xiv.

10.6K 633 75
                                    

     Bardzo często pierwsze kroki są najtrudniejsze. Te w miłości najbardziej. Pomimo zupełnie odmiennych charakterów, ich niepewność była identyczna. W swojej nieśmiałości byli niezwykle uroczy. Dokładnie tak jak w tych niewinnych podchodach i małych gestach. Wyszli z budynku kina w bezpiecznej odległości. Ona bawiła się nerwowo włosami, on bił się z myślami, by znaleźć w głowie coś mądrego. By nie wyjść na głupka. By podtrzymać ten malutki płomień, który – jak miał nadzieję – zaczął tlić się w niej, właśnie dzięki niemu.

     Kroczyli wolno ulicami spokojnego tego dnia, Londynu. Nie trzymali się za ręce, jednak dotykali się ukradkiem. Nie rozmawiali, jednak skradali sobie pojedyncze spojrzenia.

     Pragnęli swojej bliskości. Obydwoje tak samo bardzo. Ale jednocześnie bali się. Bali się, że to za wcześnie. Że to wszystko co dzieje się w ich sercach, nie jest prawdziwe. Że to bez sensu. A przecież każde zakochanie ma ogromne znaczenie. Szczególnie tak prawdziwe. Bo to, co rodziło się w ich sercach, było wyjątkowe. Przeczące wszystkim zasadom idealnego świata show biznesu, świata, który wykreowali ludzie, tak naprawdę nigdy nie zakochani. Dwa tak piękne serca, dwa tak podobne i tak niepewne serca. Gdy pokonywali kolejne przecznice, gdy milczeli, gdy muskali się wierzchami dłoni, ich serca zaczęły bić w jednym tempie. Choć jeszcze o tym nie wiedzieli.  

      Skręcili w uliczkę, na której aż roiło się od przytulnych kawiarni. Chłopiec spojrzał na ciemnowłosą pytająco. Skinęła jedynie głową i skierowali się do najbliższych, drewnianych drzwi cukierni. Zajęli miejsce gdzieś w głębi małej Sali. Znów zaczęli rozmawiać. Pozbywając się niepewności i strachu. Rozmawiali, śmiali się, czasem nawet kłócili o największe błahostki, uważając je za sprawy życia i śmierci. Znów czuli się swobodnie. Przesiedzieli w kawiarence prawie cały dzień. Ona wcale nie chciała wracać do domu. On wcale nie chciał się z nią rozstawać. Na szczęście pogoda tego dnia, przychodziła mu z pomocą.

- Może masz ochotę na spacer? – Spytał, bawiąc się łyżeczką i spoglądając na zajętą swoją kawą, dziewczynę.

- Chętnie. Ale nie skończy się to tak jak w kinie? – Uśmiechnęła się lekko, a on poczuł jak motyle tańczą w jego brzuchu.

- Możemy przejść się do mojego parku. – Przysunął ciemnookiej resztkę swojego ciasteczka, widząc jak dyskretnie pożera ją wzrokiem.

- Jasne. Lubię ten park. – Skinęła głową, oblizując się i chwytając słodkość w palce. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale najpierw musiała wsunąć ciasteczko do buzi. Jej policzki stały się jeszcze okrąglejsze, a on zapragnął jeszcze bardziej je pocałować.

- Można nawet stwierdzić, że już go oznaczyłaś. – Stwierdził jakby od niechcenia, za co dostał po ramieniu.     

     Oburzyła się wydymając usta, na których pozostało jeszcze kilka okruszków. Zaśmiał się dźwięcznie i nachylił nad jej twarzą. Wystawił język w skupieniu i kciukiem starł pozostałości ciasteczka. Przełknęła dyskretnie ślinę, czując ciepło jego dłoni na swojej skórze i znów zapragnęła, by choć na chwilę złapał ją za rękę.  

      Zbliżali się do zielonego parku. W końcu poczuł  w sobie odwagę. Wciąż patrząc przed siebie, podążał wolnym krokiem, a jego ręka nieśmiało powędrowała w stronę dłoni dziewczyny. Najpierw musnął ją wierzchem ręki, jak gdyby pytając o pozwolenie. Koniuszkiem palca przejechała po jego dłoni. Uśmiechnął się pod nosem i pewniej chwycił jej rękę. Splótł ich palce i poczuł, że tak powinno być już zawsze. Bo nigdy dotąd nie czuł się przy nikim w taki sposób. Bo nigdy nie miał w brzuchu takich motylków i jeszcze nigdy nie pragnął tak bardzo być. Dla niej i dla nich. Choć jeszcze nie było ich. Ale czy na pewno?

Love actually • styles  ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz