11. Górskie pałace

54 14 0
                                    

Obudziła ich nagła zmiana z kołysania i szarpania na dziwnie stabilny bezruch. Wtedy już świtało, a poranne górskie powietrze gryzło ich w nosy. Hiro pierwszy stoczył się z grzbietu smoka, stając na chwiejnych nogach. Gdzie byli?

Otaczały ich oblodzone górskie szczyty, ostre skalne półki, po lewej ręce ciągnęła się zaś pokryta śniegiem dolina, którą przecinał bystro strumień, niosący kry.

Hiro rozglądał się, chłonąc wzrokiem te widoki i zaraz dołączył do niego Shin i Kamiko. Ich oddechy tworzyły w powietrzu widoczne kłęby pary.

- To już tu. – oznajmił ochryple Shin, odwracając się twarzą do zbocza jednej z gór. – Ten smok mnie rozumie. I ja jego też. Przyniósł nas gdzieś w pobliże przejścia do Unamari – powiedział, po czym nagle stracił grunt pod nogami i od upadku na twardą, zimną skałę ochroniły go silne ramiona.

- Jesteś wykończony – stwierdził oczywisty fakt jego przyjaciel – może mogłem zrobić coś więcej... - zacisnął mocno zęby, żałując całym sobą, że w obliczu prawdziwego wyzwania był bezradny.

- Dam radę – wyrwał mu się z objęć, choć zupełnie nie widział otoczenia. Zamiast znajomych widoków, była tylko pustka. To było szokujące i straszne. Naraz ogarnęła go bezradność i ponownie przewrócił się na ziemię. Chciało mu się płakać jak nigdy wcześniej. Kiedy zdawał sobie sprawę z ogromu strat, jakich doznał, uderzyło go poczucie niesprawiedliwości.

Ale sam się na to zgodził. Nie miał prawa narzekać.

- Shin – usłyszał kojący głos tuż obok ucha, co zapaliło w jego sercu płomyk nadziei. Wyciągnął przed siebie ręce, które już po chwili zostały naprowadzone na trochę zmarzniętą twarz. Rozpoznawał te rysy, patrzył na nie już tyle razy. Gładził delikatnie najpierw policzki, przechodząc uważnie do kącików oczu i znowu niżej, do ust, wykrzywionych teraz ze smutku, złości lub może żalu? Nie wiedział, mógł się tylko domyślać. – To już ostatnia prosta. Pomogę ci się dostać do Unmari. Już wszystko będzie dobrze, prawda?

Chciał w to wierzyć. Niestety przez ciepły, pocieszający głos Hiro przebijał się ból. Czy to z powodu ich rozstania?

- Zamierzasz odejść – stwierdził sucho, opuszczając z zawodem ręce.

Odpowiedziało mu milczenie. Milczenie to zgoda. Bardzo bolesna.

Potem podeszła Kamiko i wspólnie z Hiro pomogli Shinowi podnieść się na nogi. Wszyscy byli sponiewierani i zmęczeni, ale udało im się znaleźć przejście w skale. Panowała między nimi grobowa cisza, nieraz tylko przerywana pomrukami Kamiko.

Udało im się uratować elfy. Dopięli swego. Więc czemu czuli się jakby przegrali? Hiro miał wrażenie, że jego nogi zrobione są z ołowiu a czaszkę ściska imadło. On tylko chciał być przydatny, chciał mieć jakiś cel. Od dziecka się starał, bo nic innego nie miał. Osoby władające jakimś rodzajem magii nie były w społeczeństwie mile widziane. Rodzice oddali go pod opiekę uzdrowicielki, która edukowała go na wszelkie sposoby. Potem jego prorocze sny doprowadziły go aż do Krajów Błękitu, gdzie wierzył, że czeka go coś. Lecz czym było to owo coś? Ułudą, nędznym wyobrażeniem zagubionego dziecka. Nigdy nie było czegoś takiego jak przeznaczenie i wypełnianie zadań. Nie żył dla siebie, gdyż nie było po co. Teraz dobił do ściany, spotykając się z szorstką rzeczywistością.

Przeszłość jednak miała miejsce za nim. On teraz dążył przed siebie. Mimo wszystko nie żałował tych wszystkich rzeczy, które doprowadziły go aż tutaj. Po drodze spotkał dwóch mężczyzn, którzy byli dla niego jak drudzy rodzice. Satori był magiem jak on i w jakiś sposób go rozumiał. Potem poznał Shina i nic nie było już takie samo. Naprawdę się z nim zżył i nie wyobrażał sobie zostawienia go teraz i wrócenia do Kateki. Z drugiej strony jednak, jakie miał opcje? Przecież nie mógł zostać w mieście Błękitnych Elfów. 

Błękitnym Szlakiem | BLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz