Rozdział 11

13 2 0
                                    

Gaja podeszła do blatu po ścierkę i gąbke. Mam nadzieję, że szybko nam to zajmie. Nie mam zamiaru siedzieć cały dzień w jakiejś starej restauracji i zmywać naczynia.
-Jak wam idzie?- pyta najprawdopodobniej Pani Lucyna. Domyśliłam się bo ona jako jedyna podobno umie mówić po angielsku.
-Dobrze.- odparła Gaja.
-Dlaczego akurat chcecie dorobić zmywając naczynia?- pyta kobieta, która odwraca się by poprawić swój kok.
-Nie mamy wyjścia. Jesteśmy tu tylko dziś. Wieczorem mamy zamiar wrócić.
- Dokąd? Skąd jesteście?
-Z Litwy.
-Naprawdę? Litwa to piękny kraj. Mój mąż z tamtąd pochodził. Teraz po nim pozostały mi tylko wspomnienia.
-Rozwiodła się Pani?- pyta Levi, przerywając swoją pracę.
-Nie dziecko. Kazik nie żyje.- mówi starsza kobieta ze skutkiem. Usiadła.
-Bardzo mi przykro, Pani Lucyno. - rzekła Gaja.
-Mi też. No ale cóż. Trzeba żyć dalej. Wy też lepiej się spręrzajcie jak nie macie sporo czasu.
Już więcej nie rozmawialiśmy tylko zmywaliśmy naczynia. Za naszymi plecami, trzy kobiety o coś się kłóciły.
-O nie nie! Moje są lepsze! A nie te twoje świństwa, Barbaro.
-Jak śmiesz! Pracuję tu czterdzieści lat i jeszcze nikt nie obraził moich pierogów!
-No widzisz, jestem najwyraźniej pierwsza.- odparła Pani Genia.
Pani Lucyna jako jedyna przestała się kłócić i wróciła do pracy.
Minęło godzina, a nam została połowa naczyń.  Myślę, że jak na godzinę roboty, na trzy osoby, trzydzieści złotych to całkiem mało. Więc nie rozumiem dlaczego jeszcze musieliśmy pracować.
-Skończyłem!- krzyczy chłopak. -Pomogę wam, czekajcie.
Levi podchodzi do Gaji, która właśnie zmywała ostatnie talerze. Mi zostało około piętnastu. Przerywa nam barman, który właśnie wszedł do kuchni.
-No to jak dzieciaki? Możecie już kończyć. Proszę, macie czterdzieści. Zasłużyliście.- podaje pieniądze Gaji.
-Dziękujemy. Dowodzenia!
Pożegnaliśmy się z paniami i barmanem. Gdy wyszliśmy, wyciągnęłam telefon i sprawdziłam, która jest godzina. Dochodziła dziesiąta.
-Idziemy teraz szukać tej nieszczęsnej ulicy?- pytam.
-Jasne. Sprawdzę tylko na mapie gdzie to jest.- chłopak wyciąga ze swojej kieszeni mapę Sandomierza. W poszukiwaniu ulicy, pomogły nam czarne kropki, które rysowaliśmy. Oznaczały one miejsca, do których mieliśmy się udać. Hotel, dworzec.
-Znalazłem. Widzicie? To nie daleko, kilometr.
Levi spakował wszystkie rzeczy do torby. Szedł przed nami z mapą w ręce. Musieliśmy zawrócić. Obok zamku stało dużo więcej turystów, a z kawiarni unosił się tym razem zapach kawy. Trochę jak we Włoszech, chociaż nigdy tam nie byłam i nie wiem jak tam jest. Musieliśmy skręcić w jakąś uliczkę. Było ono jednak bardzo ładne, a w nim znajdowało się dużo ludzi. Wejście do uliczki było pod postacią złotej bramy. Z daleka byko widać, że na samym końcu też się znajdowała. Gdy z niej wyszliśmy, znajdowaliśmy się na jakimś osiedlu. Stały tam dwa bloki i parę osobnych domów. Obok nich znajdowała się ulica, na której jeździły samochody.
-Proszę, znajdujemy się na ulicy Strzyżewskiej. - rzekł Levi. - Musimy teraz poszukać domu 5/9.
-No to chodźmy.
Było cieplej niż wczoraj. Wiatr był przyjemny. Niektórzy przechodnie nie mieli ma sobie kurtek. Z zaciekawieniem szukałam domu. Być może teraz miałam dowiedzieć się prawdy. Wszystko co mnie niepokoiło, denerowowało miało się teraz ujawnić.
-Jest!- krzyczy Gaja.- Chodźcie tutaj!
Miała rację. Znaleźliśmy.

Życie pełne kłamstwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz