Wszystko takie zamazane... Nijakie... Pozbawione dźwięku. Natasha przecież lubiła tę ciszę, tę nijakość, w jaką wpasowywała się tyle długich lat.
I chociaż nie powinna czuć niczego poza nienawiścią, żołądek przypomniał o sobie. Kwaśny posmak był jednoznaczny, dłoń trafiła na włącznik światła, a Natasha wtoczyła się do łazienki chwiejnie, niemalże bezwładnie opadając na podłogę. Kafelki były zimne. Niewystarczająco, by zastąpiły jej metal i ukoiły palące wnętrze. Bo wewnątrz płonęło wszystko, cała ta pustka zabierała oddech swoim dymem, który grzązł w gardle.
Zwymiotowała żółcią, żołądek ściskały skurcze spowodowane głodem.
Ile już nie jadła?
Łzy napłynęły jej do oczu, lśniąc w blasku łazienkowej żarówki tak dostojnie jak strzykawki. Puste, wybrakowane. Całkiem jak ona bez tego jednego kawałka.
Pot spływał po karku, a kiedy skończyła, jego krople zatańczyły na rzęsach. Oparła plecy o kabinę, kuląc się w znienawidzonym świetle, otoczona obcym chłodem, zatarta pomiędzy czasem, który przestała zauważać. Przedramię drżało, trucizna krążyła gdzieś w żyłach gotowa przywołać samotnej duszy upragniony obraz. Ten jeden jedyny, dający ukojenie.
Zakryła twarz dłońmi. Zapragnęła tam wrócić.
Przecież jej nie odpowiedział. Nie usłyszała swojego imienia pośród świstów wiatru, więc prosiła za krótko. Nie usłyszał jej, Boże, nie usłyszał. Ale ona potrzebowała teraz, już, tego dotyku, oddechu na skórze, palców splecionych ze swoimi, zapomniała smaku ust i dźwięku głosu, chociaż wydawało jej się, że nigdy tego nie zrobi. Nie zamierzała.
Natasha musiała tam wrócić.
Dłonie poranione od wewnątrz paznokciami przemieszały porcje toksyny gestem desperackim, a gdy stoczyły się z łóżka na wykładzinę, nawet nie zauważyła, że jedna z nich czule dotknęła czerwonej satyny baletek.
Więc i ona upadła. Były puste. Wszystkie.Zrzuciła kurtkę z krzesła, obracała materiał kilkakrotnie, każda kieszeń przewrócona na drugą stronę, każdy zamek rozsunięty rozpaczliwie mocno. Ale ona musiała. A on nie mógł czekać.
Znalazła klucze i telefon.
Drzwi trzasnęły, a chwilę później deszcz zmoczył włosy Natashy Romanoff, która potrzebowała ukojenia.
_______________
Palce zacisnęła na tekturze, wzrok wbity w niekończący się korytarz kroków. Duże okna, światło na policzku i ona poruszająca się świadomie lecz nie do końca. Czy pamiętała kogokolwiek z tych ludzi? Czy oni pamiętali ją?
(uniform KGB spoglądał na nią, jednak ciepło żołnierskiej piersi odwróciło spojrzenie na syberyjskie oczy)
Guzik windy podświetlił się na zielono, a matowe drzwi na moment stały się jej lustrem. Lustrem, które kłamało. Lustrem, które było rozbite. Lustrem, którego fałszywość była niedostrzegalna przez nieskalane krwią ludzkie oczy. Natasha widziała te rysy, jednak pozostawiła je na sobie. Była czyjąś sztuką.
— Nat?
(Natalia?)
Odwróciła się. Rozmazane, nieznajome, nijakie. Jak wszystko. Wzrok dostrzegł krawędzie dopiero po chwili, ale nie tak ostre jak metal.
— Co się z tobą działo?
Spojrzenie niebieskich oczu Steve’a zakuło serce lodowej rzeźby, jednak oczy, które posiadała na własność były inne. Piękniejsze. Tak samo wyblakłe z ludzkości. Być może dlatego kochała je całym swoim martwym sercem.
— Byłam zajęta. — Chrypka, suche gardło. Jak smakowała woda? — Muszę już iść.
(Natalia?)
— Nie, nie musisz. — Ostrzejszy ton. Żołnierski. Nie ten sam. — Kiedy ostatnio spałaś?
Zmartwienie. Martwiła go. A sen? Sen był... Odskocznią, bo tylko wtedy cień z jej okna ożywał. Spuściła wzrok, bo czuła, że studiuje jej twarz, której nie zdążyła zakryć maską.
— Naprawdę, spieszę się. Nie mam teraz czasu.
(Natalia?)
— Nie odzywasz się, nie odbierasz telefonów i nie przychodzisz na spotkania. Martwimy się do cholery.
Podrapała się po przedramieniu. Zapiekło. Zacisnęła zęby, jakby nie chciała dać uciec słowom, jakich nikt poza nią nie miał prawa usłyszeć. Poprawiła kosmyk włosów. Przetłuszczony.
— Jestem zmęczona. To tyle. Już ci zresztą mówiłam.
Złapał ją za nadgarstek. Prawie syknęła. Zapomniała, że nie nałożyła makijażu, co zauważył od razu.
— Co się dzieje, Nat? — Zszedł z tonu, złagodniał. Poluźnił nieco uścisk, ale nadal trzymał wystarczająco mocno, żeby nie uciekła. — Możesz mi powiedzieć.
— Nic. Puść mnie, mam dokumenty do podpisania.
— Natasha.
(Natalia?)
— Puszczaj, powiedziałam. — warknięcie spłoszyło Steve’a. W spokojnych oczach zatlił się niepokój. A ona tylko powtarzała, że nie miał prawa wiedzieć. — Nie chcę dać ci w twarz, Steve.
Chciała. Tylko po to, żeby dał jej spokój. Jej i jej sztuce.
Uścisk znów wzmógł się. Blizny zabolały, stłumiła krzyk, bo ciepłe, ludzkie palce nie koiły. Jeszcze nie.
— Nie zrobiłabyś tego.
Wolną dłoń zacisnęła w pięść.
— Owszem, tak.
— Zaryzykuję.
Winda oznajmiła swoje nadejście przeciągłym sygnałem. Był za długi i irytował Natashę.
— Nie zrozumiesz tego — powiedziała. — To moja sprawa. Muszę coś po prostu naprawić.
(Natalia?)
— Jesteśmy drużyną i widzę, że cierpi-...
— A może ja właśnie tego chcę? — Chciała krzyknąć, wrzasnąć i się rozpłakać. Jednak tylko szept dobył się z popękanych warg. — Mógłbyś jak raz nie próbować naprawiać czegoś, co jest cholernie zepsute?
Przytrzymał ją za ramiona. Nie lubiła.
— Nie jesteś zepsuta.
Kilka ostatnich łez spłynęło po policzku, zanim weszła do windy. Być może nawet uśmiechnęła się lekko, ale już tego nie pamiętała.
— Założymy się?
Natasha była zepsuta do głębi potłuczonej porcelany, którą nazywała ciałem. A wykradzione z archiwum ampułki, które ściskała desperacko w poranionych dłoniach były tego dowodem.
Sztuka jednak nie musiała być perfekcyjna, prawda?

CZYTASZ
ɪ'ᴍ ɴᴏᴛ ʜᴇʀᴇ. ʷⁱⁿᵗᵉʳʷⁱᵈᵒʷ
Fanfic❝ Na rzeczywistości zbudowała fikcję. Jednak kiedy ta przestała nią być, ona... tego nie zauważyła. ❞ FANFICTION | Natasha Romanoff & James Barnes