Zapewne siedziała bym w karczmie, zachlana i wyrywająca jakieś dziewki.- Zrobiła zamyśloną minę. Na co oczywiście zareagowałam uderzeniem jej w ramię.

-Ałć!

-Należało Ci się.- Zaczęłam uciekać.


Goniłyśmy się po korytarzach niczym małe dzieci.
Sługi i straż zamkowa patrzyli na nas jak na szalone, oglądali się za siebie jak tylko ich mijaliśmy.

Gdy tylko z poślizgiem wleciałam w kałuże na placu (który na nasze szczęście był pusty)- Zielonooka nie wyrabiając z zatrzymaniem się, przygniotła mi twarz do błota- co było skutkiem jej upadku na mnie.

Podniosłam więc głowę i otarłam twarz z "maski" błotnej.
Lauren najwyraźniej to bawiło, gdyż jak tylko się  oczyściłam- ta rzuciła we mnie kolejną porcją mieszanki wody z piachem.
Ja oczywiście postanowiłam nie pozostawić tego bez oddania jej tym samym.

Nie minęło pięć minut, a nie byłyśmy do poznania- całe pokryte brudem, z czego śmiałyśmy się do utraty tchu.

-Aha! Tu jesteś Jaguar!- Nawet nie musiałam rozpoznać głosu by wiedzieć kto właśnie przyszedł.

-Dinach!- Krzyknęła kobieta, po czym rzuciła w przyjaciółke błotem.

-Osz ty suko!- Tak oto Kapitan Jane dołączyła do grona ubrudzonych.

-Dinach! Lauren! Co wy robicie?! Za godzinę mamy zbiórkę i wymarsz w teren! A ty Camila masz audiencje za dwie!- Dopiero zauważyłam, że za Dinach przyszła też Allyson.

-KURWA!- Powiedziałyśmy jednocześnie i zaczełyśmy biec do zamku, gdzie przed wejściem- wpierw wskoczyłyśmy do skrzynek z wodą do picia dla koni.

Ogarnełyśmy się jak najszybciej się dało- co w moim przypadku trwało dłużej, ale zdążyłam na koniec zbiórki przed wymarszem, aby pożegnać się z Lauren.

Podeszłam do niej, a ta podniosła mnie i obróciła parę razy wokoło własnej osi, po czym czule pocałowała w usta i wyskoczyła na konia- prowadząc piechotę.
Ćwiczenia mają trwać dwa dni, więc przez ten czas muszę znaleźć sobie zajęcie.
Pierwsze co muszę zrobić to wysłuchać poddanych, więc udałam się do sali tronowej.
Na szczęście długo na 1 osobę czekać nie musiałam.

-Wasza Wysokość, jeden z wieśniaków- John.- Powiedział mi mój doradca.

-Z czym przychodzisz?- Powiedziałam najbardziej poważnym tonem jakim potrafiłam.

-O Pani, przychodzę w imieniu farmerów z królestwa, prosząc o obniżenie dziesięciny w tym roku. Nasze plony strasznie ucierpiały i jeśli mamy oddać 1/10 cześć naszych zbiorów to zimą będziemy cierpieli głód! Miej litość Królowo!- Mężczyzna upadł na kolana.

-Dobrze zatem. Zamiast 1/10 zbiorów, oddajcie 1/15 cześć. Tylko tyle mogę zrobić.- Odrzekłam ignorując niezadowolenie doradcy.

-Dziękuję Królowo! Jest Panna taka łaskawa!- Serce mi zaczeło bić szybciej gdy zobaczyłam łzy w oczach mężczyzny. Nie miałam zamiaru skazać rodziny moich poddanych na głodowanie.

-Następny!- Wyprzedził mnie doradca.

-Witaj wasza wysokość! Jestem Sir Roderick, z rodu Czarnej Róży. Przychodzę przed twe oblicze by prosić o zgodę na budowę nowych kwater dla moich niewolni-... znaczy pracowników. Cześć z poprzednich umarła, oczywiście zapewniłem im pochówek.- Zemdliło mnie na widok jego podłego uśmiechu.

- Czemu zmarli?- Zapytałam.

-Przez em... chorobę.

-Jaką chorobę?- dążyłam.

- Nie wiem. Z resztą, kogo oni obchodzą? To zwykli wieśniacy. Nikt ważny.

-Dla mnie każdy jest ważny. Odrzucam twą prośbę, proszę o opuszczenie sali.- Jak tylko mężczyzna wyszedł sfrustrowany, odwróciłam się do mojego głównego strażnika.

-Zabierz ze sobą paru ludzi i sprawdźcie to miejsce. Jeśli zauważycie jakiekolwiek oznaki niewolnictwa- Wypuście tych ludzi, a tego Męża wtrąćcie do lochów.

-Tak jest!- Ukłonił się po czym wyszedł.

Wysłuchałam Jeszcze kolejne dziesięć osób.
Od prośby o uwolnienie męża z lochów, bo przecież "tylko" zabił brata bo ten wychędożył jego żonę, po próbę uzyskania zgody na poślubienie własnego baru, gdyż jest on jedynym co kocha.

Teraz bynajmniej wiem czemu mama zawsze wracała z audiencji taka wykończona.
Nasi poddani mogą nieźle dać w kość.

Nawet na sen długo czekać nie musiałam.

The Camren KingdomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz