Czerwone światło sygnalizacji odbijało się na tafli kałuży. Asfalt był mokry od deszczu, krople równomiernie uderzały w szybę, zbierane później przez wycieraczki. Natasha trzymała dłonie na kierownicy, nerwowym ruchem wystukując rytm piosenki z radia, jednak nie nuciła jej mimo znajomości melodii.
Popatrzyła przez okno. Ludzie za szybą wydawali się odlegli od jej rzeczywistości, jakby do niej w ogóle nie należeli. Albo ona do niej nie należała. Zresztą... Natasha i tak była... Poza nimi. Poza światem. Jej świat był szklaną kulą, w której się zamknęła i chyba nigdy nie próbowała choćby stukać w tę barierę, bo i tak wiedziała, że nikogo po drugiej stronie nie ma. Dla niej nie było nikogo.
Czerwień sygnalizacji ją drażniła, a w ciemności wyróżniała się jakby bardziej.
Zastanawiała się, o czym myślą ci, którzy nie są zepsuci, z jakimi koszmarami walczą w nocy lub jakie demony ich prześladują. Czy, gdy wracali do domów, wiedzieli, ile posiadają? Mieli coś, o czym ona nie śmiała marzyć, dlaczego więc ludzkość nie doceniała czegoś tak prostego?
Nie rozumiała. Rozumienie ją bolało.
Człowiek w SUV-ie po jej prawej stronie rozmawiał przez telefon. Był zdenerwowany, chyba krzyczał, a na skroni odznaczała się nabrzmiała żyła. Co jakiś czas uderzał otwartą dłonią w kierownicę, gdyby nie szum deszczu, może usłyszałaby chociaż część słów. Co działo się w jego życiu? Ile stracił? Na co się złościł? Czy kiedykolwiek otrzymał odpowiedź na swoje pytania?
Odwróciła wzrok, kiedy zielona poświata przebiła się okno, znów skupiając się na drodze. Mężczyzna oddzielony szybą, odjechał w dal nieświadomy, że był obrazem samej Natashy, która teraz niewidząco obserwowała ginące we mgle tylne światła.
Chciałaby za nim pojechać, dowiedzieć się, dokąd dąży człowiek nieświadomy. Jednak musiała skręcić. Kierunkowskaz tykał w rytmie z wycieraczkami, czas... Czas był zagadkowy. Nie pamiętała, kiedy ostatnio widziała słońce dnia i nawet zmarszczyła brwi zaskoczona tym odkryciem, dopóki wyjąca karetka nie dała o sobie znać.
W ostatnim momencie zjechała na boczny pas.
Nie znała celu swojej podróży. A może jednak? Dlaczego po prostu nie pojechała w ciemność nocy, żeby poprzyglądać się budynkom, posłuchać szumu miasta albo rozmyć się w tłumie jednakowych ludzi? Naszyjnik spoczywający na jej szyi palił żywym ogniem, to wystarczyło.
Nie pamiętała, dlaczego go schowała i ile leżał na dnie kartonowego pudła wewnątrz służbowej szafki. Jak wspomniała sobie wcześniej – czas był zagadkowy. Zabawne było, że nie pamiętała również powodu, dla którego włożyła go ponownie, skoro trzymając go w palcach, łańcuszek przyjmował na siebie jej tak długo wstrzymywane łzy.
Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni, gdy asfalt zamienił się w kostkę brukową, a ulice miasta w ziejące pustką obrzeża. Reflektory samochodów zastąpiły poświaty latarni, tlących się usypiająco.
Wysiadła, zatrzasnęła drzwi i znowu się nią stała – kobietą w czarnym płaszczu, której włosy targał wiatr. Wiatr przemijał obok niej, śmiał jej się w twarz, szeptał kołysankę, której nie chciała, a musiała, słuchać. Ona tylko... Tylko ściskała w palcach zawieszkę, jakby próbowała zerwać ją z łańcuszka. Nie potrafiłaby, zdawała sobie z tego sprawę.
Poruszała się jak we śnie. Nie znała tego miasta, ale poznawała każdą uliczkę, a przynajmniej... Przynajmniej tę jedną, przed którą przystanęła na długą chwilę. Bardzo, bardzo długą chwilę. Latarnia była nowa, światło padało na grunt, a jej brakowało tam metalu.
(Natalia...? Natalia, co ja... Co ja zrobiłem?)
Nie, nieprawda. Czy jednak?
Kroki niosły się echem po pustej ulicy, rude włosy okalały zimną twarz. Aż w końcu ucichły, kiedy to Natasha Romanoff wpatrywała się w bruk.
Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że pokrywała go krew.
CZYTASZ
ɪ'ᴍ ɴᴏᴛ ʜᴇʀᴇ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷ
Fanfiction❝ Na rzeczywistości zbudowała fikcję. Jednak kiedy ta przestała nią być, ona... tego nie zauważyła. ❞ FANFICTION | Natasha Romanoff & James Barnes