11. "Jaka myśl, taki czyn"

1.8K 120 69
                                    

Po wspólnym, wieczornym posiłku, każdy znajduje sobie jakieś zajęcie.

Chłopacy wykorzystują ostatnie minuty spotkania na zabawie z psami.

Mama zabiera się za odpisywanie swoim pacjentom.

Była psychoterapeutką, więc zdecydowała się na pracę w domu, co nie ukrywam, bardzo mi odpowiadało, bo mogłam ją mieć cały czas przy sobie.

Uważała mnie za swoją ''asystentkę'', którą wdrażała w tematy rozumowania ludzkiej psychiki.
Zawsze pięknie opowiadała o emocjach czy uczuciach. Widać też było, że nie wybrała tego zawodu przypadkowo. Była do tego po prostu stworzona. Martwiła się o każdego pacjenta. Nawet gdy nie pracowała, a ktoś chciał się jej wyżalić, służyła pomocą.

Miała różnych pacjentów. Niektórzy byli na tyle otwarci, aby osobiście być na sesji, a niektórzy decydowali się na internetową terapię.

Ja osobiście wolałam tych pierwszych, ponieważ zawsze mogłam ich trochę podsłuchać.

Tata natomiast, wrócił do biura i tyle go widziałam.

Nie zawsze tak było. Kiedy jeszcze nie był burmistrzem, pracował jako chirurg. Miał stałe godziny pracy, wracał punktualnie do domu, zostawiając obowiązki w szpitalu, lecz po czasie stwierdził, że jest zbyt zmęczony presją jaką wywiera na nim ta praca.

Rozumiałyśmy to z mamą całkowicie i w pełni to zaakceptowałyśmy.

W wyniku nudy, udaję się do swojego pokoju.
Średnio mam ochotę na oglądanie bajek, więc decyduję się na coś bardziej produktywnego, jak gra na moim małym pianinie.

Bardzo lubiłam muzykę.
Odczuwałam ogromną satysfakcję, kiedy dźwięki przechodziły przez moje palce. Było to bardzo, że się tak wyrażę "wyzwalające".

Na pierwszy ogień, decyduję się na wolniejszą wersję ''Turkish March'', Mozarta.

Nauka na klawiszach przychodziła mi z łatwością. Muzykę trzeba było po prostu czuć, powtarzać akordy na zmianę i to wszystko.
Wbrew pozorom, utwory znanych wirtuozów nie były wcale takie trudne, wręcz przeciwnie, wyróżniały się dość dużą chwytliwością i łatwością w przechodzeniu palcami po klawiszach. Problem przychodził dopiero wtedy, gdy musiałeś grać na dwie ręce.
Ja osobiście, dopiero się uczyłam, ale chciałam dążyć do perfekcji, a pomyłki, bardzo mnie frustrowały

Gdy już kończę Mozarta, mimowolnie przechodzę na Tiersena ''Comptine d'un autre ete''. Ubóstwiałam ten utwór.

Wspomnieniami wracam do momentu, w którym pierwszy raz usłyszałam go w operze z rodzicami.

Zamknęłam wtedy oczy i miałam wrażenie jak gdyby świat przestał nagle istnieć, a przy mnie został tylko otaczający dźwięk. Cudowne przejście akordów od góry do dołu, rozpływało się tak płynnie i melodyjnie, że chciało się zatrzymać każdą cząstkę utworu przy sobie. Chyba właśnie wtedy poprosiłam rodziców o lekcję gry na pianinie.

Byłam melancholiczką, co z pewnością sprzyjało mojej pasji i rozpływaniu się w muzyce.

Zamykając klapę pianina , nagle dostrzegam jakiś ruch za oknem, lecz gdy podchodzę bliżej, rozczarowuje się, ponieważ nic tam nie ma, oprócz uroczego, małego ptaszka. Swoją drogą dość mocno nietypowego ptaszka, ponieważ był cały biały i co dziwniejsze w ogóle się mnie nie bał, a wręcz przeciwnie, patrzył na mnie, spokojnym wzrokiem, siedząc na parapecie.

Aż chce się go pogłaskać, ale przypominam sobie, co kiedyś powiedziała mi mama, na temat dotykania nieznajomych mi zwierząt, więc pozostaje mi tylko kiwnięcie głową na pożegnanie i zamknięcie okna.

Jesteś jak Piotruś PanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz