20 kwiecień 2012 r.
Już od tygodnia mieszkam w domu dziecka. Moim lokatorem jest Calum Hood - mulat o azjatyckiej urodzie i najbardziej czekalodowych oczach jakie kiedykolwiek widziałem. Nie rozmawiałem z nim za dużo. Właściwie nie rozmawiałem z nikim. Dzień mojego przybycia huh no zaszalałem. Z domu miała odebrać mnie pracownica domu dziecka, ale za nic nie chciałem ruszyć się z moich czterech ścian. Po godzinie jej zdenerwowanie sięgnęła tak wysokiego stopnia, że zadzwoniła po gliny. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że byli to ci sami policjanci którzy wyprowadzali mnie ze szkoły w dniu gdy wywalili mnie z budy. Oni po prostu wyłamali moje drzwi, zakuli mnie i wytargali za szmaty do radiowozu, Także tak... przybyłem pod "swój nowy dom" w eskorcie policji. To sprawiło, że wszyscy od razu zaszufladkowali mnie pod hasłem "kryminalista". Jeśli chodzi o opiekunki mojej grupy wiekowej byłem wobec nich wyjątkowo agresywny i niemiły. Od ich sztucznej uprzejmości miałem ochotę zwymiotować prosto na nie. Calum nie próbował nawiązać jakiejś więzi między nami. Gdy przybyłem do pokoju przedstawiliśmy się i oprócz codziennych uprzejmości nasz kontakt był znikomy. Hooda tak właściwie nie było praktycznie przez cały dzień, kiedy ja wracałem z pobliskiego liceum (tak przyjeli mnie, to, że pochodzę skąd pochodzę nie znaczy, że jestem tępym dresem) jego nie było w pokoju. Wracał w porze kolacji, opiekunki widocznie przyzwyczajone nie zwracały na to uwagi. Ja dostałem narazie zakaz opuszczania ośrodka po powrocie ze szkoły, przyczyną było moje oryginalne wejście oczywiście. Nie znaczy, że mam zamiar długo się do tego stosować. Jutro chcę urządzić sobie mały wypadzik nad pobliskie jezioro w lesie. Czasami przyjeżdżałem tam rowerem gdy byłem młodszy. Może mi się uda je jeszcze znaleźć.
- Luke
