Gdy tylko pociąg dojechał na stację wszyscy uczniowie jak z procy wystrzelili ze swoich siedzeń by jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Ja za to namówiłem przyjaciół by przeczekać tłum i dopiero potem jako jedni z ostatnich wysiąść na stację w Hogsmeade. Gdy już wszyscy staliśmy na stacji zobaczyłem dokładnie to czego się spodziewałem. Ledwo dało się tam ruszyć, wszyscy pchali się w najróżniejsze kierunki. Gdzieś daleko słychać było Hagrida zbierającego pierwszoroczniaków w jedną zwartą grupę, wpakowującego ich do łódek oraz wyjmującego kilku uczniów z wody ponieważ postanowili przewrócić się razem z łódką o 180 stopni. Pozostali pchali się by jak najszybciej dosiąść wozów które same się poruszały. Niestety ja wiedziałem że tak naprawdę powozy te, ciągnięte są przez testrale, magiczne stworzenia przypominające konie z wielkimi skrzydłami. Dostrzec je mógł tylko ktoś kto tak jak ja widział, no... czyjąś śmierć. W moim przypadku byli to rodzice, zamordował ich Grayback kiedy bronili mnie przed nim. Wilkołak ten był powodem mej choroby – likantropii. Z rozmyślań wyrwał mnie Syriusz.
- Co tak stoisz? Chodź szybko! Zaraz Potter wpakuje się do rudej na powóz i odjedzie bez nas a wtedy to będziemy musieli pobiec lub popłynąć do Hogwartu wpław – powiedział przekrzykując tłum i ciągnąc mnie za rękaw.
Podbiegliśmy do wozu gdzie już wygodnie siedzieli Glizdogon oraz Rogacz próbujący namówić siedzącą w równolegle ustawionym powozie Lily, by dosiadła się do niego. Ona nie wzruszona odwróciła się do przyjaciółek przewracając oczami. Po chwili ich powóz odjechał. Sekundy przed odjazdem naszego Black wgramolił się „na pokład". Ja niestety nie zdążyłem przez co musiałem skakać na rozpędzający się już pojazd. Uczepiłem się tyłu, a Łapa podał mi rękę by pomóc. Gdy dotknąłem jego skóry zarumieniłem się delikatnie, miałem jednak nadzieję że nikt tego nie dostrzeże. Pomyliłem się niestety bo siedząc na ławeczce zauważyłem uśmiechającego się do mnie chytrze Syriusza. Przekląłem w duchu i zagadnąłem Jamesa o Quidditch by odwrócić uwagę szarych oczu ode mnie. Wiedziałem że Potter poddając się temu tematowi nie będzie potrafił zamknąć buzi przynajmniej przez resztę drogi.
Pierwszy dzień wyglądał tak jak zawsze. Dojechaliśmy na ucztę powitalną i rozsiedliśmy się przy stołach naszych domów. Po kilkunastu minutach oglądaliśmy już ceremonię przydziału i klaskaliśmy gdy któryś z dzieciaków został przydzielony do Gryffindoru. Gdy ostatni uczeń usiadł przy stole Hufflepuffu, a Dumbledore powiedział swoje przemówienie, na stołach pojawiły się setki talerzy, spodków i misek z najróżniejszymi, przepięknie pachnącymi potrawami. Nagle uczniowie jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszyscy zaczęli rozmawiać oraz sięgać po swoje ulubione potrawy. Peter zdążył już nałożyć sobie pełny talerz najróżniejszego jedzenia, część nawet wypadała na stół ponieważ się nie mieściło. Wszyscy dookoła mnie rozmawiali. Rogacz wraz z Łapą wlali jakiemuś krukonowi do soku, eliksir przez który jego włosy miały zmienić kolor. No tak już pierwszego dnia muszą robić z siebie idiotów – pomyślałem. Niektóre z dziewczyn które się w nich podkochiwały, chichotały na ten widok, a chwilę później ich zagadnęły. Ja starałem się skupić na swoim posiłku lecz słysząc głos bruneta nie mogłem się powstrzymać i spojrzałem na niego kilka razy. Były to spojrzenia szybkie i ukradkowe, lecz za którymś razem zapomniałem się wsłuchany w jego wspaniały śmiech oraz zapatrzony w jego piękne oczy. Chyba poczuł mój wzrok na sobie ponieważ gdy James zaczął opowiadać jakąś historię koleżankom, przez co przekierował całą uwagę na swoją osobę, Black odwrócił się do mnie.
- Znowu się we mnie wpatrujesz – powiedział z zadziornym uśmiechem.
- Wydaje ci się - odpowiedziałem pewny siebie lecz po spuszczeniu wzroku na swoje jedzenie, spaliłem buraka. Znów miałem nadzieję że tego nie zauważy, niestety i tym razem nie miałem szczęścia.
- Mówisz jedno, a twoja twarz drugie – szepnął mi do ucha po czym odwrócił się i trzepnął Jamesa po głowie ponieważ ten opowiadał w tym czasie, już dosyć dużej grupie niestworzone historie na jego temat. – Oj Rogasiu dla twojego dobra siedź cicho, ja też mam bujną wyobraźnię. – zaśmiał się po czym dał mu kuksańca w żebro.
Po zjedzeniu uczniowie zaczęli zbierać się do dormitoriów. Podszedłem do Lily i zaproponowałem jej byśmy poczekali aż tłum się rozejdzie, a dopiero potem wyprowadzili pierwszoroczniaków z Sali. Pozostała trójka huncwotów pomachała mi a Potter krzyknął „Spotkamy się w pokoju wspólnym". Miałem nadzieję że nie zrobią jakiejś imprezy czy czegoś podobnego.
Razem z rudowłosą ustawiliśmy nowych uczniów w pary. Przez następne ponad dwie godziny oprowadzaliśmy ich po szkole mimo tego iż pokazywaliśmy tylko najważniejsze miejsca. Po tym czasie weszliśmy na Wieżę Gryffindoru i stanęliśmy przed portretem Grubej Damy a ona przywitała się z nami.
- Remusie jak miło cię widzieć... oh i ciebie również Lily.
- Nawzajem – odpowiedziałem po czym wypowiedziałem hasło - „Bananowe Naleśniki"
- Dokładnie tak - powiedziała z uśmiechem. Ramy jej obrazu odchyliły się ukazując dziurę w ścianie wiodącą do obszernego pomieszczenia – Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
Pokój ten został urządzony w czerwono-złotych barwach. Pełen jest foteli, krzeseł oraz stolików przy których uczniowie często odrabiają zadane przez nauczycieli prace. Odetchnąłem z ulgą ponieważ nie ujrzałem żadnych śladów imprezy, w przeciwieństwie do zeszłego roku. Znajduje się tutaj również jedno z moich ulubionych miejsc na całej wieży – kominek, przy nim wielka, czerwona kanapa a na podłodze przyjemny dywan. Gdy weszliśmy do pomieszczenia to było pierwsze miejsce które rzuciło mi się w oczy. Miałem nadzieję że chłopaki zajmą nam tam miejsce, nie zawiodłem się. Siedzieli tam... niestety nie we trójkę ale z... dziewczynami. James już machał do mojej przyjaciółki, Marlene za to siedziała zaskakująco blisko Syriusza. Skrzywiłem się trochę na ten widok, po chwili jednak się opanowałem.
- Idź już odpocznij – powiedziałem do Lily, wskazując głową kanapę. - ja wskażę im dormitoria i do ciebie dołączę.
- Dobrze, jak chcesz – odpowiedziała miło i skierowała się w stronę kanapy starając się ignorować swojego adoratora.
Wytłumaczyłem dzieciakom gdzie kto śpi, po czym z westchnięciem ruszyłem usiąść z moimi przyjaciółmi. Siedzieliśmy tak jeszcze z pół godziny i rozmawialiśmy a ja starałem się nie patrzeć na prawie wtulonych w siebie Syriusza i Marlene. Byłem już wcześniej zmęczony ale teraz oczy same mi się zamykały. Wstałem, powiedziałem wszystkim „dobranoc" i ruszyłem do pokoju. Wdrapując się po schodach usłyszałem drugą parę nóg i za chwilę zrównał się ze mną Łapa.
- Też już jestem zmęczony – powiedział, a ja tylko kiwnąłem głową.
W pokoju przebraliśmy się w piżamy i umyliśmy zęby. Ja odłożyłem moje ubrania z dziś starannie do kosza na brudy, za to Syriusz rzucił swoje w kąt. Pokręciłem tylko z lekkim uśmieszkiem głową po czym wgramoliłem się pod kołdrę. Jak dobrze było po długiej podróży w końcu wygodnie się położyć. Przyjaciel w swoim łóżku również się ułożył. Leżąc skierował głowę w moją stronę.
- Dobranoc Remi – wyszeptał do mnie z uśmiechem.
- Dobranoc Syri – nie potrafiłem nie odwzajemnić tego uśmiechu.
Moje oczy bez mojej pomocy, same się zamknęły więc tylko usłyszałem wchodzącą do pokoju pozostałą dwójkę huncwotów. Jednak więcej już nie zarejestrowałem ponieważ oddałem się w objęcia Morfeusza.
CZYTASZ
Be Over The Moon// wolfstar
FanfictionChciałabym tylko zaznaczyć ze nie podoba mi się nic co tutaj kiedyś napisałam ale moja koleżanka nie pozwala mi usunąć tego fanfiction hehe wiec proszę enjoy ale nie podpisuje się pod moją własną pracę jsbsjsbsjsbsjsbs