Słońce jak zwykle jasno świeciło na niebie, ogrzewając nasze góry Soujobo. Skąpana jego blaskiem zbierałam zioła oraz inne rośliny jakie znalazłam na małej polanie niedaleko obozu. Zapach kwiatów i trawy wypełniał moje nozdrza, a świeże powietrze płuca.
- O. Moje ulubione...Rzuciłam pod nosem chyba sama do siebie zauważając ukryte w trawie marchewki. Wyrwałam ich parę z ziemi dokładnie oczyszczając z gleby i ciesząc się pod nosem. Schowałam warzywa obok ziół do własnoręcznie splecionego koszyka, a następnie wstałam rozglądając się. Ujrzałam jak stado ptaków unosi się w powietrze gwałtownie, jednak żaden dźwięk nie docierał do moich czułych uszu. Powoli tak jak praktycznie codziennie przeszłam się między potężnymi drzewami w stronę cmentarzyska. Minęło kilkanaście minut, a moim oczom ukazał się znajomy widok starej, mocno zniszczonej areny. Miejsce to bardzo dawno temu służyło jako pole bitwy dla młodych adeptów sztuk walki mieczem. Niestety w tej chwili pokryte jest ich krwią, martwymi od lat ciałami oraz zwłokami śmiałków, którzy odważyli się położyć stopę na tej świętej i jednocześnie przeklętej ziemi. Człowiek odpowiedzialny za to siedział jak zawsze na środku, w bez ruchu, czekając na następną ofiarę. Westchnęłam myśląc nad tym, że od lat nikt nowy się nie pojawił. Miałam już zawracać aby skierować się w stronę mojego obozowiska, lecz do moich długich i bardzo czułych uszu dotarł czyjś głos. Schowałam się odrazu za krzakami obserwując jak grupa kompletnie nieświadomych osób zbliża się do areny.
- O nie nie nie... Zbudzą go...Wyszeptałam pod nosem martwiąc się o życia tych nieszczęśników. Nie raz próbowałam pomóc kroczącym tędy ludziom i na szczęście w większości przypadków się słuchali. Co do tych, niestety nie zdążyłam ich ostrzec. Oglądałam jak grupa około dziesięciu mężczyzn oraz kobiet w białych zbrojach zakrywających całe ciało powoli podchodziła sprawdzić o co chodzi. Dwójka nieznajomych mi rycerzy zbliżyła się do tronu zbudowanego z broni uzbieranej przez lata na polu walki. Miecze, włócznie, różnego rodzaju ostrza i nie tylko, służyły jako materiał tworzący potężny tron. Na ogromnym, metalowym siedzeniu swoje miejsce posiadał człowiek, który gołymi pięściami wyrywa drzewa, zabija dzikie bestie i bez problemu łamie nawet najtwardsze kości.
- Ej. To tylko jakiś martwy, stary dziad.Skomentowała jedna osoba nieświadoma niebezpieczeństwa w jakim jest właśnie położona. Mimo tych długich, okalających twarz, czarnych włosów oraz ciemnej, gęstej brody jest to najprawdziwsza maszyna do zabijania.
- Na pewno nie żyje?Zapytała jakaś kobieta stojąca z boku i notująca coś w zeszycie. Czwórka innych rycerzy oglądała walające się wokół, zmasakrowane zwłoki, gdy reszta spokojnie czekała na granicy lasu oraz areny.
- Tak. Raczej nikt nie przeżył by z mieczem wbitym prosto w serce.Dodał drugi z gości w białych zbrojach, przyglądający się siedzącemu na tronie, prawie trzymetrowemu mężczyźnie. Faktycznie z klatki piersiowej giganta wystawało ostrze, ale niestety dla każdego kto dał się nabrać, to jedynie pułapka.
- Strasznie blady... Ale za to jakie mięśnie.Rzucił rycerz stojący najbliżej, spokojnie czekającego na idealną okazję do ataku, mężczyzny. Byłam zaskoczona, że dał im tak dużo czasu, ale może faktycznie... Może w końcu pożegnał się z życiem?
- Dobra. Zostawcie go i pomóżcie liczyć ciała.Stwierdziła stanowczo kobieta trzymająca notatnik. Skończyła pisać i zamknęła zeszyt rozglądając się. Chciałam się ruszyć, aby lepiej zobaczyć co dokładniej sprawdzają goście przy zwłokach, ale przez przypadek przewróciłam swój koszyk.
- Co to było?Powiedział jeden z rycerzy stojących przy tronie, słyszący jak moje marchewki wypadają na ziemię. Zebrałam je najszybciej jak mogłam, a następnie uciekłam.
- Ty też to słyszałeś?
CZYTASZ
The Boys Vicious Crusade
AdventureDruga część fantastycznej historii z uniwersum The Boys. Ten sam świat, te same problemy, parę nowych postaci. Tym razem historia opowiadana będzie głównie z perspektywy młodej dziewczyny, która należy do Zakonu Obrońców Ludzkości. Poznamy inną pers...