Prolog

14.1K 265 62
                                    

Dla wszystkich, dla których rzeczywistość jest niewystarczająca.




„Wanna be king in your story. I wanna know who you are. I want your heart to beat for me
Oh, I Want you to sing to me softly. 'Cause then I might run in the dark"

Scott Harris

🥀 Vitale 🥀

W moim życiu pewne tak naprawdę były tylko dwie rzeczy; to, że pewnego dnia przyjdzie mi zaszczyt objęcia stanowiska capo, oraz to, że innego dnia przyjdzie mi za ten zaszczyt zapłacić najwyższą cenę.

Zostałem wychowany w przeświadczeniu, że mafia to coś więcej, niż zwyczajne zorganizowane zbiorowisko bandytów, które zarabia, ale nie kreuje niczego, poza narkotykami i śmiercią. Mafia to, jeśli można tak powiedzieć, styl życia zarezerwowany dla wybranych. Dla mnie to rodzina, duma i więzy, których nie sposób przerwać.

Brutalność. Cierpienie. Śmierć. Taki był mój świat. Świat, który nie wybaczał błędów, który odciskał na nas piętno w dniu narodzin. Świat, w którym każdy miał drogę, którą musiał kroczyć nie ważne jak okrutna by była. Wierzyłem, że przemierzanie mrocznych czeluści sprawia, że otwieramy drzwi do własnych otchłani.

Byłem synem mafii. Mrok był moim dziedzictwem.

Podniosłem kryształową szklankę i upiłem łyk bursztynowego trunku. Stojąc w loży jednego z uwielbianych przez tysiące ludzi klubie nocnym o jakże ujmującej nazwie Inferno obserwowałem bawiący się pode mną tłum. Ich spocone ciała ocierały się o siebie w rytm muzyki.

Przyjazd do Stanów zawsze traktowałem jako formę urlopu, zakrapianego wysokoprocentowym alkoholem oraz kobietami, które miały znacznie mniejsze wartości moralne od tych, z którymi obcowałem na co dzień. Prowadzenie interesów na taką odległość z czasem bywało męczące, ale nie mogłem narzekać. Miałem szczęście, że moja rodzina nie traciła czasu na pseudo gangsterów wyrwanych z amerykańskiego snu, którzy chcieli wzbogacić się kosztem innych. Tacy ludzie nie szanują żadnych tradycji i zasad.

Są jak banda dzieciaków wpuszczona do sklepu ze słodyczami.

Las Vegas jako najbardziej zaludnione miasto w amerykańskim stanie Nevada, na świecie kojarzone przede wszystkim z grami hazardowymi, zakupami oraz luksusowymi hotelami oferowało wszystko czego dusza zapragnęła. Moja aktualnie pragnęła dobrego alkoholu.

       — Vitale Sorrentino we własnej osobie — usłyszałem za sobą donośny męski głos.

      — Witaj Matteo – skinąłem głową zerkając w bok na wieloletniego współpracownika mojego ojca. 

      — Ile to minęło lat. Pięć, siedem? – zapytał kładąc dłoń na moim ramieniu.

      — Pięć – odparłem upijając łyk.

Dokładnie tyle lat temu, kiedy mój najstarszy brat Antonio żenił się z niejaką Glorią Esposito spędziliśmy w Las Vegas prawie tydzień świętując jego zaręczyny. Nie żeby szczególnie się tym cieszył, ale każdy powód na odwiedzenie miasta grzechu był dobry. Zarówno on jak i Michael, po skończeniu zaledwie dwudziestu lat zawarli związki małżeńskie, z kobietami, które wybrał im nasz ojciec.

Małżeństwa w naszym świecie nie miały za dużo wspólnego z uczuciem. Kobiety to po prostu jeden z najlepszych łączników interesów, a do roli posłusznych żon i dobrych matek przygotowane są od małego.

Takie były realia tego życia.

Najmłodszy z naszej czwórki, Federico miał jedenaście lat. Mimo że nie był już małym chłopcem nie miał pojęcia w jakiej rodzinie się urodził. Nasza matka starannie to przed nim kryła. Przebłagała ojca, który tylko dla niej mógł być ustępliwy i wyjechała z moim bratem do położnej o prawie tysiąc sześćset kilometrów od Sycylii posiadłości w San Remo, gdzie wychowywała go jak każde normalne dziecko. Zapominając o tym, że kiedyś i on będzie musiał stanąć na czele jednego z naszych oddziałów.

Układ idealnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz