Rozdział 6 - Ja nie uniknę jej, ona nie uniknie mnie

472 32 72
                                    

O nieeeeeee... Która już jest godzina? Wyciągnąłem rękę i całkiem na ślepo (nie na półślepo jak na co dzień) szukałem telefonu. Jest, znalazłem. Mamy piątą pięćdziesiąt osiem. Można jeszcze pospać te dwie minuty zanim się lider zacznie...

Zaraz. NIE MOŻNA. JA JESTEM LIDEREM. CHOLERA JASNA, ZASPAŁEM.

Ryknąłem sobie moje ulubione przekleństwo. Zerwałem się na równe nogi, ledwo łapiąc oddech ze złości. Dlaczego złości, tego nie wie nikt. Nawet ja. Po prostu mam takie odruchy i tyle. Normalni ludzie pewnie prędzej zareagowaliby czymś na kształt strachu lub...

Dość! Nie ma czasu na rozmyślania!

Pobiegłem do łazienki. Wybiegłem z łazienki. Zapomniałem ręcznika. W ogóle wszystkiego. Już nienawidzę tego dnia.

***

– Co wy sobie wyobrażacie?! To są kolonie czy wojsko?!

Stali i tylko patrzyli tymi swoimi dużymi przestraszonymi oczami. Sami nic nigdy nie zrobią, trzeba ich animować i od rana mówić, co mają robić, nawet kiedy wstać! Było już dawno po szóstej, gdy opuściłem łazienkę, a w bazie nadal cicho jak makiem zasiał. Musiałem interweniować.

– Czasy, kiedy mamusia was budziła do szkoły już dawno się skończyły!

Nie cierpię spóźnień. Żadnych.

Jakaś dziewczyna weszła w tym momencie na plac. Rozejrzała się niepewnie. Stanęła w środku szeregu. T e r a z  przyszła.

(Nie mają żadnego szacunku. Wykorzystują to, że jestem taki miły i robią, co chcą!)

Gdzieś wewnątrz mnie zapłonęło. Racjonalne myślenie zaczęło się wyłączać. Czułem to i nic nie mogłem na to poradzić. Już nie było odwrotu. Zacisnąłem dłonie w pięści tak mocno, że w tej lewej aż chrupnęło. Ale to nieważne. Trzeba im przypomnieć, kto tu rządzi!

– TRZYDZIEŚCI OKRĄŻEŃ, ROZKAZ! JEDNO SŁOWO I ZACZNĘ STRZELAĆ!

Natychmiast ruszyli. Rozbolała mnie głowa.

(Co będzie następne?! NIECH CIERPIĄ, JUŻ IM WIĘCEJ NIE ODPUSZCZĘ! ONI MNIE WYKORZYSTUJĄ, CHCĄ DOPROWADZIĆ DO MOJEGO UPADKU!)

Pierwsze okrążenie. Głowa bolała coraz mocniej. Oddychałem szybko i płytko. Krew mi się wręcz gotowała w żyłach.

Drugie okrążenie. Ogień w środku pchał mnie do czegoś destruktywnego.

Trzecie okrążenie. Muszę znaleźć ujście energii.

Czwarte. Nie mam w co uderzyć.

Piąte. Jakaś łamaga się potknęła.

(NAWET BIEGAĆ PROSTO NIE POTRAFISZ!)

Stop! Zdałem sobie sprawę, że zaciskam na czymś dłoń. Tym czymś była rękojeść pistoletu. Już odbezpieczonego. Ogień momentalnie zelżał, a po plecach przeszedł mi dreszcz. Puściłem pistolet. Upadł w błoto. Odwróciłem się na pięcie i rzuciłem się z powrotem do bazy.

Przemierzyłem całą długość korytarza. Gabinet Yanova znajdował się na samym końcu. Otworzyłem agresywnie drzwi.

– Dlaczego nie ma cię na zaprawie porannej?!

Yanov spojrzał na mnie leniwie i zlazł z parapetu.

– Przecież sam pozwoliłeś mi nie brać w niej udziału. – Podwinął nogawkę, odsłaniając opatrunek. – Jestem ciężko ranny, pamiętasz?

Nie, nie pamiętałem. Pewnie pozwoliłem, ale nie pamiętałem.

– Jednak, ponieważ jestem waszym Aniołem Stróżem... – ciągnął.

Intruz (Tord x Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz