Brudne okna, za nimi pustka. Cera skąpana w blasku rosyjskiego śniegu, kurz podrywany raz po raz z podłogi przez ruchy obolałych stóp, ona niewidząco wpatrująca się w białe pola rozlegające się za szybą. I, chociaż nie miała pojęcia, dlaczego, wiedziała, że stało się coś złego. Coś bardzo, bardzo złego.
Możliwie przez to zaciskała szczupłe palce na krawędzi parapetu, obserwując jak bieleją kłykcie. W tle szeptał metronom, którego nienawidziła. Miał za zadanie uczyć chorobliwej perfekcji, wymierzać sekundy, kiedy to baletki stykały się z panelami. Nawet cichy, wywoływał grymas obrzydzenia na zwykle obojętnej twarzy baletnicy.
Ukarali. Ukarali go.
Tik-tak...
Uniosła wyżej podbródek, dzielnie mierząc się z ogromem śniegu. Okropny, znienawidzony. Brakowało mu strażnika.
Czerwona Komnata... Wmówili jej, że była domem, bo sami sprawili, że nie pamiętała własnego. Pamiętała krwawą farbę, zapach desek i tykanie tego cholernego metronomu, poza tym... Poza tym chyba nic, nawet jeśli by chciała. Nie znała okresu życia sprzed tego miejsca, być może takiego nie było? Może tutaj się urodziła? Jeśli tak, jak wyglądała jej matka? Jak duże były dłonie jej ojca? Jak... Jak ona... Jak to wszystko... Kim ona...
Zgubiona rudowłosa baletnica została pozbawiona życia. I wtedy... Wtedy obraz matki stał się nieistotny, zastąpiony twarzą kogoś równie złamanego. Dłonie ojca zastąpił lśniący metal. Natasha stworzyła nowe wspomnienia, tym razem trzymając je desperacko w dłoniach, bo kolejnego domu nie pozwoli sobie zabrać. Żołnierz dał jej namiastkę domu, bo był do niej podobny.
Ona dała mu wiele, chociaż nie powinna. On dał jej więcej, chociaż nie powinien.
Więc teraz czuła, że stało się coś bardzo, bardzo złego.
Bo stało.
Tik...
Wystarczyło, że odwróciła się od okna. Metal był metalem, żołnierz był żołnierzem. Ale co z tego, jeśli w oczach tliła się jedynie pustka? Przerażająca, bolesna, nieprzejrzysta pustka, której mur odgrodził wszystko to, co zdołała wydobyć.
Znowu to znajome ukłucie świadomości, że patrząc na nią, wcale jej nie widzi.
Prąd zabrał mu wzrok, oślepił na jego małą, rudą baletnicę. Skrzywdzili (ich oboje) go, w najgorszy możliwy sposób. Z ohydnym uśmiechem i kpiną podarowali mu zapomnienie. Zrozumiałe w swej prostocie, lecz boleśniejsze od samej śmierci, która przy nim stawała się zaledwie pyłkiem kurzu osiadłym na baletkach.
— Co oni ci zrobili....
Tak...
Chciała go dotknąć. Wyciągnęła dłoń, postawiła krok z dala od śniegu. Metronom zlał się w wszechobecnym szumie.
Chciała go złapać.
Ale znowu skończył się czas.

CZYTASZ
ɪ'ᴍ ɴᴏᴛ ʜᴇʀᴇ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷ
Fanfiction❝ Na rzeczywistości zbudowała fikcję. Jednak kiedy ta przestała nią być, ona... tego nie zauważyła. ❞ FANFICTION | Natasha Romanoff & James Barnes