Szum. Dużo szumu. Jednostajny, przeciągły i przenikliwy. Słyszała go, jak falami uderza w jej skronie, sięga aż do zimnego wnętrza i wyszarpuje z gardła jęk niezadowolenia. Uniosła powieki, ciężkie, kamienne, ale zaraz je zmrużyła, gdy światło dnia wdarło się za nie bezszelestnie.
Poczuła jak chłód przejmuje ją do szpiku kości, końcówki palców odrętwiały. Głowa pulsowała tępym bólem, jednak zdołała dostrzec blat szklanego stołu przed sobą. Widziała w nim swoje odbicie; rozmyte i pozbawione konturów, ale wciąż zbyt znajome, żeby się nie wzdrygnęła.
Odwróciła wzrok.
Była sama w pomieszczeniu z przeszklonymi ścianami, gdzie stał ogromny konferencyjny stół, a przy nim ona – postać, której słońce głaskało policzek, lecz dłonie pozostawały zimne.
Wszystko w niej było zimne. Tylko poranek wkradający się przez szyby dzielił się ciepłem z Natashą Romanoff. Czy Natasha chciała przyjąć to ciepło? Trudno było jej odpowiedzieć na to pytanie. Może chciała, ale czym były chęci wobec lodowatej rzeźby Czarnej Wdowy – kobiety bez duszy?
Zamrugała. Nie zauważyła jak długo wpatrywała się w jasne smugi, aż te zaczęły parzyć skórę. Miała duszę, kiedyś. Kiedyś ją również komuś oddała.
Gdyby nie ból głowy, pewnie by się uśmiechnęła. Pusto, tak jak tylko ona potrafiła. Ale świat kręcił się wokół niej, podczas, gdy zimne palce opierały się na... Kartce papieru.
Wzrok był mętny, litery jakieś nieskładne, chyba ich nie poznawała. Obok długopis, czerwony, jego cień odbijał się w szkle tak jak twarz Natashy. Wzięła go w dłoń, obracała przez chwilę, a kolor raził intensywnym kolorem. Znała ten kolor, na pewno. Zlewał się jednak ze złotem poranka, przyduszał go, jakby wygrywał ten niemy pojedynek barw dosadniej, niż Natashy się wydawało.
Nachyliła się. Krzesło skrzypnęło. Skupiła wzrok w jednym miejscu, kartka miała kilka krawędzi. Przetarła oczy.
Raport. Znała te cyfry. Chociaż niewyraźne, ułożyły się w datę. Jak działał czas? Kiedy minęły te dni, kiedy ona.. Przeciągnęła po rubrykach skostniałym opuszkiem. Przełknęła ślinę. Część z nich była zapisana, jej pismem.
Spojrzała przed siebie, wyciągnęła policzek na słońce. Niech ją ogrzeje, ten jeden raz zanim utonie w przeszłości, a niewidzialna siła poprowadzi dłoń, wykaligrafuje litery starannie, aż do przesady pedantycznie.
Odessa. Jedna ofiara. Przebieg misji.
Końcówka długopisu zamarła nad kartką. Czegoś tam brakowało, coś w jej umyśle krzyczało, by dokończyła zdanie przerwane na przecinku, ale Natasha właśnie wtedy zamknęła oczy.
Ciemność koiła, w ciemności był spokój. Ciemność była jednostajna, stała. Myśli głośno huczały, ale ich nie widziała; nie czuła ich oddechu na karku czy szyi ogrzewanej czule porannym światłem.
Widziała to, co chciała i potrzebowała widzieć – nicość, cudownie nijaką nicość. Jakby gdzieś stamtąd miała się wyłonić odpowiedź, dlaczego nie potrafiła dokończyć linijki raportu, chociaż dobrze wiedziała, jakich słów brakuje. Czuła ich smak na języku, słyszała głoskę, niemal czuła jak usta układają się, by wypowiedzieć na głos każdy wyraz.
Powoli otworzyła oczy. Rzęsy okalały oczy umęczone jasnością. Nie przywykła do niej. Wolała ciemność, bo kojarzyła jej się z...
Zmusiła się do wyostrzenia zmysłów. Odtrąciła siłę, dotąd prowadzoną dłoń i napisała słowa, jakie mogły zmienić tak wiele.
„Sprawca zamachu nieznany.”
Później nieczuła, zimna i nieruchoma postać kobiety pozwoliła obdarować się słońcem na nowo. Ciepło? Przyjemne.
A chłód? Co z chłodem?
Zmalał.
I wówczas Natasha Romanoff pomyślała, że może byłaby w stanie go pokonać. Ale jeszcze nie teraz.

CZYTASZ
ɪ'ᴍ ɴᴏᴛ ʜᴇʀᴇ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷ
Fanfiction❝ Na rzeczywistości zbudowała fikcję. Jednak kiedy ta przestała nią być, ona... tego nie zauważyła. ❞ FANFICTION | Natasha Romanoff & James Barnes