THREE: agent Romanoff?

292 29 0
                                    

Słońce przez szybę. Ciepło na policzku. Zimne palce.

Zmrużyła oczy. Dłoń przyjmowała chłód od szklanego blatu, ale... Przekierowała wzrok na zegar, którego tykanie wżynało się w skronie jednostajnym dźwiękiem. Sekundnik przesuwał się rytmicznie, do taktu z bębnieniem jej zimnych palców, uderzających o powierzchnię stołu.

Zamrugała. Jakaś kobieta naprzeciwko popatrzyła na nią i było to na tyle zadziwiające, że Natasha niezamierzenie przedłużyła ten kontakt wzrokowy o paręnaście sekund. Przynajmniej tyle odliczyła, tyle odmierzył zegar i tyle... Tyle jej się wydawało.

— Agentko Romanoff?

Zaschło jej w gardle. Przekręciła głowę w kierunku głosu. Dopiero teraz zauważyła, ile par oczu wbitych jest właśnie w nią i uderzającą o szkło końcówkę długopisu, który trzymała w drugiej dłoni. Był czerwony.

— Wszystko w porządku?

Słońce troskliwie muskało szyję, zimna skóra zroszona potem uzyskała namiastkę ciepła, a Natasha potrafiła kłamać, więc zrobiła to również teraz. Odłożyła czerwony długopis obok notesu, przez moment wpatrzona w jego cień na powierzchni stołu, zanim zmusiła odrętwiałe mięśnie do wysiłku.

— Jak zawsze. — Uśmiech niemal ją zabolał, jednak zbladł od razu, kiedy niezrozumiała dla niej rozmowa potoczyła się dalej. Słyszała słowa, zdania i chyba je rozumiała, ale jako całość nie miały sensu. Tak jak setki bodźców, które nie wiedzieć kiedy zaczęły nękać zmęczony umysł Czarnej Wdowy.

— Raport trafi do archiwum, będzie dostępny do ewentualnego wglądu w przyszłym tygodniu.

Raport. Raport?

Pisała raport. Ponownie wzięła do ręki długopis, obracając go później w palcach, dopóki kolor nie zaczął jej przeszkadzać i nie ścisnęła go kurczowo. Miała wrażenie, że straciła czucie w i tak skostniałych z zimna opuszkach.

Spojrzała na zegar. Minęło dwadzieścia minut. Zmarszczyła brwi.

Tik-tak...

Tik-tak..

Tik...

Tak...

Chciała stąd wyjść. Słońce wkradł się na wierzch dłoni, odbijało się w szkle, raziło w oczy.
Założyła nogę na nogę, stopa podrygiwała nerwowo.

Tik...

Tak...

— Na dzisiaj to tyle. Wracajcie do domów i wypocznijcie.

Wstała od razu. Długopis z łoskotem spadł na podłogę, ale nie podniosła go. Odznaczał się na białych panelach w pewien artystyczny sposób, a Natasha lubiła estetyczną sztukę. Podczas gdy sama była chaotycznym bałaganem.

Zabrała notes, buty stukały o posadzkę. Odgłos nadjeżdżającej windy był natarczywy, a dotąd niesłyszany szum zamykanych drzwi brzmiał wrzaskiem. Wybrała odpowiednie piętro, odwracając się bokiem do przezroczystej ściany za sobą. Potrzebowała przestrzeni.

Odessa. Raport z Odessy.

Zacisnęła powieki. Odsunęła się w kąt, kiedy jasny promień porannego brzasku figlarnie przyozdabiał czarne buty. Nie chciała go. Niech ją zostawi. Nie tutaj.

Po drodze wsiadły trzy osoby. Skinęła jedynie głową na przywitanie, bo nie znała tych ludzi, chociaż wiedziała, że oni znają ją. Po prostu ich twarze były teraz jedynie plamą kolorów bez krawędzi, zmarszczek czy charakterystycznych rys. Być może faktycznie się rozmywały, być może sama je rozmyła, skupiając się na czymś innym. Nieistotne.

Chciała po prostu wrócić do domu.


_______________


Zasłoniła rolety.

Przekroczyła rozsypane rzeczy. Bała się ich dotknąć, bała się odsunąć karton w kąt i zapomnieć o nich, tak jak robiła to do tej pory, jednak... Z drugiej strony nie chciała. Nie chciała, bo wiedziała, co ją kształtowało, a raczej... Kto.

Przygryzła policzek, palec zamarł nad włącznikiem światła gotowy spowić sypialnię w mroku razem z czerwonymi baletkami, które wówczas przestałaby widzieć i czuć, jak wstążki oplatają kostki albo stopa układa się do tańca. Natasha nie tańczyła.

Teraz była inną osobą, aczkolwiek osobą, która przegrała. Nie wyłączyła światła. Nie pogrążyła pokoju w mroku, wystawiając stare buty na własny wzrok. Co więcej – przyklęknęła na podłodze, właśnie tam, w ciemności, otoczona rzeczą, która przypominała jej o tym, że kiedyś miała uczucia.

Wyciągnęła drżącą dłoń, sunęła nią po wykładzinie, jakby bała się, że jeśli skóra zabójcy zetknie się z delikatnym materiałem, ten zniknie już na zawsze i pozostawi ją taką – pozbawioną podstawy, oparcia i tła. Istniejącą teraz i tutaj bez historii. Że, chociaż teraz nie tańczyła, nigdy więcej tego nie zrobi.

Spod rolet wydostawał się tłumiony blask. Oświetlał cienki pasek dywanu pod parapetem. Nie podeszła tam, nie pozwoliła skórze doznać ciepła. Była zimna.

Palce pogłaskały satynę, nieco wyblakłą przez czas, lecz przesiąkniętą wspomnieniami niewinnej, rosyjskiej dziewczynki, która swego czasu wirowała na deskach teatru Bolszoj mimo tego, że była złamana i zepsuta do szpiku kości. Pozwalali ludzkości oglądać każdy precyzyjny ruch, jakiego nauczyli przez lata cierpienia. Pozwalali, by płakała na scenie, a widownia odbierała to jako wyraz emocji związanych z tańcem.

Westchnęła.

Słońce nie dotknęło rudych włosów, gdy Natasha Romanoff ściskała parę czerwonych baletek.

ɪ'ᴍ ɴᴏᴛ ʜᴇʀᴇ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz