Rozdział 2

189 13 0
                                    

   Pięć godzin snu. O trzy za mało. Po wczorajszym wyścigu, wróciłam do domu po pierwszej. Wszystkie światła zostały zgaszone, a mama już spała, więc musiałam stąpać bardzo cicho, by jej nie zbudzić. Byłam tak zmęczona, że jedyne co zrobiłam to upadłam na łóżko, po czym od razu zasnęłam.

   Dziś pierwszy dzień liceum! Cudownie! Pierwszy września, najbardziej znienawidzony dzień przez większość uczniów. Ja bardzo lubię szkołę, lubię się uczyć. Jedynce co mi nie odpowiada to namolni nauczyciele i szkolna elita.

   Godzina szósta, czyli półtorej godziny do apelu. Muszę się wyrobić. Zdejmuję wczorajsze ubranie, chwytam dwa ręczniki, a następnie wchodzę pod gorący prysznic.

   Po wykąpaniu się (użyłam cytrynowego szamponu, więc moje włosy ślicznie pachną) owijam się ręcznikiem, po czym robię turban na mokre włosy. Wychodzę z łazienki i kieruję się do swojego pokoju. Otwieram drzwi, a w środku zastaję mamę siedzącą na moim łóżku.

 - Cudownie! I znów będę musiała czyścić odciski twoich mokrych stóp, bo oczywiście ty nie wiesz co to są KLAPKI! -krzyczy.

 - Tak... Cześć mamo, też cieszę się, że Cię widzę. -odburkuję.

Jeanine wytyka mi język, po czym wstaje i pokazuje na dwa pudełka leżące w nogach łóżka.

 - Załóż to, co jest w środku, ja będę czekać na dole. Calum przyjedzie za półgodziny.

Daje mi całusa w czoło i wychodzi.

   Staję nad pudełkami. Co wymyśliła tym razem? Pamiętam, jak miałam bal przebierańców w trzeciej klasie, to kupiła mi śliczną niebieską sukienkę i tiarę, dzięki czemu wygrałam konkurs na najładniejsze przebranie. Moja mama ma świetny gust.

   Otwieram pudełko po lewej stronie, a mym oczom ukazują się śliczne, czarne obcasy. Wybałuszam oczy, po czym mówię sobie, iż muszę podziękować mojej mamie bukietem róż. Zdejmuję pokrywę z drugiego, znacznie większego pudełka. W środku widzę białą koszulę o długich rękawach oraz czarną spódniczkę. Wyciągam ją i przykładam do nóg. Tak jak myślałam, kończy się piętnaście centymetrów od kolan. Jest luźna, lecz trochę przylega do mojego ciała.

   Szybko zdejmuję z siebie ręczniki, zakładam świeżą bieliznę, po czym nowe ubranie od mamy. Buty zostawiam w pudełku, by nie zrobić sobie od razu odcisków.

   Podchodzę do lustra, a następnie chwytam szczotkę. Rozczesuję moje mokre, skołtunione włosy, aby szybciej je wysuszyć. Chwytam suszarkę, a następnie włączam tryb ECO.

   Po kilku minutach moje włosy są idealnie suche. Rozczesuje je ponownie, a na koniec układam tak, by spływały na ramiona. Nie mam zamiaru się malować, nienawidzę dziewczyn, które zużywają tak dużo korektora i tuszu... Ble.

   Jednym ruchem zakładam obcasy, po czym wychodzę z pokoju. Może jeżdżę na motorze i może pojawiam się raz do roku w sukience, ale szpilki, platformy i koturny to ja kocham! Schodzę powoli na schodach, a po chwili staję przed mamą.

 - Jezusie! Jakie ja cudo urodziłam! -mówi i wybałusza oczy.

Uśmiecham się, po czym kłaniam. Nagle mój telefon, który leży na stole, brzęczy cicho. Chwytam go i patrzę na ekranik. Wiadomość od Caluma.

Wyłaź, Swotch! No chyba, że chcesz dostać naganę od dyrektora pierwszego dnia! A! I zabierz parasolkę, bo zaczęło padać.

Pozdrów panią Swotch.

Szczerzę się do ekranu.

 - Calum już jest. Masz pozdrowienia. -idę w stronę drzwi wyjściowych oraz chwytam niebieską parasolkę.

 - Podziękuj! -macha mi na pożegnanie.

Odmachuje i wychodzę przed dom.

   Na ulicy stoi fiat Caluma. Z otworzoną parasolką biegnę w stronę auta. Chłopak otwiera mi drzwi, a ja szybko wskakuję do środka, w ostatnim momencie zamykając parasolkę. Trzaskam drzwiami, po czym spoglądam na przyjaciela.

 - Dobry rok nie widziałem cię w spódnicy, a muszę przyznać, że wyglądasz cudownie. -zaśmiał się.

   Sala gimnastyczna prywatnego liceum jest ogromna. Nie mam pojęcia dlaczego jest tak wielka, skoro do tej szkoły uczęszcza tylko sto osób.

   Calum odprowadza mnie do dwudziestoosobowej grupki siedemnastolatków i jednej, bardzo plastikowej trzydziestolatki. Czytałaś kiedyś „Igrzyska Śmierci”? Ta kobieta to trzydzieści Effie Trinket.

 - Dzień dobry Pani Fox. -mówi Calum. -To jest Ann-Perrie, nowa uczennica.

Nauczycielka szczerzy zęby, po czym chwyta mnie za ramiona. Co czuję? Orła, który wbija swoje szpony w moją skórę. Calum odchodzi do swojego wychowawcy, a Fox ustawia mnie obok jakiejś wysokiej dziewczyny. Ledwie dosięgam jej do brody, a przypomnę, iż jestem w obcasach.

   Na środek wychodzi wysoki mężczyzna o łysej głowie w białym garniturze. W lewej dłoni trzyma mikrofon, a w prawej – kartkę z tekstem.

 - Witamy w naszej szkole! Liceum numer... -W tym momencie przestaje słuchać, gdyż w tłumie wyłapuję czyjeś spojrzenie. Wysoki blondyn, stojący obok Caluma, przygląda mi się z uśmiechem. Ubrany jest w białą koszulę, dżinsy oraz trampki – bardzo podobnie do mojego przyjaciela. Niedaleko lewego kącika ust widnieje czarny kolczyk. Jego oczy są idealnie niebieskie. Do końca apelu przyglądam mu się uważnie, a raz na jakiś czas nasze spojrzenia się krzyżują, przez co rumienię się i spuszczam głowę.

   Z transu wybudza mnie Hood. Śmieje się i chwyta moją dłoń. Ten gest powinien być dla mnie absurdalny, powinnam powiedzieć „My jesteśmy tylko przyjaciółmi! Bycie razem jest wykluczone!”, ale nie. Calum chciał kiedyś ze mną chodzić, jednak powiedziałam mu szczerze, że nie jestem gotowa na związek, a poza tym nie czuje do niego nic więcej niż przyjaźń, więc chłopak odpuścił. Teraz często łapie mnie za rękę, a ja jego.

   Nie mija kilka minut, a my znów jedziemy autem. Proszę Caluma, aby po drodze zatrzymał się przy kwiaciarni, gdyż muszę kupić kilka róż dla mamy. Chłopak kiwa głową, po czym wyskakuje z samochodu, by po chwili wrócić z sześcioma różami białymi i dwoma czerwonymi.

 - Czerwone róże dla ciebie, Swotch. -uśmiecha się i podaje mi bukiet. -O ile pamiętam to twoje ulubione.

Powiedziałam mu to, gdy miałam siedem lat, a on wciąż to pamięta?

   Przez resztę drogi patrzę przez okno, ale nie mogę za grosz się skupić, gdyż ciągle widzę te śliczne niebieskie oczy...

Beside YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz