Na jaw wychodzi prawda

42 3 32
                                    

Było już po lekcjach, a jak wiadomo, po skończonych lekcjach, wielu ludzi jak najszybciej się wynosi stamtąd, byleby dłużej tam nie siedzieć. Niektórzy jeszcze tego dnia zostawali przez zajęcia pozaszkolne, albo poprawić niedawno nałapane jedynki.

Zoya zaliczała się z Dimitryjem do tej pierwszej grupy. Do szkoły przychodzili po to, żeby zobaczyć się z przyjaciółmi, albo wywinąć numer ludziom których niecierpieli. I nie mieli problemu później z nauczycielami, bo nikt ich nigdy nie przyłapał. A nawet jeśli, to oboje zawsze potrafili uciec z miejsca zdarzenia, i nie mogli ich potem złapać. Nazywali to Szczęściem Debila.

- Matko... Jestem zmęczona... - powiedziała nastolatka, przeciągając się - Ta baba od biologii to jakieś zło wcielone. Co ona taka jest wredna?

- Nie wiem, ale jedno jest pewne. Współczuję jej dzieciom, które się za nią wstydzą, a konkretnie córce - odpowiedział Marco bliźniakom.

- To ona ma córkę?! - zdziwił się Dimitry, wystrzeszczając na piegusa oczy razem z siostrą.

- No tak. Ona chodzi nawet z nami do klasy.

Zoya się skrzywiła. Poznała większość dziewczyn w swojej klasie, ale żadna z nich nie wydawała się być wredną jędzą. Jeśli któraś z nich faktycznie jest jej córką, to już jej współczuję. Dziewczyna pewnie nie ma łatwo z taką kobietą jako matką.

- Kto jest tą nieszczęściarą? - Zoya żądając to pytanie, wyciągnęła z plecaka butelkę soku wiśniowo-jabłkowego. Dimitry jej go kupił, w zamian za śniadanie którego nie zjadła, razem z naleśnikami które wziął dla niej na wynos z baru. Były pyszne, z czekoladą, masłem orzechowym i bananami. Wciągnęła je w porze obiadu, aż jej się uszy trzęsły. Odkręciła butelkę, upijając trochę.

- Historia - zawartość tego co dziewczyna miała w ustach, wyleciała jak woda z gejzera na najbliższą powierzchnię. Jednak nie była nią podłoga, a czyjeś plecy odziane w brązową marynarkę z zielonym jednorożcem w herbie.

Gdy uniosła głowę, spotkała się ze spojrzeniem małych, złotych szczurzych oczek, które należały do dziewczyny z którą się wczoraj starła.

Nie dość, że dzisiaj dopadło mnie wredne babsko od biologii, to miałam jeszcze to nieszczęście trafić na nią. Ewidentnie nie jest to dzisiaj mój dzień.

- To było obrzydliwe, Petrov - warknęła w jej stronę blondynka, ściągając z ramion marynarkę - Ale nie bardziej niż twoja twarz.

- No popatrz, mam aktualnie to samo - mruknęła srebrnowłosa - Czy ty lubisz wnerwiać ludzi w ich najgorszym możliwym momencie życia, czy po prostu tylko ja mam takiego pecha, że akurat ty musiałaś się teraz napatoczyć?

- Na twoim miejscu przyjęłabym to jako zaszczyt. Nie każdemu oferuję rozmowę z moją osobą.

- Jeśli zaszczytem nazywasz znoszenie twojej mordy, w której ukrztałtowaniu pomagał chodnik, to nie zalicza się to do szczytu moich marzeń.

Blondynka stojąca przed nią wykrzywiła usta w lekkim grymasie, ale twarz pozostała taka sama. Jedyne co ją zdradzało, to oczy. Mówiły jasno, że te słowa ubodły minimalnie jej ego.

Odchrząknęła tylko, chcąc udać że wcale jej to nie ruszyło. Odsunęła się kawałek, ukazując chłopaka poznanego wczoraj.

To ten sam brunet. David Barton, jeśli się nie mylę.

- Dziwię się że masz jeszcze siłę pyskować. Takie maluchy jak ty, szybko tracą energię po pobycie w szkole kilku godzin.

- W takim razie dostąpiłaś zaszczytu by się przekonać, że twoje domysły są gówno warte - wypowiadając te słowa czuła że trafia ją szlak na to co powiedziała jej Dreyse. Rozumiem że jestem niska, ale kurwa mać! To był cios poniżej pasa!

Uniesiona na Skrzydłach WolnościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz