1. 17 Podróż

231 9 2
                                    

Śmierć. Tylko to widziałam. Wszędzie tylko śmierć, płacz, żałoba, żal i smutek. Jedyne co sie dla mnie w tym momencie liczyło to zabicie Lily, pomszczenie wszystkich moich bliskich, abym w końcu odetchnęła z ulgą i potrafiła normalnie żyć.

Bo teraz nie żyłam normalnie.

Życie w ciągłym strachu, bez wychodzenia z domu, przez myśl że skończę jak Cole nie było dobrym życiem. Cierpiała na tym cała drużyna, mieliśmy całkowity zakaz wychodzenia pojedynczo i bez uzbrojenia. Każdy miał już tego dość, ale to była konieczność.

Dziś miał być ostatni dzień przed ostateczną walką z Lilą.

Ostatni dzień przed końcem tego piekła.

Lub ostatni dzień przed moim marnym końcem.

Spojrzałam na zegarek i pobudzona lekko godziną zwlokłam się z łóżka. Żałoba, żałobą, ale treningów nie mogłam teraz zaniedbywać, zawsze byłam na nich skupiona i zdeterminowana.

Wygrzebałam spod łóżka strój ninja i włożyłam go pospiesznie. Szczerze mówiąc zrobił się na mnie ostatnio zbyt... Szeroki? Czy to możliwe abym aż tak schudła?

Nie myśląc już o tym zabrałam miecz wraz ze sztyletem i wyszłam na plac treningowy.

Po dwóch godzinach byłam zmęczona, zlana potem, a nawet drasnięta przez łuk, przez co po moim policzku wraz z litrami potu, lała się również mała ilość krwi. Zawsze jednak mogło być gorzej, a takie rzeczy podpowiadały mi jak lepiej zrobić unik, by następnym razem nie dostać po pysku. Ot takie uczenie się na błędach.

Lloyd jednak nie mógł przeboleć mojej małej rany, nie chciałam nawet myśleć, jak zareaguję więc na rany podczas ostatecznej bitwy, w której bądź co bądź, jakieś rany na pewno będę mieć.

-Wszystko okej, przynieść Ci lód? Może przyniosę opatrunek? - Chłopak latał nade mną jak kaczka nad kaczątkiem które wpadło do studzienki. Jednak taka kaczka już miała powód do dramatyzowania, a Lloyd... Cóż był jakby to powiedzieć...

-Jesteś nadopiekuńczy Lloyd- tym jednym zdaniem wyraziłam wszystkie moje dotychczasowe myśli. Już myślałam że blondyn odpuści, niestety na darmo.

-Nie jestem nadopiekuńczy! Ja się po prostu o Ciebie martwię- westchnęłam cicho, wręcz niesłyszalnie, wiedziałam że mój chłopak miał dobre intencję, po prostu lekko działał mi na nerwy.

-Lloyd, zostaw już biedną Shoshannah i chodź tu w końcu, mieliśmy zacząć 5 minut temu- usłyszeliśmy nagle lekko już poirytowany głos Jay'a.

Lloyd w końcu podniósł zad i ruszył za śladem ninja błyskawic. Odetchnęłam szepcząc ciche wreszcie i podeszłam do Skylor.

- To co, runda druga? -spytałam dziewczyny, która wyglądała już na wypczoczętą.

Pokiwała kilka razy głową i odłożyła butelkę wody, z której przed chwilą tak łapczywie piła. Sięgnęła po swój łuk i ustawiła się w pozycji do ataku.

Nareszcie koniec, uwielbiałam treningi serio! Jednak te że Skylor były naprawdę ciężkie, przynajmniej wiedziałam że poradzi sobie podczas bitwy, a ja miałam jeszcze bardziej podszlifować walkę wręcz.

Była już godzina 19, więc kolacja i do łóżka wypoczywać. Wątpiłam jednak czy usnę przez te wszystkie emocje, które mną targały. Już o 5 mieliśmy wyruszyć pod siedzibę bazy Lily, którą jakimś cudem odnalazła Pixal.

Dzisiejszą kolację jedliśmy wszyscy razem, jakby jutro miał być normalny dzień, normalnych ludzi, bez jakiś wyjątkowych planów. Niestety, nie taki był nasz los.

Siedzieliśmy w głośnym chaosie przekrzykując się nawzajem i śmiejąc się ze wszystkich sytuacji i tekstów. Przez chwilę nawet czułam się tak, jakby Nya i Cole dalej żyli, jakby siedzieli obok i śmiali się razem z nami.

Skończyłam już dopijać moją herbatę, po czym ruszyłam od razu do pokoju. Przebrałam się w koszulę nocną i gdy już miałam gasić światło, do pokoju wparował Lloyd.

-Hej, skarbie... Mogę dziś spać z Tobą?- Lloyd niepewnie podrapał się do szyi, był całkiem słodki kiedy się tak wstydził.

Zaśmiałam się cicho i pokazałam mu gestem dłoni aby śmiało przekroczył próg. Blondyn od razu się rozpromienił, zgasił światło i położył się obok mnie.

Po raz pierwszy czułam, że tak bardzo potrzebowałam czyjeś bliskości, dotyku. Tego wszystkiego czego się chce w związku. Odwróciłam się w stronę chłopaka, który chyba podobnie co ja nie mógł jeszcze zasnąć. Zamiast tego gapił się na moją twarz, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu, pogładził mnie bardzo delikatnie po policzku, a jego ciepłe usta w pewnym momencie dotknęły moich. Czułam się tak, jakby to był nasz pierwszy w życiu pocałunek. Był taki długi, soczysty i pełen czułości.

Blondyn w końcu przerwał pocałunek i zbliżył moje ciało bliżej swojego łapiąc mnie w talii. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, aż w końcu zasnęłam słuchając spokojnego bicia serca chłopaka.

Obudziłam się przez cholerny budzik, Lloyd nieudolnie macał szafkę nocną w poszukiwaniu źródła dźwięku. Wyręczłam go, sama wyłączając źródło dźwięku, które wskazywało godzinę 4.

Zwlokłam się z łóżka, próbując jednocześnie obudzić wciąż śpiącego blondyna. Gdy nic już nie działało po prostu zdjęłam z niego ciepłą kołdrę, na co chłopak od razu się zerwał, jednak był oszołomiony. Zaśmiałam się i rzuciłam w niego poduszką.

-Ubieraj się, za godzinę wyruszamy- powiedziałam z nutką strachu w głosie. Nie chciałam ukrywać tego uczucia, ale z drugiej strony to ja właśnie miałam Lilę pokonać.

Lloyd chyba jednak był zbyt zaspany by analizować ton i barwę mojego głosu, bo z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, dał buziaka w policzek i wyszedł z pokoju rzucając jedynie szybkie do później.

Wygrzebałam strój z szafy, włożyłam go na siebie i przygotowałam broń. Już na jej widok ściskało mnie coś w gardle.

Próbując wyrzucić wszelkie zmartwienia z głowy poszłam zjeść szybkie śniadanie, jak się okazało wszyscy byli już na nogach. Zjadłam szybką owsiankę z owocami i wróciłam do pokoju. 4:30.

Wzięłam broń i zaczęłam zakładać buty, ciężkie, masywne czarne glany. Kompletnie zapominając o włosach, jedyne co z nimi zrobiłam to przeczesałam kilka razy palcami i zostawiłam rozpuszczone. 4:50.

-Shoshannah, szybko już idziemy! - usłyszałam zza drzwi głos Skylor, wyszłam chwilę potem i ruszyłam za drużyną. Mieliśmy iść kanałami, żeby nie rzucać się w oczy. Idealnie przy wejściu do bazy Lily mieliśmy wyjść z podziemi i zaatakować wroga.

Przez całą drogę szłam cicho, wszystkie moje mięśnie były w tym momencie tak bardzo spięte, że ledwo co dawałam radę zrobić krok w przód.

Byłam na samym końcu, a że byłam tak bardzo cicho, jakbym nie istniała, to Zane idący przede mną musiał obracać się co jakiś czas, sprawdzając czy aby na pewno żyję, posyłając mi przy okazji delikatne uśmiechy, dodające otuchy.

Cała podróż minęła mi strasznie szybko, gdy już byliśmy pod bazą Lily, wydawało mi się że minęło dopiero 20 minut od początku naszej wyprawy. W rzeczywistości minęła prawie godzina.

-Trzy, dwa jeden... TERAZ- W moich uszach te odliczanie roznosiło się niczym echo, wszyscy na sygnał Lloyda wyszliśmy z podziemi.

Teraz staliśmy przed dwójką ochroniarzy pilnujących wejścia do siedziby Lily. Odwrotu nie było...

----‐----------------------------------------------------
Hej!
Niestety, ale muszę wam wyznać że powoli zbliżamy się do końca opowieści...
W planach mam jeszcze jeden rozdział i zakończenie.
Ale nie ma co się smucić, pamiętajcie że po tej książce skupie się na mojej drugiej, więc możecie tam wpadać!
~Autorka♡

"Moc Wiatru" ~Lego ninjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz