Rozdział 20 - Kwestia zaufania

441 31 28
                                    

– Miałeś kiedyś Syndrom Poniedziałku?

– A co to jest?

No właśnie?

Stałem ukryty za rogiem i przysłuchiwałem się rozmowie dwóch młodych żołnierzy.

– To takie ściskanie w żołądku i stres w niedzielny wieczór, bo "o nie, weekend się kończy i będziesz musiał wrócić do pracy".

– Wiesz, trochę trudno by było, bo przecież jesteśmy w robocie dwadzieścia cztery na siedem. Ale... nie. Właśnie nie. W sumie lubię tu być. Lubię ludzi przede wszystkim tutaj.

Ooo, doprawdy?

Przeszedłem obok i niby od niechcenia rzuciłem:

– Przegrałeś właśnie Grę.

Ryk, wściekłości, żalu i frustracji przeszył przestrzeń.

– Nieee!!! Ty teeeż!

Śmiejąc się i uciekając, uniknąłem przy okazji talerza lecącego w moją stronę. Rozbił się z brzęknięciem pod nogami zdziwionej Liv, która z jakichś powodów stała przy drzwiach do biura.

– Widzisz, tak to jest dać tym futrzakom jakieś poważne zadanie typu posprzątać po kolacji – pożaliłem się ironicznie. – Co tu robisz?

– P-przyniosłam wyniki inwentaryzacji, ale coś nam się nie udało – zająknęła się. – Chciałam się skonsultować.

Sięgnąłem do kieszeni po klucze i otworzyłem drzwi.

– To się świetnie składa, bo właśnie zamierzałem po ciebie iść i miałaś zebrać ode mnie burę za obijanie się. A ty tak sama z siebie jak motyl prosto w pajęczynę. Panie przodem.

Weszła do środka, a ja za nią. Rzuciłem kluczami niedbale na biurko i prawie spadły. Ale ważniejszy był raczej mój biedny cyklamen na parapecie. Podszedłem bliżej i troszeczkę się rozżaliłem nad nim – dawniej był taki różowiusi i piękniusi, a teraz co. Jakiś umęczony, przywiędnięty i chyba chory. Kontemplowałbym cierpienie przyrody jeszcze moment, ale przypomniałem sobie, że za mną stoi ta dziewczyna z jakimś problemem życia do rozwiązania.

Ooo, jak mi się nie chceeee. Muszę totalnie iść na jakiś urlopik.

Odwróciłem się. Liv bawiła się nerwowo rogiem kartki, którą postanowiła mi przynieść w ofierze.

– Co to jest?

– No ta inwentaryzacja.

– Ale co tu "nie wyszło"? Dajdajdaj. – Wziąłem od niej papier.

– Obliczenia. Niby wszystkie przedmioty mamy posegregowane, wszytko jest na swoim miejscu, a na koniec jakiś dziwny wynik wychodzi. – Nie zareagowałem, więc ciągnęła: – I... I nie mamy w końcu zielonego pojęcia, ile czego trzeba kupić... Wiem, że to ważne, dlatego wolałam ci pokazać, zamiast udawać, że wszystko jest w porządku.

Tabelki rzeczywiście wyglądały niewinnie i żaden błąd nie rzucał się w oczy. A ułamek w wyniku ogólnym był istotnie dość niepokojący, jeżeli liczymy ilość przedmiotów w zaopatrzeniu armii.

– Mhm... Po pierwsze, data. Bo przyduszę. – Przejrzałem wszystko jeszcze raz od góry do dołu. – Albo ktoś poucinał palce gumowym rękawiczkom, albo faktycznie gdzieś się machnęliście. Ludzka rzecz, zdarza się. Powiem ci szczerze, że ja też nie widzę na razie. Usiądź tu i poszukaj jeszcze raz, musimy to znaleźć. Inaczej nie będę mógł uzupełnić zasobów medycznych.

Liv wypuściła z ulgą powietrze z płuc i zajęła krzesło.

– Tylko może mi trochę zejść – ostrzegła.

Intruz (Tord x Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz