Zadaniem Opiekuna Domu jest przede wszystkim opieka. Ale żaden ze znanych Opiekunów Domu Salazara Slytherina nigdy nie wypełniał dobrze tego obowiązku.Horacy Slughorn lubił kolekcjonować ludzi. Gromadzić wokół siebie osoby, które wykazywały cechy lub pokazywały, że będą w kimś w przyszłości. Czasami zdarzały się osoby, które po prostu miały w rodzinie kogoś takiego, bo Horacy szukał u nich tej samej iskry, pewnego talentu czy podobnej charyzmy. I nie był przy tym wybredny. Jeśli zobaczył to coś w jakieś osobie to robił wszystko, by w przyszłości trafiła na półkę i do jego kolekcji. Uważał, że to właśnie są jego dzieci.
I Ślizgoni nie mogli przez długi czas tego zrozumieć. Bo to oni powinni być dla profesora Slughorna najważniejsi skoro był Opiekunem Domu. I część Węży, która prezentowała się dostatecznie dobrze mogła liczyć na dołączenie do Klubu Ślimaka. Inna cześć Ślizgonów wręcz unikała profesora Slughorna jakby wyczuwając, że za tą fasadą uśmiechu, skłonnością do robienia wystawnych kolacji i uśmiechów do zdjęć, było coś jeszcze. Bardziej mrocznego, mniej akceptowanego i po prostu cięższego. Oczywiście w Slytherinie ceniono sobie władzę i potęgę. Wpływy, znajomości i umiejętność żonglowania zdobytymi informacjami. I to wszystko posiadał Horacy. Dlatego Ślizgoni nigdy nie kwestionowali tego, że jest on ich Opiekunem, ale nigdy go tak nie traktowali. Udawali miłych, by zdobyć odpowiednie informacje (Tom Riddle był bardzo wdzięczny profesorowi Slughornowi za powiedzenie mu jak dokładnie zrobić horkruksy) czy wykorzystywali znajomości starszego mężczyzny, by móc wkupić się z jego patronatem na odpowiednie stanowisko w Ministerstwie Magii. Ale nigdy nie przychodzili do niego by rozwiązać problemy międzydomowe. Wtedy nauczyli się też, że muszą robić to sami, bo nie mogą liczyć na żadną realną pomoc jeśli chodzi o coś więcej niż nieśmieszne żarty i słuchanie o uczniach, którzy trafili na półkę. Horacy Slughorn może i był w Slytherinie, ale nigdy nie nauczył się, że Ślizgoni zawsze są ważniejsi niż inni uczniowie.
I może dlatego Ślizgoni byli na początku tak sceptycznie nastawieni do Severusa Snape'a jako Opiekuna Domu. Niektórzy pamiętali go jeszcze kiedy był uczniem prowadzącym regularną wojnę z Huncwotami. A Snape też nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia chcąc ich zastraszyć. Może z resztą uczniów mu to wyszło, ale z swoimi byłymi współdomownikami miał odrobinę trudniej. Bo Ślizgoni nie dali mu zapomnieć, że jest jednym z nich i tak naprawdę to nigdy nie przestał być. I mogli być do niego na początku nieufni, podejrzliwi czy wręcz rozbawieni, ale nigdy nie mogli zaprzeczyć, że w jakimś stopniu go podziwiają. Severus zdobył w tak młodym wieku tytuł Mistrza Eliksirów, posiadał Mroczny Znak (którego już wtedy nie chciał, ale starsi Ślizgoni byli pod wrażeniem tego, że Czarny Pan wziął go pod swoje skrzydła) i zaczął nauczać w szkole, którą kilka lat temu skończył. Dlatego kiedy w pierwszym miesiącu Ślizgoni wychodząc z Sali Eliksirów usłyszeli jak Gryfoni zaczęli się śmiać, że Smarkerus o mało nie wsadził swojego nochala do kociołka kiedy sprawdzał czyiś eliksir, stanęli w jego obronie. Bo nikt nie miał prawa obrażać innego Ślizgona w obecności drugiego Ślizgona. Zaklęcia, które wtedy zostały rzucone spowodowały, że czwórka Gryfonów musiała spędzić tydzień w Skrzydle Szpitalnym, a słowo Smarkerus już nigdy nie zostało wypowiedziane.
Profesor Snape faworyzował Ślizgonów. Przyznawał im punkty, bardzo rzadko je odejmował. Jeśli jakiś Ślizgon dał się złapać na złamaniu regulaminu to dostawał szlaban. Severus wiedział, że jego wychowanków bardziej upokorzy fizyczna praca i brak czasu na napisanie idealnego wypracowania czy poczytania książki w Pokoju Wspólnym. Ślizgoni to rozumieli. I jakby w cichej komitywie nieco bardziej przykładali się do zajęć z Eliksirów.
Ale mimo tego Ślizgoni mieli świadomość, że Severus Snape nie jest opiekunem, do którego można przyjść z każdym zmartwieniem. Snape w jakimś stopniu się nimi opiekował. Przychodził do Skrzydła Szpitalnego ze świeżo uwarzonym Eliksirem kiedy jakiś Ślizgon tam przebywał i potrzebował mikstury. Kiedy jakiś profesor narzekał na jakiegoś Węża Snape zawsze mówił, że się tym zajmie jako Opiekun Domu. Ale jednocześnie wytwarzał aurę, która jasno pokazywała żeby niepotrzebnie zawracać mu głowy i nie przerywać podczas pracy. I Ślizgoni nauczeni przez profesora Sluhgorna rozwiązywali wszystkie problemy sami. Nie pokazywali swoich słabości innym (nie było to wpisane w ich naturę by tak robić, ale pewne rzeczy wymagały zdania osoby nieco bardziej doświadczonej i oni o tym wiedzieli) i nie pozwalali, by ich sprzeczki wyszły poza Pokój Wspólny.
Kiedy Snape objął stanowisko Dyrektora, Ślizgoni zrozumieli. I sytuacja jaka miała miejsce na początku kiedy Severus stał się nauczycielem zaczęła się powtarzać. Ślizgoni zaczęli go bronić, nawet jeśli czasami nie rozumieli jego zachowania i motywów. Ale Snape był Ślizgonem, a Ślizgoni zawsze bronią się nawzajem i nie opuszczają nawet jeśli nie rozumieją motywów jakimi się kierował.
Po wojnie - kiedy wszystkie ukryte fakty wyszły na jaw (Potter udzielił osobnego wywiadu na temat profesora) Ślizgoni zrozumieli, że Snape się nimi opiekował. Na jakiś pokręcony sposób, ale to robił. Ale nie umieli jednak zaprzeczyć faktowi, że kiedy najbardziej go potrzebowali on siedział w gabinecie Dyrektora Hogwartu i zostawił ich na pastwę przestraszonego Carrowami i ich metodami profesora Slughorna.
Wszystko się zmieniło kilka lat po wojnie kiedy Horacy znowu opuścił zamek, a wtedy przybył nowy Opiekun Domu, który tym razem nie był Mistrzem Eliksirów.
*
Nieco inna wizja Severusa Snape'a jako Opiekuna Domu jest w moim innym ff – Ślizgon || Harry Potter. Przede wszystkim w rozdziale 03. Książe, który przeprasza i 04. Ponurak, który się śmieje. Jeśli chcecie możecie zajrzeć ;)
CZYTASZ
My Slytherin House || Headcanons
FanficSalazar Slytherin nie był tylko jednym z założycieli Hogwartu. A jego dom, nie stał się tylko symbolem Śmierciożerców i morderców. Ślizgoni stali się potęgą, niewolnikami własnych pragnień i zjednoczeni jak żaden inny dom w Hogwarcie. Balansowali na...