"Dzieło sztuki ma wyrażać to, co nie jest poddane śmierci".
Constantin BrâncușiSesja to wyjątkowo uprzykrzający dni element Czerwca. Wydaje się, że sam miesiąc chciałby się jej pozbyć; tak duszny jest, jakby miał zemdleć na samą jej obecność. Antek odczuł to dotkliwie, gdy w hallu Muzeum Narodowego padła klimatyzacja. Wytarł więc pot z czoła i rozpiął góry guzik jasnofioletowej koszuli, uśmiechając się do pani przy kasie. Jeśli ludzie na ogół go denerwowali, to ta kobieta urastała w jego sercu do rangi anioła, opiekuna sztuki i ostoi normalności w całym tym — jak zwykł mawiać — pierdzielniku.
— Otworzyliśmy właśnie wystawę "Polska siła obrazu" — zagaiła. — Może się pan wybierze? Simmler, Matejko, Boznańska, Kossakowie... — Wyliczała na palcach.
— Elita mityzowania narodu — stwierdził ze śmiechem, ziewając ukradkiem i lustrując ludzi wchodzących po wielkich schodach. Studenci konserwacji zabytków znowu wywalili się ze sztalugą i płótnem, co z tej perspektywy wyglądało dość zabawnie. Upadek sztuki.
— Ale w mitach jest ziarenko prawdy. Albo smuga farby — odpowiedziała ciepło Matylda, podpisująca akurat jakieś dokumenty przy okienku obok. — Ruszczyc obok Weissa, byle po zamknięciu, żeby mi się nie zlecieli — dodała, po czym zwróciła się w stronę studenta, odgarniając do tyłu swoje platynowe włosy. — Sęk w tym czy umiemy to odczytać, prawda? — dopowiedziała, po czym poprawiła marynarkę, odchodząc w kierunku masywnych schodów. Antek popatrzył za nią z lubością; chyba wszyscy uwielbiali tę kobietę na równi z nim. Adwokat Mistrzów, mówili o wicedyrektorce, która wybronić umiała nawet malarstwo współczesne, które nazywała "mlekiem do gorzkiej kawy sztuki". A mleka Matylda Świt nie znosiła.
By utrzeć jej nosa i sprawdzić obecność owych smug, chłopak pospieszył w kierunku wspomnianej wystawy, wierząc gorąco, że spotka tam Adę. Przeszedł obok "Reytana", jak zwykle rozdartego (i rozdzierającego szaty), a "Melancholia" Malczewskiego wprowadziła go w swój tytułowy stan na dobrą minutę. Stwierdził następnie, że "Wojna kokosza" nie jest warta grosza (a może bardziej — czasu), bo minął ją szybko, za nic mając Zygmunta Starego. Kossak zatrzymał go na moment przy swojej "Bitwie pod Raszynem", jednak "chłopaki" radziły sobie bez niego, więc skierował się ku niebieskim ścianom w dalszej części wystawy.
I cud czy nie cud — nie mylił się, co do obecności Ady. Dziewczyna stała bowiem przed "Pożegnaniem Wacława z Marią", które zatrzymał na płótnie Józef Simmler. Cholera, pomyślał Antek, czemu tak wiele malarzy to "Józefowie". Przecież archetyp był cieślą, robił w deskach, nie na płótnach. Co to, jakiś "level up"?, pytał sam siebie, mijając Zygmunta Augusta z Barbarą, których przyłapał Matejko. Odwrócił jednak wzrok od wileńskiego dworu, by spojrzeć na "Pożegnanie...".
Bądź co bądź — nie znosił pożegnań. Wydawały mu się niesamowicie smutne (i ani trochę romantyczne!). Czy miłość ma w sobie smutek?, myślał. Cóż, on chciałby mieć w sobie Miłość. Zacisnął palce na grzbiecie notesu do zajęć Leona, po czym usiadł przy ścianie, patrząc na czarnowłosą.
Dziś widział ją w nieco przydużej, różowej sukience, uśmiechającą się z troską do zrozpaczonej Marii. I może to ta "smuga" wspomniana przez Matyldę, a może szybsze uderzenie serca, ale przez chwilę sprzed jego oczu zniknęły wszystkie obrazy. Na tle ścian była tylko ona — różowawa smuga z włosami w kolorze węgla, podobna do płatka róży upuszczonego z pociągu na tory. Róża.
Przez chwilę patrzył na nią, raz tylko ganiąc się za to, że być może spostrzegła to i poczuła się niezręcznie. Nie mógł jednak oderwać od niej wzroku; a może raczej — od tego, jak patrzyła na obraz. To było w jakiś sposób pociągające, wręcz uzależniające, gdy patrzyło się na żywego człowieka wśród tylu martwych historii, krajobrazów. To ten właśnie człowiek je ożywiał, nadawał im znaczenie. Był dla nich Miłością — a ona zawsze nadaje sens lub go wydobywa.
— Chciałoby się jej powiedzieć, że wcale nie umrze, co? — zagaił, stając w końcu obok niej i patrząc olej na płótnie z lat pięćdziesiątych dziewiętnastego wieku.
— Wszyscy umrzemy — odparła z lekką kpiną. — Ale sztuka jest ponad to. Non omnis moriar. Tutaj Wacław wraca i wszystko jest w porządku, a Antek Malczewski wcale nie rozwalił pierwszego romansu w polskim romantyzmie — zachichotała.
— Antki coś mają do psucia romansów — mruknął pod nosem, na co ona powstrzymała się od uśmiechu. — No, ale ten to wybitnie. A Simmler jeszcze mu pomógł. Widzisz te szare, ciężkie chmury? To wojsko za Wacławem? Wszędzie zgiełk, nadciąga zła pogoda, a ci jak gdyby nigdy nic zatrzymali się w czasie na przytulasa. — Wywrócił oczyma.
— Miłość zawsze zatrzymuje czas. Od tego jest — stwierdziła po chwili Ada. — Zatrzymujesz swój czas osobisty, by go dać drugiej osobie i by to samo otrzymać. Tak samo z obrazami. Dlatego lubię liczyć, kto ile przed jakim spędza. Kto jak kocha — szepnęła. — Ale czy nie uważasz, że zabieramy właśnie Wacławowi i Marysi prywatność?
— Malczewski i Simmler zrobili to pierwsi, więc nie mam wyrzutów sumienia. Może... Usiądziemy? — Zaproponował, na co kiwnęła głową, oddychając powoli. — Tylko naprzeciw są Zyguś i Baśka, też jacyś tacy tragiczni. Znaczy, no, tragizmu nadała im Bona, która pewnie Basiunię otruła, ale Matejko uwiecznił. Sztuka chyba lubi nieszczęście.
— Lubi miłość. A ona bywa nieszczęśliwa — sprostowała Ada, na co on przełknął powoli ślinę.
— Co do szczęścia... — Student historii sztuki zaczął niepewnie. — Moi znajomi z ASP mają galerię sztuki, robią wystawę. O Van Goghu i... Pomyślałem... Chciałem... Cieszyłbym się, gdybyś przyszła — wypalił w końcu, na co policzki Ady stały się koloru jej sukienki. — Będzie naprawdę kameralnie, pewnie trochę pustawo jak tu, więc nie musisz obawiać się moich znajomych ani... — mówił coraz szybciej, zestresowany własną propozycją. — No w zasadzie niczego. Tylko kilka fotografii i obrazów, może Kubiccy zostawią swoje rzeźby. Choć to sztuka nowoczesna, to powinno ci się spodobać.
— Miłość jest ponadczasowa, co nie? — Uśmiechnęła się, jak gdyby jeszcze nie chciała mówić "tak" lub "nie". Pokiwał głową, po czym zerknął na obraz. Wacław, gdybym miał twoje gadane, to może nie walnąłbym żadnej głupoty, powiedział w duszy do pierwszego polskiego romantyka. Ten jednak zajęty był Marią. — Przyjdę. Powiedz mi tylko gdzie i... Będzie mi miło, jeśli jakoś mnie po tym miejscu... Oprowadzisz. Pokażesz — skonkretyzowała, na co on wypuścił powoli powietrze. — W końcu opisujesz sztukę, no nie? — Zwróciła te srebrzyste oczy w jego stronę, a on poczuł ciarki na plecach.
— T-tak — zająknął się, przeczesując palcami włosy. — Chociaż jestem w tym jak jakiś poeta wyklęty. Jak Norwid w romantyzmie. Tylko schować to wszystko do skrzyni i modlić się, żeby Rafka nie znalazł. — Zaśmiał się, a Ada razem z nim. Kustoszki muzeum spojrzały kontrolnie w ich stronę; co radosnego jest w pożegnaniu? Najpewniej perspektywa powrotu. Jednak perspektywy nie zawsze się sprawdzają.
— To dla Norwida przyjdę! — zapewniła go. — No i dla Van Gogha oczywiście — dodała, zakładając czarny kosmyk za ucho.
— Łamiesz mi serce. — Położył dłoń na sercu i udał, że się przewraca.
— Artyści bez złamanego serca to nie artyści! Sztuka to piękność ze łzami w oczach i poharataną duszą! — Westchnęła Ada, a Wacław i Maria z obrazu jak gdyby otarli te smugi łez.
•♡•
𝐒𝐚𝐥𝐯𝐞!
"Maria" to był pierwszy tekst, jaki przeczytałam na romantyzmie na studiach, więc kiedy dowiedziałam się, że ten obraz jest w MNW nie mogłam go pominąć! A Wy — co myślicie o pożegnaniach?
𝐕𝐚𝐥𝐞!
CZYTASZ
o studencie sztuki, Biblii i herbatnikach
Short Story"Sztuka jest po to, aby wyzwolić w nas, uruchomić pokłady przeżyć, które spowodują tęsknotę za pięknem człowieczym". Ks. Mieczysław Maliński Kiedy ekscentryczny i zakochany w Michale Aniele profesor malarstwa każe swoim studentom spędzać wolne popoł...