7. Zero prywatności dla "Pożegnania..."

457 83 124
                                    

          "Dzieło sztuki ma wyrażać to, co nie jest poddane śmierci".
     Constantin Brâncuși

          Sesja to wyjątkowo uprzykrzający dni element Czerwca. Wydaje się, że sam miesiąc chciałby się jej pozbyć; tak duszny jest, jakby miał zemdleć na samą jej obecność. Antek odczuł to dotkliwie, gdy w hallu Muzeum Narodowego padła klimatyzacja. Wytarł więc pot z czoła i rozpiął góry guzik jasnofioletowej koszuli, uśmiechając się do pani przy kasie. Jeśli ludzie na ogół go denerwowali, to ta kobieta urastała w jego sercu do rangi anioła, opiekuna sztuki i ostoi normalności w całym tym — jak zwykł mawiać — pierdzielniku.

      — Otworzyliśmy właśnie wystawę "Polska siła obrazu" — zagaiła. — Może się pan wybierze? Simmler, Matejko, Boznańska, Kossakowie... — Wyliczała na palcach.

     — Elita mityzowania narodu — stwierdził ze śmiechem, ziewając ukradkiem i lustrując ludzi wchodzących po wielkich schodach. Studenci konserwacji zabytków znowu wywalili się ze sztalugą i płótnem, co z tej perspektywy wyglądało dość zabawnie. Upadek sztuki

     — Ale w mitach jest ziarenko prawdy. Albo smuga farby — odpowiedziała ciepło Matylda, podpisująca akurat jakieś dokumenty przy okienku obok. — Ruszczyc obok Weissa, byle po zamknięciu, żeby mi się nie zlecieli — dodała, po czym zwróciła się w stronę studenta, odgarniając do tyłu swoje platynowe włosy. — Sęk w tym czy umiemy to odczytać, prawda? — dopowiedziała, po czym poprawiła marynarkę, odchodząc w kierunku masywnych schodów. Antek popatrzył za nią z lubością; chyba wszyscy uwielbiali tę kobietę na równi z nim. Adwokat Mistrzów, mówili o wicedyrektorce, która wybronić umiała nawet malarstwo współczesne, które nazywała "mlekiem do gorzkiej kawy sztuki". A mleka Matylda Świt nie znosiła.

     By utrzeć jej nosa i sprawdzić obecność owych smug, chłopak pospieszył w kierunku wspomnianej wystawy, wierząc gorąco, że spotka tam Adę. Przeszedł obok "Reytana", jak zwykle rozdartego (i rozdzierającego szaty), a "Melancholia" Malczewskiego wprowadziła go w swój tytułowy stan na dobrą minutę. Stwierdził następnie, że "Wojna kokosza" nie jest warta grosza (a może bardziej — czasu), bo minął ją szybko, za nic mając Zygmunta Starego. Kossak zatrzymał go na moment przy swojej "Bitwie pod Raszynem", jednak "chłopaki" radziły sobie bez niego, więc skierował się ku niebieskim ścianom w dalszej części wystawy.

     I cud czy nie cud — nie mylił się, co do obecności Ady. Dziewczyna stała bowiem przed "Pożegnaniem Wacława z Marią", które zatrzymał na płótnie Józef Simmler. Cholera, pomyślał Antek, czemu tak wiele malarzy to "Józefowie". Przecież archetyp był cieślą, robił w deskach, nie na płótnach. Co to, jakiś "level up"?, pytał sam siebie, mijając Zygmunta Augusta z Barbarą, których przyłapał Matejko. Odwrócił jednak wzrok od wileńskiego dworu, by spojrzeć na "Pożegnanie...".

     Bądź co bądź — nie znosił pożegnań. Wydawały mu się niesamowicie smutne (i ani trochę romantyczne!). Czy miłość ma w sobie smutek?, myślał. Cóż, on chciałby mieć w sobie Miłość. Zacisnął palce na grzbiecie notesu do zajęć Leona, po czym usiadł przy ścianie, patrząc na czarnowłosą.

      Dziś widział ją w nieco przydużej, różowej sukience, uśmiechającą się z troską do zrozpaczonej Marii. I może to ta "smuga" wspomniana przez Matyldę, a może szybsze uderzenie serca, ale przez chwilę sprzed jego oczu zniknęły wszystkie obrazy. Na tle ścian była tylko ona — różowawa smuga z włosami w kolorze węgla, podobna do płatka róży upuszczonego z pociągu na tory. Róża.

     Przez chwilę patrzył na nią, raz tylko ganiąc się za to, że być może spostrzegła to i poczuła się niezręcznie. Nie mógł jednak oderwać od niej wzroku; a może raczej — od tego, jak patrzyła na obraz. To było w jakiś sposób pociągające, wręcz uzależniające, gdy patrzyło się na żywego człowieka wśród tylu martwych historii, krajobrazów. To ten właśnie człowiek je ożywiał, nadawał im znaczenie. Był dla nich Miłością — a ona zawsze nadaje sens lub go wydobywa.

     — Chciałoby się jej powiedzieć, że wcale nie umrze, co? — zagaił, stając w końcu obok niej i patrząc olej na płótnie z lat pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku.

     — Wszyscy umrzemy — odparła z lekką kpiną. — Ale sztuka jest ponad to. Non omnis moriar. Tutaj Wacław wraca i wszystko jest w porządku, a Antek Malczewski wcale nie rozwalił pierwszego romansu w polskim romantyzmie — zachichotała.

     — Antki coś mają do psucia romansów — mruknął pod nosem, na co ona powstrzymała się od uśmiechu. — No, ale ten to wybitnie. A Simmler jeszcze mu pomógł. Widzisz te szare, ciężkie chmury? To wojsko za Wacławem? Wszędzie zgiełk, nadciąga zła pogoda, a ci jak gdyby nigdy nic zatrzymali się w czasie na przytulasa. — Wywrócił oczyma.

     — Miłość zawsze zatrzymuje czas. Od tego jest — stwierdziła po chwili Ada. — Zatrzymujesz swój czas osobisty, by go dać drugiej osobie i by to samo otrzymać. Tak samo z obrazami. Dlatego lubię liczyć, kto ile przed jakim spędza. Kto jak kocha — szepnęła. — Ale czy nie uważasz, że zabieramy właśnie Wacławowi i Marysi prywatność?

     — Malczewski i Simmler zrobili to pierwsi, więc nie mam wyrzutów sumienia. Może... Usiądziemy? — Zaproponował, na co kiwnęła głową, oddychając powoli. — Tylko naprzeciw są Zyguś i Baśka, też jacyś tacy tragiczni. Znaczy, no, tragizmu nadała im Bona, która pewnie Basiunię otruła, ale Matejko uwiecznił. Sztuka chyba lubi nieszczęście.

     — Lubi miłość. A ona bywa nieszczęśliwa — sprostowała Ada, na co on przełknął powoli ślinę.

     — Co do szczęścia... — Student historii sztuki zaczął niepewnie. — Moi znajomi z ASP mają galerię sztuki, robią wystawę. O Van Goghu i... Pomyślałem... Chciałem... Cieszyłbym się, gdybyś przyszła — wypalił w końcu, na co policzki Ady stały się koloru jej sukienki. — Będzie naprawdę kameralnie, pewnie trochę pustawo jak tu, więc nie musisz obawiać się moich znajomych ani... — mówił coraz szybciej, zestresowany własną propozycją. — No w zasadzie niczego. Tylko kilka fotografii i obrazów, może Kubiccy zostawią swoje rzeźby. Choć to sztuka nowoczesna, to powinno ci się spodobać.

     — Miłość jest ponadczasowa, co nie? — Uśmiechnęła się, jak gdyby jeszcze nie chciała mówić "tak" lub "nie". Pokiwał głową, po czym zerknął na obraz. Wacław, gdybym miał twoje gadane, to może nie walnąłbym żadnej głupoty, powiedział w duszy do pierwszego polskiego romantyka. Ten jednak zajęty był Marią. — Przyjdę. Powiedz mi tylko gdzie i... Będzie mi miło, jeśli jakoś mnie po tym miejscu... Oprowadzisz. Pokażesz — skonkretyzowała, na co on wypuścił powoli powietrze. — W końcu opisujesz sztukę, no nie? — Zwróciła te srebrzyste oczy w jego stronę, a on poczuł ciarki na plecach.

     — T-tak — zająknął się, przeczesując palcami włosy. — Chociaż jestem w tym jak jakiś poeta wyklęty. Jak Norwid w romantyzmie. Tylko schować to wszystko do skrzyni i modlić się, żeby Rafka nie znalazł. — Zaśmiał się, a Ada razem z nim. Kustoszki muzeum spojrzały kontrolnie w ich stronę; co radosnego jest w pożegnaniu? Najpewniej perspektywa powrotu. Jednak perspektywy nie zawsze się sprawdzają.

     — To dla Norwida przyjdę! — zapewniła go. — No i dla Van Gogha oczywiście — dodała, zakładając czarny kosmyk za ucho.

     — Łamiesz mi serce. — Położył dłoń na sercu i udał, że się przewraca.

     — Artyści bez złamanego serca to nie artyści! Sztuka to piękność ze łzami w oczach i poharataną duszą! — Westchnęła Ada, a Wacław i Maria z obrazu jak gdyby otarli te smugi łez.

•♡•

𝐒𝐚𝐥𝐯𝐞!

"Maria" to był pierwszy tekst, jaki przeczytałam na romantyzmie na studiach, więc kiedy dowiedziałam się, że ten obraz jest w MNW nie mogłam go pominąć! A Wy — co myślicie o pożegnaniach?

𝐕𝐚𝐥𝐞!

o studencie sztuki, Biblii i herbatnikachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz