-28-

3K 203 277
                                    

Odkąd dotknęła mnie niesprawiedliwość tego świata i zostałem skazany na komentowanie meczu Quidditcha, obiecałem sobie nigdy więcej nie bronić Snape'a. A niech mu robią co chcą, mam to gdzieś. Gdybym mógł, jeszcze raz bym go potraktował zaklęciem, ale nie chciałbym zarobić jakiegoś innego, gorszego szlabanu. Syriusz i James w sumie już kombinowali, co by mu wywinąć i coraz to prowadzili rozmowy na ten temat. Nie udzielałem się w nich, lecz sam również myślałem, co mogło by wkurzyć ślizgona.

Przez wszystkie dni poprzedzające mecz, przerwę obiadową spędzałem z Jamesem. Zdołał wytłumaczyć mi co nieco na temat faulów, możliwych zagrywek i tym podobnych. Wciąż jednak nie czułem się zbytnio mocny w tym temacie, a sam Rogacz po jakimś czasie schodził na tematy związane z młodszym Blackiem, lub wypytywał mnie o mój związek z Syriuszem.

Układało się oczywiście cudownie. Nikt mnie tak nie wspierał, jak Łapa, szczególnie teraz, gdy byłem zły z powodu tej kary. Robił wszystko, żeby poprawić mi humor, co nie było proste, lecz on jednak był wspaniałomyślny. Ledwo zapisałem coś w moim zeszycie, a jakiś czas później on to robił. Uwielbiałem go za to.

Syriusz jednak też sprawiał, że zaniedbywałem szkolne obowiązki. Potrafiłem odpuścić poranne lekcje, żeby zostać tylko z nim w dormitorium, prace domowe odrabiałem jedynie wtedy, gdy on też to robił, czyli na ostatnią chwilę i byle jak. W ogóle, miałem jeszcze bardziej wyjebane, niż kiedykolwiek wcześniej. W środowy wieczór wybraliśmy się na spacer po Hogwarcie, oczywiście, przed ciszą nocną, żeby nikt się do nas nie przyczepił.

Obejmowałem go ramieniem, gdy powoli szliśmy przed siebie, a on opowiadał mi o swoim śnie, w którym to "Rosier i Snape byli razem związani linami nad wielkim kotłem z wywarem żywej śmierci, a on miał zadecydować o ich losie".

— Okazałem się zbyt szlachetny, żeby ich zabić. — Mówił. — Nie jestem mordercą, chociaż okoliczności we śnie były kuszące.

— Myślę, że rozsądniej skazać ich na wiele lat w Azkabanie. Śmierć to dla nich za duże dobro, nie sądzisz?

— Luniak... Nigdy tak na to nie patrzyłem... Azkaban jest gorszy od śmierci, tak myślisz?

— Oczywiście. Śmierć zabiera nas w lepsze miejsce, natomiast Azkaban jest chyba najgorszym, możliwym miejscem na świecie. Są tam dementorzy, pewnie jest zimno i ciemno. Ci, którzy tam trafili, podobno nigdy nie wychodzą stamtąd tacy sami. Mało kto jest wstanie zostać przy zdrowych zmysłach.

— Przypomina mi to opis mojego rodzinnego domu. — Zażartował Syriusz, uśmiechając się lekko. — Tyle, że Snape i Rosier pewnie wspaniale by się tam bawili z moją matką. Ona jest niczym dementor, wysysa z ludzi wszystko, co dobre.

— Okropna kobieta. Ale za jedno jestem jej w sumie wdzięczny. — Spojrzałem na niego. — Za jej wspaniałego syna, który teraz jest tu ze mną.

— Och Luniak... — Black wtulił się w mój bok i położył głowę na moim ramieniu. — Kocham cię, wiesz?

— Wiem, Łapo. — Pocałowałem go w policzek. — I ja ciebie też.

Szliśmy dalej, mijając korytarze, na których były tylko pojedyncze osoby. Niektórzy oglądali się za nami, bo w sumie byliśmy oczywiści w tym, że jest między nami coś więcej. My się jednak nie przejmowaliśmy. Rozmawialiśmy ze sobą na kolejne tematy, bardziej przyjemne, niż Azkaban i śmierć, a potem weszliśmy na korytarz prowadzący do biblioteki, gdzie zamierzaliśmy sobie usiąść.

Nie byliśmy jednak jedynymi, którzy wpadli na ten pomysł. Na końcu korytarza zastaliśmy zaskakujący widok — Marlene McKinnon oraz Dorcas Meadowes, które trzymały się za ręce i całowały się pod jedną ze ścian. Syriusz zagwizdał, zwracając ich uwagę na nas, a ja skarciłem go wzrokiem.

To Tylko Zeszyt [WOLFSTAR]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz