Rozdział 14

145 7 7
                                    

Kolejnego dnia Luke od rana męczył mnie by odwiedzić Willa. Ciągle mu mówiłem, że zawsze przychodził o 14 na pole, na którym wczoraj byliśmy. Mimo wszystko to go nie uspokajało.

- Luke, na prawdę, pójdziemy. Zjedz to śniadanie - wywróciłem oczami.

- Ale ja cię znam i wiem, że nie pójdziesz.

- Kiedy niby nie dotrzymałem obietnicy? - spojrzałem na niego.

- Mówiłeś, że wrócisz po trzech latach, a wróciłeś po raz pierwszy chyba jeszcze tej samej nocy, a dwa miesiące później na stałe.

- Nie narzekałeś na to wtedy, plus to Chamuel mnie poprosił bym został - wystawiłem do niego język.

- Czyli nie chciałeś sam do mnie wtedy wrócić? - popatrzył na mnie.

- Chciałem, ale nie mogłem żabo - powiedziałem i pocałowałem go w głowę. - Tłumaczyłem ci to już. Ale wróciłem przecież, tak?

Przytaknął głową i dokończył swoje śniadanie. Odłożył talerz do zmywarki, po czym mnie ominął, by wejść do łazienki.

Znowu się obraził.

Poszedłem za nim i zanim mógł wejść do pomieszczenia, oplotłem rękami jego brzuch i pocałowałem w policzek.

- Lu, nie obrażaj się. Kocham cię - powiedziałem, po czym oparłem głowę na jego ramieniu. Ten się odwrócił do mnie przodem i oddał przytulasa.

- Też cię kocham - odpowiedział. - A teraz musisz mnie puścić, bo chce się ogarnąć - zaśmiał się. Przytuliłem się do niego mocniej i potrząsnąłem głową na „nie" - Mikey...

- Ale wygodnie mi - powiedziałem. Ten zaśmiał się i podniósł mnie. Pisnąłem cicho, po czym oplotłem go nogami.

- Role się zamieniły, huh? - powiedział całując mnie w policzek. Pokiwałem głową wtulając się w niego. - Jesteś uroczy, ale muszę się trochę ogarnąć - rzekł idąc w stronę salonu. Siadł razem ze mną na kanapie, przyciągając mnie bliżej siebie.

- Mówisz, że musisz iść, a i tak mnie przytulasz - zaśmiałem się.

- Nie mam serca by cię puścić - powiedział oplatając mnie ciaśniej rękami. Położyłem głowę na jego ramieniu i przymknąłem oczy wdychając zapach chłopaka. - Zaśniesz zaraz, prawda?

- Obudziłeś mnie o szóstej, czego się spodziewasz? W ogóle czemu tobie się takie coś zrobiło. Obudzenie cię kiedyś to był cud.

- Magia - zaśmiał się i pocałował mnie w głowę.

Obudziłem się w tej samej pozycji. Ziewnąłem cicho i uniosłem głowę. Luke spał. Pocałowałem go delikatnie, po czym spojrzałem na jego twarz. Śpi. Zrobiłem to po raz kolejny i kolejny. Po chwili poczułem jak się uśmiecha. Odsunąłem się delikatnie, a ten spojrzał na mnie.

- No weź, to było przyjemne.

Wywróciłem oczami i dałem mu jeszcze jednego buziaka. Chciałem się odsunąć, lecz ten przytrzymał mnie przy sobie przedłużając pocałunek.

- Która jest? - spytał, gdy się od siebie odsunęliśmy. Odchyliłem się kawałek, bym mógł spojrzeć na zegarek w piekarniku.

- Dwunasta, spaliśmy pięć godzin.

- Chodź się ubierać - powiedział, na co przytaknąłem głową. Wstałem z kolan chłopaka i przeciągnąłem się. - Idę wziąć prysznic.

Poszedłem do sypialni i otworzyłem szafę. Wziąłem jakieś ubrania i przebrałem się w sypialni. Zamknąłem drzwi do pokoju, po czym siadłem na kanapie i wyjąłem telefon, w trakcie czekania na blondyna.

- Zabrałeś mi bluzkę - usłyszałem głos koło siebie.

- Oops - powiedziałem nie odrywając wzroku od telefonu.

- Chodź mnie uczyć latać złodzieju - powiedział i podniósł mnie z kanapy. Pisnąłem, a ten zaczął się śmiać.

- Nie strasz mnie tak ciołku, postaw mnie - powiedziałem śmiejąc się.

Doszliśmy na polankę i Luke od razu rozłożył skrzydła. Zaczął nimi powoli ruszać, ciągle ze mną rozmawiając. Po około pięciu minutach Luke przestał ruszać skrzydłami, a z małej stajni wyszedł mężczyzna. Pewnie zdziwiony widokiem ludzi tutaj zaczął kierować się w naszym kierunku. Gdy tylko poznałem, że to Will, wstałem z ziemi i zacząłem kierować się w jego kierunku. Po chwili on też mnie poznał, przez co uśmiechnął się.

- Michael - powiedział otwierając ramiona. Przytuliłem niższego mężczyznę, by po chwili się odsunąć. - Kim jest ten młodzieniec?

- To Luke Hemmings, niedawno przeszedł przemianę.

- Czy to ten Luke, którym się opiekowałeś? O którym było tak głośno tutaj?

- Dokładnie.

- Pokaż mi swoje skrzydła chłopcze - skierował te słowa do blondyna. Ten rozłożył skrzydła, a mężczyzna dotknął ich. - Są duże jak na początkującego. Umiesz już latać?

- Dopiero drugi dzień nauki - powiedział.

- Nie zrób tego, co kolorowy. Miałem ochotę go zabić - powiedział patrząc na mnie. - Jest dobrym nauczycielem?

- Najlepszym - odpowiedział Luke. Prychnąłem cicho, jednak nic nie powiedziałem.

- Dobrze, ufam ci chłopcze. No cóż, idę do Stelli, bo mnie udusi jeśli spóźnię się na obiad. Do widzenia chłopcy - powiedział uśmiechając się do nas, po czym poszedł w swoją stronę.

Znowu taki nudny.

My own angel || MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz