1. Witamy w mieście

195 22 3
                                    

Zapowiadał się naprawdę pogodny dzień w najbardziej wysuniętym na południe mieście w Krajach Błękitu – Katece. Dochodziła zaledwie siódma rano, a na wąskich uliczkach ciasno zabudowanego centrum miasta między kolorowymi ścianami z kamienia, mnóstwem straganów, otwartymi okiennicami i promieniami wczesnego słońca, roiło się od tłoczących i przepychających się nawzajem ludzi. Jedni krzyczeli, inni śmiali się w głos, a niedaleko można było dosłyszeć nawet urywek jakiejś rozpaczliwej pożegnalnej rozmowy dwojga kochanków. Te strome, nierówno pokryte kamieniami ulice, zawsze w soboty rankiem wyglądały jak mrowisko. Wyglądający nieśmiało zza zdobionej firanki zawieszonej w oknie jego mieszkania na najwyższym – to jest piątym - piętrze, czerwonowłosy mężczyzna obserwował cały ten raban chmary różnorodnych ludzkich istot i wcale nie był zdziwiony. Trzy lata co tydzień spotykał go ten sam widok, zawsze nieco inny, ale jednocześnie niemożliwy do odróżnienia. Ludzie przechodzący uliczkami portowej stolicy byli jak rzeka, której woda wygląda zawsze tak samo, ale to nigdy ta sama woda.

Nacieszywszy oczy znanym widokiem, odsunął się z wolna od okna i przymykając delikatnie powieki, przeczesał ostrego koloru włosy, by po chwili związać je cienkim rzemykiem w zgrabnego kucyka.

- Jaśminowa, czy z kwiatu bzu? – usłyszał pytanie dochodzące z głębi mieszkania. Zaraz zza drzwi wychynęła nieco kanciasta twarz, z ciemnymi włosami opadającymi na czoło, a mina na niej widniejąca wykazywała na wyraźne pochłonięcie sprawą herbaty; jaśminowej lub z kwiatu bzu.

- Bez? – odparł, niepewny do końca, czego chce.

- Bez niczego? Ale wtedy będziesz pił samą wodę... - mężczyzna zastanowił się głęboko, po to by usłyszeć zbliżający się stopniowo do niego wesoły śmiech.

- Bez. Kwiat bzu, kochanie – wyjaśnił mu nareszcie Satori, zostawiając na jego policzku ciepłego całusa.

- Och – olśniony Wakatoshi pokiwał głową – Kwiat bzu, no jasne – powtórzył jeszcze do siebie i kontynuował przerwaną czynność, jaką było parzenie herbaty.

Satori zwykł mawiać, że to spokojne, cudowne życie źle robi Wakatoshiemu. Niegdyś odważny, wielki, groźny rycerz przemienił się z czasem w flegmatycznego, spokojnego, uprzejmego staruszka, chociaż w teorii oboje byli jeszcze przed trzydziestką. Lecz cóż, żaden z nich szczególnie nie narzekał na tak przyjemny żywot, bo w końcu mogli być razem i bez żadnych (prawie) problemów dzielić każdy dzień, każdą minutę i kochać się wzajemnie bez ograniczeń.

- Ja chcę dwie naraz! – do pomieszczenia wtoczył się zgrabnie młody chłopak, okryty jeszcze nocnym odzieniem – taki miks.

Prawie bezproblemowo, jak już zostało powiedziane. Prawie. Hiro oczywiście w rzeczywistości ciężarem nie był, bystry z niego jegomość, zresztą chętnie pomagał w czym mógł, po prostu był dla nich nieraz zbyt energiczny. Za dużo miał w sobie życia. I tu para ponownie czuła się jak dziadkowie, bo widząc ilość rzeczy, które robi co dzień Hiro, aż męczyli się z samego patrzenia.

Nastolatek jednak nie bez powodu tak był wszędobylski i światowy. Na swoją misję przygotowywał się skrupulatnie, nie mając pojęcia kiedy nastąpi. A póki miał czas musiał szukać, uczyć się, dowiadywać nowości. Miał swoje plany treningowe i inne bzdety. Satori i Wakatoshi wiele razy mu mówili, żeby zignorował te – jak oni mawiali – bujdy o przeznaczeniu. Sami nie wierzyli w to, że zwyczajny, młody chłopak ma mieć wielką misję uratowania wszechświata i tak dalej... Hiro nie słuchał. Uparcie dążył do swego i ostatecznie nawet, jak można ich nazwać, przybrani rodzice zmuszeni byli odpuścić. Jak się chce poświęcać dla dobra nieistniejącej sprawy, to niech się poświęca. Zostaw szaleńca ze swoim szaleństwem, mawiają.

Błękitnym Szlakiem | BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz