8. Trefna Praga i namacalny Van Gogh

435 83 237
                                    

     "Miłość to znaczy więcej niż ludzie o niej wiedzą"
Vincent van Gogh

     Powiedzieć, że Antek się denerwował, to nic nie powiedzieć. Całe niemalże letnie popołudnie spędził na nauce w swoim nieco zadymionym mieszkaniu, a kolejne kubki z kawą przysparzały jego serce o szybsze bicie i to wcale nie ze szczęścia. Paprotki wylegiwały się na parapecie, rozciągnięte jak leniwe koty, a on co raz na nie zerkał, jakby oczekiwał jakiegoś mruczenia czy innego kociego dźwięku. Samochody pędziły za oknem, ludzie biegli gdzieś jak zwykle, a on przecierał co raz okulary, jak gdyby chciał upewnić się, że widzi ten świat, że on istnieje, że jest.

     A w tym dziwnym — ale istniejącym! — świecie była jego randka z Adą. Randka — co za głupie słowo! Słodki, nieco drżący początek, nawet nieco zalotny na wargach i twarde, mocne D, a po nim K i nieśmiałe, ledwo słyszalne A, gdzieś z tyłu gardła, w którym język stawał z nerwów. Cholerne słowa! Pieprz się, Rafka, z tym twoim opowiadaniem obrazów, pomyślał, przygryzając policzek od środka.

     Sesja zbliżała się wielkimi krokami, a ona odczytał ledwie cztery, może pięć obrazów. Czas spędzony w Muzeum Narodowym tak naprawdę był czasem spędzonym z Adą, przez co zapominał o swoim zadaniu do ekscentrycznego wykładowcy. Nie w głowie była mu sztuka, gdy ogromną sztuką było chociażby wysłowienie się w towarzystwie brunetki. Onieśmielała go, o co by siebie nie posądził. Widział przecież tak wiele dzieł sztuki, tak wiele obrazów, rzeźb... A jednak była ona. Tak cudownie normalna. Tak pięknie zwyczajna i zwyczajnie piękna. Rewersem tego piękna była prawdziwość — Ada istniała i była tak niesamowicie blisko! Nie dziwne więc, że w jego głowie i sercu rodziło się coś, czego wcześniej tam nie było i sam nie wiedział czy ganić się za to, czy może przyjąć to i pozwolić temu czemuś na rozkwit.

     Szczerze mówiąc obawiał się zauroczenia w Dziewczynie z Muzeum. Prawie jej nie znał — była jak obraz, który podziwiał, lecz — niech że go ukatrupią wszyscy poloniści! — co autor miał na myśli, gdy go tworzył? Co ona myślała, co ona czuła, co kryło się za jej oczyma i uśmiechem? Głowił się nad tym non stop i już mu się w sercu kręciło od tego wszystkiego. Psiakrew to cholerne serce!

     Wstał w końcu od biurka, po czym zgarnął notatki do szuflady i zerknął w lustro. Na wystawę Julki i Konrada wszyscy przychodzili jak zwykle. A zwykle na wydziale historii sztuki oznaczało — cóż — niecodziennie. Przeczesał więc palcami kasztanowe włosy i poprawił kołnierz koszuli w kolorze gołębich skrzydeł (Leon uwielbiał ten kolor i uważał, że wyraża stan jego duszy, kiedy profesor Milena Koniczyna bierze wolne). Westchnął przy tym przeciągle, po czym wrzucił paczkę papierosów do kieszeni i wyszedł z mieszkania, cicho zamykając drzwi.

     Stamtąd pojechał na Pragę i skierował się Ząbkowską w stronę Konesera, przy którym Kubiccy mieli swoją pracownię i galerię. Minął dwie studentki konserwacji zabytków i przywitał się z chłopakiem z filologii, który prawie wszedł na latarnię, tak zaczytał się w tomiku Norwida. Norwid, przemknęło Antkowi przez myśl, powiedziała, że bardzo go lubi. Gdybym choć trochę znał się na wierszach...

     Ksawery czekał już przed wejściem z ich wspólną koleżanką, Marianną, która najspokojniej w świecie dopalała elektryka o miętowym olejku. Wymienili uściski na powitanie, po czym blondyn nachylił się w stronę kolegi, ziewając nieco zbyt teatralnie.

     — No to gdzie ta nasza Mona Lisa, hm? — Szturchnął przyjaciela w bok, rozglądając się uważnie. Julia i Konrad już otworzyli drzwi galerii i wręczali każdemu wchodzącemu słonecznika. Van Gogh sam by po takiego przyszedł, jak wyjęty z obrazu!, zapewniali z uśmiechami.

o studencie sztuki, Biblii i herbatnikachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz