Rozdział 13

147 9 8
                                    

Luke po śniadaniu od razu poszedł do sypialni.
Ja zostałem na dole i położyłem się na brzuchu na kanapie, po czym włączyłem jakiś serial. Gdy byłem na drugim odcinku, ktoś zadzwonił dzwonkiem. Wstałem z kanapy i poszedłem do drzwi. Otworzyłem je i stał tam Calum z Ashem. Wpuściłem ich, a ci siedli wygodnie na fotelach.

- Gdzie zgubiłeś blondasa? - spytał Calum śmiejąc się

- Śpi - wywróciłem oczami.

- Już nie - usłyszeliśmy głos dochodzący ze schodów. Wszyscy się odwróciliśmy i zobaczyliśmy zaspanego Luke'a, przeczesującego ręką włosy. Zszedł do nas, po czym siadł koło mnie, wtulając się w mój bok.

- Nie możesz iść po prostu jeszcze spać? - spytał Ashton, patrząc na przerośniętą koalę, doczepioną do mnie.

- Nie - powiedział nadal ledwo przytomny.

- To zrób sobie chociaż kawy? - zaproponował Calum.

- Dam sobie rade - powiedział. Prychnąłem jedynie i objąłem go ramieniem.

Po dwóch godzinach chłopak był już bardziej rozbudzony, lecz nadal się wtulał w moje ciało.

- Dobra, co wy robiliście, że on nadal jest śpiący? I ja się spodziewałem, że to nie on będzie tym bardziej zmęczonym - powiedział Cal.

- Calum! Ja wczoraj cały dzień spałem, więc nie patrz się na mnie.

- Oglądałem serial, zboczeńcu - prychnął.

- Dobra, będzie lepiej jeśli pójdziemy, bo Luke ledwo co żyje, Calum, rusz dupę - powiedział Loczek. Cal wstał ze swojego miejsca, po czym pożegnali się z nami i wyszli.

- Idź spać Lu - powiedziałem, wplątując palce w jego włosy.

- Nie zasnę już - odpowiedział.

- Zaśniesz.

- Skąd możesz mieć taką pewność?

- Znam cię szesnaście lat, starczy? - zaśmiałem się.

- Kiedyś wykorzystasz to przeciwko mnie i ja to wiem - powiedział, wtulając się bardziej.

Zaśmiałem się jedynie i nic nie odpowiedziałem. Wziąłem ze stolika telefon, po czym zacząłem przeglądać Twittera. Luke już spał, a ja bawiłem się jego włosami, czytając jakieś głupie tweety. Po chwili jednak mój telefon się rozładował, a ja nie mogłem się ruszyć, przez chłopaka przytulonego do mnie. Odłożyłem telefon i przyciągnąłem blondyna bliżej siebie. Bawiłem się blond kosmykami, a on mruknął cicho przez sen a ja dalej rozczesywałem palcami jego włosy. Po około godzinie poruszył się niespokojnie i wtulił się jeszcze bardziej.

Wstaje.

Ziewnął, po czym przetarł oko nadal leżąc na mojej klatce piersiowej. 

- Wyspałeś się teraz? - spytałem.

- Tak, która jest?

- Koło 12 lub 13, nie jestem pewny, telefon mi padł.

- To wyjdziemy gdzieś? - spytał podnosząc się.

- Możemy - powiedziałem, a ten uśmiechnął się i poszedł do sypialni po ciuchy.

Wrócił po kilku minutach i pospieszył mnie ręką, bym też już wstał. Wyszliśmy z domu, a ten dosłownie ciągnął mnie bym się pospieszył. Pokazywałem mu różne ciekawe miejsca. Pokazałem mu jedynie cześć naszego miasta, ale i tak był pochłonięty wszystkim.

- Mikey? Kiedy nauczysz mnie latać?

- Jeśli chcesz, to możemy poćwiczyć już teraz, ale... - mówiłem, lecz zostałem pociągnięty w stronę domu. - Czy ty myślisz, że zrobimy to w mieszkaniu? - powiedziałem, zatrzymując się

- No, a czemu nie?

- U początkującego anioła jedno skrzydło ma około półtora metra gdy jest rozłożone, jeśli się zmieścisz to będę cię podziwiać. Chodź, zaprowadzę cię tam gdzie ja się uczyłem - wyciągnąłem do niego dłoń, a ten szybko ją złapał i szedł koło mnie.

Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Było to pole z małym stawem.

- Okej, na początku musisz postarać się rozłożyć skrzydła. Pierwsze wyciągnięcie ich boli - powiedziałem.

- Już mi się to nie podoba - powiedział na co ja prychnąłem.

- Skup się na tym by je rozłożyć.

Popatrzył na mnie, jakbym właśnie powiedział najoczywistszą rzecz na świecie. Może i to było wiadome, lecz bardzo ważne, by skrzydła w ogóle „wyszły". Skupił się, a po chwili słychać było cichy syk. Sam skrzywiłem się na ból w sercu.

- Jest okej? - spytałem.

- Tak, myślałem, że będzie o wiele gorzej. Co teraz? - spytał.

- Spróbuj nimi poruszać - powiedziałem mu, a ten ruszył nimi delikatnie. Zaśmiałem się na jego zdziwioną i ucieszoną minę w jednym.

- Kiedy będę latać? - spytał podekscytowany.

- Tak w pełni za około dwa miesiące.

- Żartujesz.

- Nie - powiedziałem i siadłem na ziemi. - Staraj się ruszać nimi coraz bardziej. Jak tylko poczujesz ból to przestań, bo nauka potrwa dłużej.

- Co? Jak to?

- To są nowe kości w twoim organizmie. Twoje ciało musi się przystosować, a skrzydła muszą się rozruszać. Jak poczujesz ból i nie przestaniesz nimi ruszać będziesz mógł naderwać ścięgno co spowoduje przerwę w nauce.

- Mówisz to, jakbyś sam to zrobił.

- Bo zrobiłem - zaśmiałem się. - I to dwa razy. Will chciał mnie wtedy zabić.

- Will?

- Uczył mnie latać. Miał żonę wampirzyce i zdecydowali, że chcą się starzeć „wyglądowo" - zrobiłem cudzysłów w powietrzu. - Nazywałem go zawsze dziadkiem, był strasznie miły. Będę musiał go odwiedzić chyba.

- Jeśli go nie odwiedzisz, to zaciągnę cię do niego siłą - zagroził mi palcem. Prychnąłem cicho i położyłem się na trawie. Po minucie poczułem delikatne ukłucie w sercu. Spojrzałem na niego, a ten dokładnie zrozumiał że to poczułem.

- Wracamy do domu? - spytałem siadając.

- Pokażesz mi swoje skrzydła? Nie widziałem ich nigdy z bliska - zignorował moje pytanie.

Wstałem z ziemi, po czym je rozłożyłem. Podszedł do nich i dotknął ich delikatnie. Dotykał ich jakby miały zaraz się rozpaść. Zaśmiałem się na to, ale nic nie powiedziałem.

- Są chyba dwa razy większe niż moje.

- Nie aż tak. Jedno ma dwa metry rozpiętości, ale będą większe. Skrzydła cały czas rosną.

- Jest jakiś limit?

- Każdy anioł ma swój limit. To zależy od ciała. Dla niektórych limit to pięć metrów oba skrzydła razem, a dla innych jedno pojedyncze.

- Wow. Kiedy ty przeszedłeś swoją przemianę?

- Kilka miesięcy przed tym jak ty się urodziłeś.

- Czyli gdybyś nie był aniołem, miałbyś 32 lata?

- Dokładnie.

- Eww - powiedział śmiejąc się.

- Chodź, wracamy do domu - powiedziałem i szybko złożyłem swoje skrzydła.

- Jutro odwiedzisz Willa.

- Dobrze, chodź - zaśmiałem się i złapałem go za dłoń.

Taki o

My own angel || MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz