Rozdział dwunasty; Nie założyłeś jej żadnego nadajnika?

5.4K 205 97
                                    



🥀Vitale 🥀

Uderzałem worek z taką siłą, że zgrzyt chyboczącego się łańcucha, na którym wisiał roznosił się echem po pomieszczeniu.
  Zacisnąłem pięści po raz kolejny, czując, jak moje mięśnie pracowały wraz z każdym uderzeniem.
  Nie mogłem powstrzymać tego uczucia błogości jakie mnie ogarniało, gdy moje knykcie spotykały się ze skórą, którą obszyty był worek.

   — Co Cię gryzie bracie? — podejrzliwy głos Federico rozbrzmiał za moimi plecami.

Gówniarz mnie znał.

  — Nic — odparłem, wymierzając kolejny mocny cios.

  — Wyglądasz, jakbyś chciał kogoś zniszczyć — skomentował, opierając się o filar w naszej domowej siłowni.

   Pierdolonego blondasa z wieśniacką koszulą.

   — Co powiesz na trening? — zapytałem, ignorując jego słowa.

  — Dopiero co wyszedłem spod prysznica — mruknął, ale zaczął ściągać kurtkę.

  — Za dwie godziny mam samolot, więc się streszczaj — rzuciłem, uderzając kolejny raz w worek.

   — Do Vegas? — zapytał, pozbawiając się koszulki.

  Skinąłem głową.

   — Mam spotkanie z Luciano.

   To wystarczyło by mój brat nie ciągnął tematu. Nie musiałem mu zdradzać szczegółów, bo wiedziałem, że będzie przy mnie nieważne co postanowię.
  Fede wszedł na ring w samych czarnych spodniach, a gdy stanął naprzeciwko mnie skinąłem na niego ręką.
  Od razu przeszedł do ataku, tak jak go uczyłem.

  — Naprawdę myślisz o współpracy z camorrą? — zapytał, blokując mój cios.

   Wepchnąłem pięść jego w bok. Federico spróbował kopnąć mnie w nogi, ale zamiast tego dostał ode mnie pięść w brzuch.

  — Nie chcę z nimi pracować — rzuciłem, unikając kopnięcia wymierzonego w moją głowę — Chce dowiedzieć się, kto ośmielił się nas zaatakować.

  Odskoczyłem, poza zasięg brata i uderzyłem pięścią w jego szczękę. Skrzywił się.

   — Rozmawiałeś z ojcem? — splunął krwią na posadzkę.

  Skinąłem głową. Wyznaczył dzień mojego zaprzysiężenia.

  — Dwa miesiące i będę twoim capo — odparłem, prostując się. Federico był wysoki, ale mimo to ja nadal górowałem nad, nim sylwetką.

   Odetchnąłem i uderzyłem go łokciem w ramię. Syknął i odskoczył, ale go złapałem. Wepchnąłem go na liny, ale zachował równowagę. Był szybki.
  Jego ciosy były trudne, a uderzenia i kopnięcia pewne. Jednak nadal musiał się wiele nauczyć. Wszystko w naszym życiu było brutalne i trudne.
Bezwzględne. Musiał być na to gotowy.
   Złapałem go za kark i bez większego problemu uderzyłem, nim o ziemię. Warknął, gdy wylądował ciężko na plecach, a ja nie dałem mu chwili wytchnienia i uderzyłem go mocno w żebra, zmuszając go do złapania oddechu.

Układ idealnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz