Rozdział 4

58 5 0
                                    

Eh... Gdy spojrzałam z powrotem na pokój Panny'ego już nie było... Siedziałam tak chwilę z przygryzioną wargą. Wstałam w końcu po... O chuj... Godzinie takiego siedzenia, w momencie, w którym ojciec wszedł do domu.

-Skarbie! Pomożesz?!- pobiegłam na dół i zobaczyłam ojca z kluczami w ustach, torbami w rękach, który zamykał drzwi mogą. Zaśmiałam się i wzięłam od niego torby. On zamknął drzwi na klucz, a ja przeniosłam torby do kuchni i wyjęłam zakupy na odpowiednie miejsca.

-Ostatnio mało rozmawiamy.- zaczął tata.

-Wiem...- westchnęłam. Nalałam do czajnika wody, na herbatę. Ojciec siedział przy wysepce, a ja właśnie skączyłam swoją robotę i stanęłam przed ojcem, po drugiej stronie, opierając ręce na wysepce. -W zasadzie to ten jakiś czas to miesiąc.-

-Co u ciebie?- spytał.

-Dzwoniła Elena.- powiedziałam ostrożnie i odwróciłam się w stronę czajnika. Wyjęłam dwa kubki i włożyłam do nich płatki herbaty.

-I?-

-Potrzebuję mojej pomocy...- nie mogłam dokończyć. Za oknem znowu widziałam czerwony balon. Było już ciemno.

-Nie!- ojciec wstał ze swojego miejsca i podszedł do okna.

-Ale, tato!- chciałam podejść, ale szybko się odwrócił.

-Myślisz, że nie wiem co ci grozi? Przyjechaliśmy do Derry, żebyś była bezpieczna!...- teraz ja mu przerwałam.

-To mam pozwolić jej umrzeć!? Naprawdę chcesz ją spotkać następnym razem w trumnie?! Na jej własnym pogrzebie?!...- i mi cholera znowu przerwał.

-TRZY DNI! TRZY DNI WYTRZYMAŁAŚ NORMALNEGO ŻYCIA! WOLĘ ZOBACZYC ELENĘ NA JEJ POGRZEBIE, NIŻ CIEBIE W TRUMNIE!- krzyknął.

-Mama nigdy tak nie myślała. Zawsze twierdziła, że jest rozwiązanie, by nikt nie zginął... Ma myślenie przywódcy, ma zwierzęcy instynkt... Wychowała mnie na nim i przygotowywała do bycia przywódca. A co to za wódź, który zostawia swoich samych sobie? Mów sobie co chcesz. Zapytałam o zgodę, bo jesteś moim ojcem, ale nie zatrzymasz mnie, choć byś chciał...- zapadła cisza. Ojciec podszedł do jakiejś szafki. To szafka z kluczami. Wyjął jedne i położył mi na dłoni.

-Jedź.- spojrzałam na niego jak na kosmitę.

-Cco?-

-Jedź. To klucze do starego domu. Jedź. I jak przywódca chroń swoich. Tak jak twoja matka.- przytuliłam go. -Na kiedy kupić bilet?- wytarł łzę z policzka i usiadł przy laptopie.

-najszybciej pojutrze. Chcę się jeszcze pożegnać... Z przyjaciółmi.- w pierwszej chwili pomyślałam o Pennym. -Za tydzień. Wyjadę za tydzien.- powiedziałam. Poszłam do siebie i położyłam się, a raczej rzuciłam się na łóżko. Dlaczego Penny stał się taki ważny w trzy dni? Jebane trzy dni... Dla tych co nie wiedzą trzy to tyle: + + +. Trzy dni to 72h, było trzech muszkieterów, trzecią literą w alfabecie jest "c". Trzy godziny to 150 minut, trzy kolory przy sygnalizacji świetlnej i do trzech razy sztuka... Ja dla niego, z niewiadomych przyczyn, też stałam się kimś ważnym, skoro tak zareagował... Eh... Zauważyła czerwony balonik, z karteczką. Wzięłam karteczkę a balon znikł.

Samą cię nie puszczę. Rano, w dzień wyjazdu otworzysz okno i wpuścisz mnie. ~Pennywiase

Ps. Będę do siebie nie podobny.

Poszłam spać. Ale nie mogłam usnąć. Myślałam o Penny'm. Czas zapolować. Ubrałam się w:

I jakieś sportowe buty i wyszłam cichutko z domu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


I jakieś sportowe buty i wyszłam cichutko z domu. Było po pierwszej. Gdy wyszłam z domu skierowałam się w stronę lasu. Chodziłam po nim chwilkę szukając czegoś, ale nie znalazłam nic. Poczułam zapach krwi. Gdzieś w Derry. Pobiegłam z wampirzą prędkością w tamtą stronę i zobaczyłam na ziemi blondyna z czekoladowymi oczami. Był cały zakrwawiony i poobijany, a jego napastnicy nadal go kopali i bili. Poczekałam aż sobie pójdą, zapamiętując jednak ich sylwetki... Chyba wiem już co zrobię.

-Łowy?- usłyszałam Penny'ego.

-Taki miałam plan, ale plany uległy małej zmianie.- spojrzał na mnie nie zrozumiale. Podeszłam do blondyna, był przytomny, ledwo i jeszcze. Za mną szedł klaun, ciekawy tego co chce zrobić. Ukucnełam przy czekoladowookim, a Penny stanął po drugiej stronie blondyna, by mieć lepszy widok na sytuację.

-Kim ty jesteś?- spytał blondyn, a ja się uśmiechnęłam.

-Nie ważne kim jestem, ale kim mogę być. Mogę być twoją śmiercią, a mogę być twoim ratunkiem... Ile jesteś wstanie zapłacić za życie?- spytałam.

-Każdą cenę.- wgryzłam się w jego szyję, krzyczał z bólu, dobrze, że jest noc, a to jakiś zaułek, do którego chyba nikt nie chodzi. Potem nadgryzłam swój nadgarstek i przyłożyłam do jego ust.

-Pij.- rozkazałam.

-Nie.-

-Powiedziałeś, że za życie zapłacisz każdą cenę, więc pij!- po chwili wąchania napił się krwi z mojego nadgarstka, po czym zemdlał.

-Co to miało być?!- wydarł się Penny.

-O co ci chodzi?- wstałam i patrzyłam na blondyna.

-To wyglądało jakbyś go całowała w szyję! A potem ten nadgarstek...-

-Uspokój się... Tak wygląda przemiana w wampira... jest dość bolesna.- powiedziałam spokojnie i na niego spojrzałam.

-Ciebie też bolało tak bardzo?- spytał i podszedł bliżej.

-Każdego boli.- spojrzałam zimno na blondyna. Nie lubię wspominać mojej przemiany.

-Krzyczałaś?-

-A co cię to do jasnej cholery obchodzi?! Było minęło!- krzyknęłam i założyłam ręce na pierś.

-I kto tu powinnien się uspokoić?!- naszą kłótnie przerwałam ja, bo usłyszałam ruch pod nami. Blondyn się budzi. Automatycznie na niego wchodzę, siadając na niego okrakiem i przytrzymuje. -Co ty do kurwy nędzy teraz odpierdalasz?!-

-Kiedy się obudzi nie powstrzyma żądzy krwi. Muszę go najpierw uspokoić. Jeżeli dałabym mu od tak sobie pobiedz, mógłby zabić nawet całe Derry.- wyjaśniłam mu, co go uspokoiło. Blondyn przebudził się. Miał czarne białka i żyły pod oczami.

-Krwi!- krzyczał.

-Słuchaj mnie!- uderzyłam go w twarz. -Masz dziewczynę, matkę, siostrę, dziecko, kota?!- pytałam.

-Mam narzeczoną w ciąży.- wymruczał pod nosem.

-Więc pomyśl, co bez ciebie zrobi?- uspokoił się trochę, ale dalej był niebezpieczny dla ludzi. -Musisz pozostać dla nich człowiekiem.- ochłonął na tyle, że mogłam z niego zejść.

-A czym jestem?- spytał.

-Eee. Wampirem...- był w dużym szoku. -Imię.- spojrzał na mnie dziwnie. -Twoje imię.-

-Lio... A ty?-

-Ava.- powiedziałam, jak zwykle względem nieznajomych, bądź nie za bliskich mi osób obojętnie. -Wstawaj! Musisz się pożywić, nie?- wstał, a ja uśmiechnęłam się przebiegłe. Wiem już co dzisiaj zje. -Twoi oprawcy...- spojrzał na mnie niezrozumiale. -Gdybyś nie ja, zginął byś.-

-No nie wiem, pomoc lekarska też by mnie uratowała.-

-A zdążyli by na czas? Bo ja tak. Twoje tętno słabło, byłeś cal od śmierci. Przez tych sukinsynów mogłeś zostawić na tym świecie samotną narzeczoną z nienarodzonym dzieckiem, nie chcesz zemsty?- spytałam. -Nie chcesz, by poczuli ból, który ty czułeś gdy cię bili, kopali? Możesz im odebrać to co chcieli wydrzeć tobie... Życie... Albo możesz iść teraz do domu, zabić swoją narzeczoną, odebrać jej życie, zamordować... Nawet jeżeli tego nie chcesz, zrobisz to... Pragnienie będzie silniejsze... Wybieraj.- szeptałam mu na ucho, niczym diabeł podszeptujący grzeszniką pokusy. Odeszłam na metr i czekałam na jego decyzje.

-Gdzie oni są?- spytał, a ja się uśmiechnęłam.

The Red Ballon and Bloody Hands | PennywiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz