#9 Wpływy Zakonu

6 4 0
                                    

Słońce jak zwykle jasno świeciło na niebie, ogrzewając nasze góry Soujobo. Skąpana jego blaskiem zbierałam zioła oraz inne rośliny jakie znalazłam na małej polanie niedaleko obozu. Zapach kwiatów i trawy wypełniał moje nozdrza, a świeże powietrze płuca.
- O. Moje ulubione...

Rzuciłam pod nosem chyba sama do siebie zauważając ukryte w trawie marchewki. Wyrwałam ich parę z ziemi dokładnie oczyszczając z gleby i ciesząc się pod nosem. Schowałam warzywa obok ziół do własnoręcznie splecionego koszyka, a następnie wstałam rozglądając się. Ujrzałam jak stado ptaków unosi się w powietrze gwałtownie, jednak żaden dźwięk nie docierał do moich czułych uszu. Powoli tak jak praktycznie codziennie przeszłam się między potężnymi drzewami w stronę cmentarzyska. Minęło kilkanaście minut, a moim oczom ukazał się znajomy widok starej, mocno zniszczonej areny. Miejsce to bardzo dawno temu służyło jako pole bitwy dla młodych adeptów sztuk walki mieczem. Niestety w tej chwili pokryte jest ich krwią, martwymi od lat ciałami oraz zwłokami śmiałków, którzy odważyli się położyć stopę na tej świętej i jednocześnie przeklętej ziemi. Człowiek odpowiedzialny za to siedział jak zawsze na środku, w bez ruchu, czekając na następną ofiarę. Westchnęłam myśląc nad tym, że od lat nikt nowy się nie pojawił. Miałam już zawracać aby skierować się w stronę mojego obozowiska, lecz do moich długich i bardzo czułych uszu dotarł czyjś głos. Schowałam się odrazu za krzakami obserwując jak grupa kompletnie nieświadomych osób zbliża się do areny.
- O nie nie nie... Zbudzą go...

Wyszeptałam pod nosem martwiąc się o życia tych nieszczęśników. Nie raz próbowałam pomóc kroczącym tędy ludziom i na szczęście w większości przypadków się słuchali. Co do tych, niestety nie zdążyłam ich ostrzec. Oglądałam jak grupa około dziesięciu mężczyzn oraz kobiet w białych zbrojach zakrywających całe ciało powoli podchodziła sprawdzić o co chodzi. Dwójka nieznajomych mi rycerzy zbliżyła się do tronu zbudowanego z broni uzbieranej przez lata na polu walki. Miecze, włócznie, różnego rodzaju ostrza i nie tylko, służyły jako materiał tworzący potężny tron. Na ogromnym, metalowym siedzeniu swoje miejsce posiadał człowiek, który gołymi pięściami wyrywa drzewa, zabija dzikie bestie i bez problemu łamie nawet najtwardsze kości.
- Ej. To tylko jakiś martwy, stary dziad.

Skomentowała jedna osoba nieświadoma niebezpieczeństwa w jakim jest właśnie położona. Mimo tych długich, okalających twarz, czarnych włosów oraz ciemnej, gęstej brody jest to najprawdziwsza maszyna do zabijania.
- Na pewno nie żyje?

Zapytała jakaś kobieta stojąca z boku i notująca coś w zeszycie. Czwórka innych rycerzy oglądała walające się wokół, zmasakrowane zwłoki, gdy reszta spokojnie czekała na granicy lasu oraz areny.
- Tak. Raczej nikt nie przeżył by z mieczem wbitym prosto w serce.

Dodał drugi z gości w białych zbrojach, przyglądający się siedzącemu na tronie, prawie trzymetrowemu mężczyźnie. Faktycznie z klatki piersiowej giganta wystawało ostrze, ale niestety dla każdego kto dał się nabrać, to jedynie pułapka.
- Strasznie blady... Ale za to jakie mięśnie.

Rzucił rycerz stojący najbliżej, spokojnie czekającego na idealną okazję do ataku, mężczyzny. Byłam zaskoczona, że dał im tak dużo czasu, ale może faktycznie... Może w końcu pożegnał się z życiem?
- Dobra. Zostawcie go i pomóżcie liczyć ciała.

Stwierdziła stanowczo kobieta trzymająca notatnik. Skończyła pisać i zamknęła zeszyt rozglądając się. Chciałam się ruszyć, aby lepiej zobaczyć co dokładniej sprawdzają goście przy zwłokach, ale przez przypadek przewróciłam swój koszyk.
- Co to było?

Powiedział jeden z rycerzy stojących przy tronie, słyszący jak moje marchewki wypadają na ziemię. Zebrałam je najszybciej jak mogłam, a następnie uciekłam.
- Ty też to słyszałeś?

The Boys Vicious CrusadeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz