Nasz świat pożera zaraza. Stworzona z nienawiści, gniewu, rozpaczy oraz czystego szaleństwa. Tak mówiono nam od dziecka, i od dziecka trenowani byliśmy aby tą zarazę wyplewiać. Powoli, skutecznie, rosnąc w siłę, rozwijając się, stając silniejszymi. Jesteśmy niczym filary, które podtrzymują ludzkość przy życiu, w ryzach i bezpieczeństwie. Walczymy ze złem choć nie każdy to docenia, nie każdy widzi w nas tych, którzy poświęcają całe życia ku temu, aby dzisiaj było lepsze od wczoraj, a jutro jeszcze lepsze od dzisiaj. Byliśmy nazywani męczennikami, którzy nigdy do niczego nie dojdą mimo tych wszystkich chęci. Wyzywali nas od pasożytów, sekty, fałszywych bohaterów. Obrzucano nas zgniłymi owocami i warzywami, kamieniami, cegłami, nawet łajnem, gdy tylko pojawialiśmy się w wioskach oraz miastach nie widzących w nas przyszłości. My jedynie wykonywaliśmy swoje zadania, rozkazy dane nam przez światło. Patrolowaliśmy okolice, lasy, pobliskie mieściny i wszystko w czym mogło kryć się zagrożenie. Zaczynaliśmy jak najemnicy, ubrani w białe płaszcze przyjmowaliśmy każde najmniejsze zadanie. Nie braliśmy pieniędzy. Naszą zapłatą było bezpieczeństwo i dobro obywateli tego rozpadającego się świata. Z czasem nasza liczebność z roku na rok wzrastała. Ludzie dołączali do nas chcąc pomóc temu zepsutemu światu. Oddawali pod nasze anielskie skrzydła swoje pociechy, modląc się jednocześnie aby wyrosły na najprawdziwszych bohaterów. Wędrowaliśmy po przegniłej ziemi tej planety tępiąc każde najmniejsze źródło ciemnej mocy. W końcu jednak było nas za wielu aby żyć w ciągłym ruchu, bez przerwy podróżując. Przystanęliśmy w jednym miejscu, tworząc tam pierwszą ostoję spokoju. Prowadzeni słowami światła staliśmy się zakonem trenującym rycerzy oraz wielkich wojowników. Oczywiście jak w każdym rozwijającym się społeczeństwie muszą pojawić się odchyły. Osoby, które nie zgadzają się z naszymi poglądami, które chcą wszystko robić po swojemu lub zagarnąć jak najwięcej bogactwa i władzy. Czarne owce schowane w cieniu stada. Zgniłe owoce na dnie kosza z jabłkami. Jadowite węże wśród uschniętych gałęzi. Ale mimo to nie poddawaliśmy się i tak właśnie staliśmy się zakonem. Jako rodzina, przyjaciele oraz towarzysze, kilkadziesiąt lat później znani jesteśmy jako Zakon Obrońców Ludzkości...
Opowiadał nauczyciel historii zakonu w małej, ciemnej sali z włączonym rzutnikiem. Na ekranie wyświetlały się obrazy oraz słowa, mające wzbudzać nas coraz większy patriotyzm. Jednocześnie czytał z książki, opowiadając dzieje naszych przodków kilkunasto osobowej klasie.
- Ekhem. Panno Galahad.Zwrócił uwagę starszy pan, którego siwe wąsy łączyły się z bokobrodami. Jednocześnie stuknął mnie książką w głowę.
- Rozumiem że jest pani wytypowana do tytułu paladyna, ale dalej musi pani brać czynny udział w lekcji...Dopowiedział gdy odkleiłam twarz od biurka i zasłoniłem usta ziewając. Parę mrugnięć, a mroczki przed oczami zniknęły. Spojrzałam na nauczyciela siadając prosto.
- Przepraszam. Po prostu całą noc myślałam nad przemową.Stwierdziłam nie kłamiąc i pokazując skruchę. Starszy mężczyzna pokręcił głową po czym odszedł ode mnie wracając do opowiadania. Siedząc w pierwszych ławkach zaczęłam słyszeć za plecami rozmowy innych uczniów wytypowanych do promocji. Prawda jest taka że nie mają po co się łudzić, ponieważ ja już dawno zostałam wybrana. Mając najlepsze wyniki w nauce i na treningach, przestali być dla mnie konkurencją. Jednak nie lubię się tym chwalić, nie lubię wychodzić przed szereg bo wtedy za moimi plecami zaczynają się plotki, obgadywanie i nie miłe komentarze. Gdybym mogła, została bym zwykłym rycerzem jak reszta, byle by nie być osamotnioną duszyczką na froncie... Hierarchia w zakonie jest prosta. Przyjmujemy nawet dzieci, które uczą się jak w czasach przed wielką wojną wszystkich podstaw takich jak pisanie, czytanie czy liczenie. W wieku piętnastu lat zostają Rekrutami, którzy uczą się i trenują aby pewnego dnia stać się Paladynem. Rekrutów może być nawet setka, a wszystkich rozdziela się na parę grup, w zależności od specjalności i talentów jednostek. Następnie po trzech latach nauki z każdego takiego oddziału wybierane jest maksymalnie dwóch najlepszych uczniów, którzy otrzymają szansę awansu. Z wybrańców tworzy się osobną klasę, oddział, z którego wytypowany będzie najlepszy Rekrut. Na końcu każdy przechodzi przez specjalny, niezwykle wymagający egzamin, na którym sprawdzana jest nasza wiedza, umiejętności oraz to jak walczymy. Osoba z najlepszym wynikiem zostanie wcielona w szereg nielicznej elity Zakonu. Reszta, która się nie załapała zostanie zwykłymi Rycerzami lub otrzyma możliwość dalszej nauki na pozycję Paladyna. Oczywiście istnieją różne klasy, stopnie i tytuły, ale najczęściej wszystko sprowadza się do najprostszej postaci. Lata nauki aby wbić się na poziom potrzebny do zostania Paladynem wynoszą co najmniej trzy. I niezwykle rzadko zdarza się aby ktoś podołał takiemu wyzwaniu w tak krótkim czasie. Najczęściej ostatecznego egzaminu nie udaje się przejść praktycznie nikomu, kto trenował jedynie te trzy lata. Ostatni taki przypadek wydarzył się cztery lata temu gdy córka jednego z Paladynów zniszczyła resztę Rekrutów w statystykach. Jednak w nowym pokoleniu kolejnej osobie udało się tego dokonać. I to niestety właśnie ja... Tydzień po tych właśnie zajęciach stanęłam na hali pełnej innych rekrutów. Wręczono mi medal, dyplom oraz tytuł Paladyna. Nasza przywódczyni, Gabriel, uhonorowała mnie swoim mieczem światła. Jak zawsze piękna i wysoka, blond włosa kobieta o anielskiej urodzie uśmiechała się promieniście. Wygłosiłam mowę końcową dziękując wszystkim moim rówieśnikom za wspólne lata nauki, lecz nie otrzymałam prawie żadnych braw. Zazdrościli mi, gardzili mną, patrzyli na mnie z obrzydzeniem chcąc stać tam gdzie stoję właśnie ja. Każdy aspiruje do tego tytułu nie chcąc stać się mięsem armatnim. Niestety jednak otrzymując tytuł byle Rycerza jesteśmy zmuszani do najbrudniejszej roboty. Gdy było już po wszystkim odeszłam do specjalnej sali treningowej dla Paladynów. Nie minęło wiele czasu abym wyrobiła sobie swój styl, przygotowała sprzęt i porozmawiała z naszymi naukowcami. Tak, częścią zakonu są także naukowcy, czarownicy, mechanicy, kowale i wiele więcej ludzi, którzy stoją za naszymi plecami tworząc dla nas prawdziwe cuda. Będąc wytrenowaną doskonale w samoobronie, chronieniu innych oraz korzystaniu magii obronnej byłam już gotowa do działania. Ubrałam białą zbroję ze srebrnymi elementami i krótką pelerynką. Na głowę nałożyłam diadem, przy którego jednej końcówce znajdowała się słuchawka oraz mikrofonik. Na moich barkach, plecach i na kawałku materiału zwisającego zza pasa widniał symbol zakonu, krzyż połączony z mieczem, wokół którego znajdują się trzy okręgi. Oznacza on oczywiście wiarę oraz siłę, a koła mają przedstawiać trzy kroki ku oświeceniu. Wzdychając cicho pod nosem wyszłam z pomieszczenia i przekierowałam się do sali dowodzenia. Tam poznać miałam swoją partnerkę, o której wspomniali mi wcześniej naukowcy. Wszyscy Paladyni działają w parach, a moją ma być wcześniej wspomniana córka jednego z nich. Weszłam do pokoju pełnego monitorów i ludzi siedzących przy nich. Obok trzymali coś co wyglądało na telefon, a pod biurkami posiadali maszyny drukujące zlecenia. Otrzymywali oni zadania, a następnie przekazywali je Paladynom lub Rycerzom na zewnątrz. Zobaczyłam stojącą przy ścianie dziewczynę o długich, rozpuszczonych blond włosach. Jej różowo-fioletowe oczy wydawały się zupełnie nieobecne, wpatrzone w podłogę. Wyglądała zupełnie jak przepiękna lalka bez żadnego wyrazu twarzy, nieruchoma, budząca jednocześnie podziw oraz strach. Podeszłam powoli do niej, a ta odrazu odwróciła się w moją stronę odstając od ściany i spoglądając głęboko w moje bursztynowe oczy.
- E-ee... Jestem Noela. Noela Galahad. Będę od dzisiaj twoją partnerką w krucjacie ku lepszej przyszłości.
CZYTASZ
The Boys Vicious Crusade
AdventureDruga część fantastycznej historii z uniwersum The Boys. Ten sam świat, te same problemy, parę nowych postaci. Tym razem historia opowiadana będzie głównie z perspektywy młodej dziewczyny, która należy do Zakonu Obrońców Ludzkości. Poznamy inną pers...