"I don't want to set the world on fire"
The Ink SpotsChcieliśmy spełniać marzenia i latać jak ptaki po bezkresnym niebie otoczone innymi, które kryją się pod naszym blaskiem jak niewinne stworzenia podziwiając nas z boku.
— Tylko tyle? — spytałam dla pewności zaciągając się intensywnie już prawie wypalonym papierosem. Niebieskie Winstony. Co za ironia, że to właśnie my, nie przepadający za sobą nastolatkowie uwielbiamy te same papierosy, a teraz los połączył nasze drogi i postawił mnie przed wyborem gdzie odpowiedź prawidłowa jest tylko jedna. Spojrzałam na drewniany płot pomalowany na biało, trzy deski zostały wyrwane już lata temu przez pomysłowych uczniów, którymi byłam ja i mój przyjaciel.
— Tak, tylko tyle — powiedział, a ja przymknęłam oczy kiwając delikatnie głową na znak zgody.
Ale marzenia nie zawsze da się spełnić, a wszystko czasem ucieka spod kontroli rujnując wszystko co udało nam się stworzyć dotychczas.
Zamknęłam na chwilę oczy i wsłuchałam się w panującą dookoła ciszę. Była tak idealnie nieidealna w swojej postaci. Delikatny szum liści to jedyne co można było usłyszeć wśród tej polany, czasem, raz na jakiś czas może jakiś ptak przeleciał ćwierkając sobie wesoło, wśród melodii śpiewu innych ptaków. Zacisnęłam mocniej powieki kiedy niechciane myśli zaczęły wdrapywać się do mojego umysłu. Nie wyszło nam. Musimy wykonać plan b, który miał być naszą ostatecznością w dotarciu do celu. Błagałam, błagałam wszystkie bóstwa jakie istnieją, abyśmy nie musieli tego robić, ale jak widać wszechświat nie jest ze mną w zgodzie. Wyjęłam szybko papierosa i podpaliłam jego końcówkę zaciągając się mocno. To musi się udać.
Zapomnieliśmy o jednym z najważniejszych czynników ludzkiego życia, o którym do teraz nie wiem jak mówić. Uczucia są czymś o czym nie da się zapomnieć i postawić miedzy nimi, a życiem tamy. Ukryto w naszej pamięci coś ważnego "Każda tama w końcu pęknie".
Pocałowałam go i poczułam coś czego nigdy poczuć nie powinnam. Pozwoliłam na ułamek sekundy zawładnąć sercu nad umysłem i stało się coś przed czym wzbraniałam się tyle tygodni. Poczułam te słynne motyle w brzuchu i uśmiech tak szczery jak nigdy dotąd, który okazał się bramą do mojego piekła.
Byliśmy czymś co nigdy nie powinno się wydarzyć. Czymś co nie ma najmniejszego sensu i czymś co w żaden możliwy sposób nie pasuje do siebie.
— Pasujecie do siebie idealnie — zaśmiała się, a mój "chłopak" objął mnie ramieniem śmiejąc się. Jego delikatna woń perfum dotarła do moich nozdrzy, a zapach tytoniu minimalnie je podrażnił. "Idealnie się dopełniacie", "Mam nadzieję, że przetrwa to jak najdłużej, bo wyglądacie razem pięknie" to zdania, które słyszeliśmy za każdym razem kiedy ktoś widywał nas razem i dowiadywał się, że "chodzimy" ze sobą. Większa ilość osób reagowała na to zadowalająco, a natomiast druga zdecydowanie mniejsza była temu całkowicie przeciwna, co wydawało się śmieszne patrząc na to, że tak naprawdę nie mieli nic do dodania. Chociaż gdyby znali prawdę...
Ale nas to nie interesowało. Liczyło się tu i teraz, aż daliśmy się za bardzo ponieść wodzy fantazji. A kiedy zimny kubeł wody wylał się na nas niczym tsunami, które zniszczyło doszczętnie wszystko co dla nas ważne. Było już po prostu za późno.
Jego dłonie na mojej talii badając każdy skrawek mojego ciała najdelikatniej jak potrafił. Dotykał go jakbym była z porcelany, jakby chciał zapamiętać to wszystko na jak najdłuższy czas. Moje ręce wplątane w jego blond włosy ciągnęły go delikatnie za kosmyki, a z gardła wydobywały się delikatne jęki. Dreszcze na plecach i to palące podniecenie rosnące z każdą sekundą.
— Oh przepraszam nie chciałem przeszkadzać.
Oderwaliśmy się od siebie gwałtownie, a nasze przyśpieszone oddechy mieszały się ze sobą. Spojrzałam w stronę drzwi, które zamknęły się z głuchym trzaskiem, a później w jego zielone oczy. Patrząc w nie zastanawiam się czy tak naprawdę kiedykolwiek wyglądały jak łąka usłana kwiatami, po której miało się ochotę tańczyć. Tym razem zobaczyłam tam coś czego nigdy wcześniej nie widziałam. Przerażenie, bo obydwoje właśnie uświadomiliśmy sobie, że spieprzyliśmy po całości.
Upadliśmy niczym anioły, którym odcięta skrzydła pozwalające im żyć. Chociaż czy kiedykolwiek byliśmy aniołami?
— Udało nam się? — moje pytanie odbiło się od ścian pomieszczenia nie czekając na odpowiedź. Odetchnęłam głęboko nie zdając sobie nawet sprawy, że przez cały ten czas wstrzymywałam powietrze. Spojrzałam w bok na chłopaka, który poświęcił w tej walce więcej niż powinien. Poświęciliśmy więcej niż ktokolwiek inny i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to będzie szło za nami już całe życie — To koniec? — kolejne pytanie niekontrolowanie wyleciało z moich ust.
Chłopak wpatrywał się uparcie w jeden punkt, mój wzrok automatycznie powiódł za tym w co się wpatrywał. Moje ręce. Przyjrzałam się im. Krew. Szkarłatna ciecz szpeciła moje blade ręce kontrastując idealnie z czerwonym lakierem na paznokciach. Przegryzłam wargę i wróciłam spojrzeniem do oczu chłopaka.
Polana. Moja bezpieczna łąka. Zamiast pięknej zielonej łąki panował tam istny huragan, który niszczył wszystkie rosnące roślin. Huragan, przed którym miałam ochotę uciekać. A słowa, które wypowiedział i czyny, które zrobił już na zawsze odbiły się w moim umyśle zostawiając tam pustkę.
Szczęśliwe zakończenie nigdy nie było nam pisane.
Odszedł. Tak po prostu odszedł zostawiając mnie samą z tym bałaganem łamiąc moje serce na milion małych kawałków. Krzyknęłam za nim, krzyczałam ile sił miałam w piersiach, a drzwi, za którymi powinien być chłopak nie otworzyły się ponownie. I pięć minut, trzydzieści minut później nadal się nie otworzyły, a ja w końcu upadłam na kolana płacząc rzewnie brudząc swoją twarz krwią poległych w tej wojnie.
Byliśmy zniszczeni jak najgorsze dzieci samego diabła. O ile sami nim nie byliśmy.
Miłego xx
mendeysuse
CZYTASZ
idealized dreams of children | one shot
Genel Kurgucigarette after cigarette, life after life