ii.

15.8K 919 64
                                    

Piątkowy poranek był wyjątkowo słoneczny i zachęcał do spacerów. Właśnie dlatego zdecydowała się na dotarcie do pracy piechotą. Tego dnia również zastępowała ciotkę, którą dopadła poważna grypa. Przemierzając Nothing Hill, nuciła pod nosem tylko jej znaną melodię. Gdzieś w głębi serca czuła, że ten dzień będzie widocznie różnił się od poprzednich.

     Nie przespał ani minuty tej nocy. Od kilkunastu godzin siedział albo w fotelu, albo na parapecie, nie potrafiąc uwolnić się od wyrzutów sumienia. Dobrze wiedział, że musi się skupić, to było najtrudniejsze zadanie od ponad trzech dni. z każdą godziną było coraz gorzej, a on czuł się coraz bardziej bezradny.

     Nacisnęła na dzwonek i czekając na wpuszczenie, poprawiała jak zwykle niesforne loki. Każdego dnia układały się tak jak chciały, żyjąc własnym życiem, a ona już nie miała do nich siły. Zrobiła głupią minę, próbując uporać się z kosmykiem odstającym od grzywki, kiedy drzwi od mieszkania otworzyły się powoli. Przywitała ją para zielonych, zmęczonych oczu. Uśmiechnęła się, poprawiając torebkę spadającą jej z ramienia.

- Dzień dobry. – Odezwała się niepewnie. Chłopiec skinął głową i bez żadnego słowa wpuścił ją do mieszkania.

     Swoją torebkę i czarny, długi sweter ułożyła na krześle. Przywitała się z Lucy krótkimi pieszczotami i skierowała się do rzędu roślin. Nie było jej jedynie kilka dni, jednak stan kwiatów pozostawiał wiele do życzenia. Nie rozumiała po co chłopakowi tyle roślin, skoro praktycznie nie dba o żadną z nich.

     Usiadł przy czarnym, drewnianym pianinie i ułożył palce na klawiszach. Po kilku sekundach stęknął i ze zrezygnowaniem opuścił dłonie na uda. To stawało się coraz bardziej meczące. Pocieszał się faktem, iż ma już całą jedną zwrotkę. To była tylko jedna z kilkunastu piosenek jakie miał za zadanie napisać. Usłyszał burczenie w brzuchu, by zaraz potem jego uszy doszedł cichy chichot. Ciemnowłosa dziewczyna patrzyła na niego z nieśmiałym uśmiechem. Najwidoczniej musiała usłyszeć dźwięk jaki przed chwilą wydał jego brzuch. Skrzywił się i zatrzasnął klapę pianina.

- Jeśli pan chcę, mogę przygotować coś do jedzenia. – Odezwała się po dłuższej chwili. Zwilżył wargę i po kilku sekundach zastanowienia, skinął głową. Odłożyła żółtą konewkę, wytarła dłonie o ciemnie spodnie i zakładając kosmyk niesfornych włosów za ucho, skierowała się do kuchni.

     Po umyciu rąk, zajrzała do lodówki. Nie było w niej wiele produktów, jednak nauczona doświadczeniem, wiedziała jak zrobić coś dobrego z niczego. Gdy wyjmowała warzywa na marmurowy blat, rozległ się dźwięk pianina, roznosząc się po całym, wielkim pomieszczeniu. Była właśnie świadkiem powstawania melodii. Jednak ten proces nie szedł zielonookiemu tak gładko jak kiedyś. Zrezygnowany uderzył dłonią w klawisze, czym przestraszył dziewczynę. Podskoczyła, łapiąc w ostatniej chwili nóż. Mało brakowało, a została by bez dwóch palców. Ogromna fala gorąca na sekundę ogarnęła jej wnętrze, by zaraz potem poczuć niezwykłą ulgę. Gdy opanowała walące serce, wróciła do krojenia selera. Mimochodem spoglądała na wciąż pracującego chłopaka. Bardzo często pocierał wargę palcami, marszczył czoło w skupieniu i mówił do siebie pod nosem. Oczywiście, że był przystojny. Chyba musiałaby być ślepa, żeby tego nie zauważyć. Jednak nie z tego powodu jej spojrzenie wciąż zatrzymywało się na dziecięcej, niewinnej twarzy zielonookiego. Nie potrafiła przypomnieć sobie skąd zna jego rysy. Dobrze wiedziała, że już gdzieś na pewno słyszała jego głos. Westchnęła dyskretnie i wróciła do krojenia warzyw. Pogoda sprawiała, że tego dnia miała szczerze i wyjątkowo dobry humor. Szatkując marchewkę, pochłonięta we własnym świecie zaczęła nucić jedną z najpiękniejszych piosenek jakie powstały do tej pory.

Love actually • styles  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz