Rozdział 8

4K 253 12
                                    

Minęło kolejnych kilka dni. Dan, tak jak obiecał, wrócił do siebie w piątek, Bogu dzięki! Od czasu mojego wybuchu nie próbował ze mną rozmawiać i cały czas chodził z głową w chmurach. Logan zapewnił, że nie jest zły o zdzielenie Dana chochlą, co więcej poparł moje zachowanie. Przepraszał, że wcześniej się nie zorientował co do zachowania swojego brata, ale machnąłem na to ręką. Co było i nie jest, nie pisze się w rejestr. Od kilku dni zastanawiał się nad przerobieniem starej szopy za domem. Chciał zrobić sobie mini warsztat stolarski, postanowił wrócić do starego hobby, a może nawet trochę na tym zarobić. Popierałem go w tej decyzji, co więcej, obiecałem pomóc tyle, na ile będzie mnie stać. Ostatnio relacje między nami bardzo się zmieniły i nie wiem tak naprawdę co o tym myśleć. To, że zaczęliśmy się dogadywać, nie jest raczej niczym dziwnym, minął miesiąc odkąd mieszkamy razem, więc chcąc nie chcąc musieliśmy znaleźć wspólny język. Martwi mnie moja postawa. Jeszcze dwa tygodnie temu warczałem i prychałem na niego na każdym kroku. Teraz również się to zdarza, kilka razy dziennie, siedem dni w tygodniu, ale coś jednak uległo zmianie. Nie czuje nienawiści do naszej więzi. Pewność siebie i samowystarczalność, na których do niedawna opierałem całe swoje życie, jakby przygasły. Nim zdążyłem zauważyć, zacząłem polegać na Loganie. Co prawda, były to drobnostki takie jak zrobienie zakupów, posprzątanie domu czy naprawa pieprzonego tostera... ale były. Zaczynałem nawet myśleć, jakby to było zostać w tym miejscu na zawsze. Teraz kiedy zdałem sobie z tego sprawę, czuję się jakbym zdradził swoje przekonania, jakbym zdradził mamę. Siedziałem na werandzie, a słońce chyliło się ku zachodowi. Opatuliłem się ciaśniej kocem, zapadający wieczór przyniósł ze sobą chłód. Westchnąłem i potarłem zmęczone oczy. Te pieruńskie myśli męczyły mnie od samego rana i nie potrafiłem wymyślić nic, co pomogłoby mi wydostać się z tego obornika. Chciałem wrócić do normalności, do czasu, gdy mogłem polegać na mojej sile, przebiegłości i wciąż niezapisanej kartce papieru. Teraz gdy znalazłem mate, ciężar zerwanej więzi będzie dusił mnie do końca życia. Tak postanowiłem dawno temu, a jednak coraz częściej coś w głębi mnie krzyczało, żebym tego nie robił. Pierdolona więź, jakbym nie mógł sam decydować o swoim życiu, to na siłę próbuje wepchnąć mnie w ramiona tego idioty Logana. Jeśli już o nim wspominamy, to gdzie ta cholera się podziewa? Wyszedł rano bez żadnego "cześć" albo "zaraz wracam" i nie ma go już dobre kilka godzin. Nie, żebym zaczynał się martwić, co to, to nie. Obiecał zrobić hamburgery na kolacje. Robię się głodny! Przeklęty drań narobił mi smaku i poszedł, cholera wie gdzie. Wiedziałem, nie można polegać na Alfach. Gdybym nie był taki słowny, to już bym się spakował i tyle by mnie widział. Po raz kolejny westchnąłem i postanowiłem wejść do domu, zrobię sobie płatki i obejrzę film. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i pół godziny później oglądałem "Dwunastu gniewnych Alf", nie mieli nic ciekawszego w tej telewizji? Pieprzony internet nie chce działać i jestem skazany na kanały. Jęknąłem zirytowany, czułem się strasznie niespokojny. Podskoczyłem w miejscu, kiedy drzwi domu otworzyły się z hukiem.

- Wróciłem! - zawołał radośnie Logan i zataczając się na boki, dobrnął do kanapy, nim jednak zdążył na nią paść, zahaczył butem o dywan i runął jak długi na podłogę. Roześmiał się tylko i tak leżał, jak śledź na patelni.

- Jesteś pijany. - powiedziałem z niedowierzaniem. - Mamy pieprzony środek tygodnia!

- I co? Przecież nie pracuję. - czknął dwa razy i przewrócił się na bok, by móc na mnie spojrzeć. - Piękny jesteś, wiesz? - uśmiechnął się szeroko i czknął raz jeszcze.

- Co ci odbiło, żeby doprowadzić się do takiego stanu? - zapytałem, ignorując jego zaczepkę.

- Miłość. - odpowiedział z pełną powagą. - Miłość rośnie wokół nas, w spokojną jasną noc... - zaczął na wpół śpiewać, a na wpół mamrotać.

- Zamilcz albo sam cię uciszę. - syknąłem. Takiego fałszu to ja w życiu nie słyszałem.

- Ustami? - zapytał z nadzieją.

- Siekierą.

- Sam, jesteś taki kochany! - zawołał Logan, przeciągając ostanie sylaby. Przyczołgał się do mnie i wyciągnął rękę. - Złap mnie, jak Rose powinna była złapać Jack'a, gdy tonął.

- O czym ty pieprzysz?

- Titanic! Kocham ten film! Ale nie tak jak ciebie.

Jęknąłem zdruzgotany. Boże, z kim ja utknąłem. Wstałem z kanapy ignorując kolejne słowa Logana i złapałem go za fraki. Wykorzystując całą moją siłę, wciągnąłem go na kanapę, choć stanowczo odmawiał współpracy. Zawisłem nad nim, próbując zdjąć przewieszony przez oparcie koc. Nie przewidziałem, że złapie mnie w talii i zmusi, bym położył się na nim.

- Puść mnie, wali od ciebie piwskiem. - nie szarpałem się. Nawet pijany miał więcej siły ode mnie. - Śpij, jutro porozmawiamy.

- Nie.

- Co "nie"?

- Nie.

- Logan, do kur... - czułem, że tracę cierpliwość.

- Kochaj się ze mną.

ALPHA & OMEGA | OmegaverseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz